Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Ano Natsu, Ichiban Shizukana Umi (Scena nad morzem)

(1991)
5,0
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 12-11-2014 r.

Pomimo tego, że Takeshi Kitano jest aktorem, komikiem, poetą i malarzem, to jest on głównie kojarzony jako twórca bezprecedensowego kina gangsterskiego. To właśnie od tego gatunku zaczynał swoją karierę reżyserską, kręcąc Brutalnego glinę i Punkt zapalny. W kolejnych latach spod jego ręki wyszły takie dzieła, jak np. Hana-Bi, Brother, czy dwie części Wściekłości. I choć ciężko mu będzie odkleić od siebie łatkę czołowego, japońskiego twórcy tego podgatunku kina sensacyjnego, to warto zaznaczyć, że nie ogranicza się jedynie do tego rodzaju filmów. Na dowód wystarczy przywołać takie pamiętne obrazy, jak chociażby lekkie Kikujiro, czy poetyckie Lalki. Zanim jednak powstały te renomowane tytuły, pierwszym niegangsterskim filmem Kitano było przełomowe dla jego twórczości Ano Natsu, Ichiban Shizukana Umi (A Scene at the Sea, Scena nad morzem). Podkreślam znaczenie tej produkcji niebezpodstawnie. To właśnie przy tym filmie wykrystalizowała się charakterystyczna dla Japończyka wrażliwość i refleksyjność, tak typowa dla większości jego dzieł.

Kitano opowiada historię głuchoniemego śmieciarza Shigeru, który pewnego dnia odnajduje zniszczoną deskę surfingową. Wkrótce naprawia ją i postanawia za wszelką ceną nauczyć się surfingu. W tym celu, wraz ze swoją dziewczyną Takako, również głuchoniemą, każdego dnia po pracy udaje się na pobliską plażę. Scena nad morzem jest więc połączeniem dramatu i romansu, w którym jednak nie uświadczymy ckliwych spojrzeń, czułych dialogów, czy zmysłowych pocałunków. To czysty Kitano, kręcący kino o outsiderach, o ich problemach i troskach, ale także o poszukiwaniu spełnienia w życiu. Wyciszający, nieśpiesznie opowiadający historię, nastrojowy, ale co najważniejsze, także inteligentny. To powinno starczyć za rekomendację tego jakże skromnego, ale i na swój sposób wyjątkowego obrazu.

Opowieść o głuchoniemej parze to projekt przełomowy dla Kitano nie tylko ze względu na odejście od kina gangsterskiego. To właśnie podczas pracy nad tym filmem poznał Joe Hisaishiego. Współpraca przy Scenie nad morzem okazała się na tyle owocna, że słynny, japoński kompozytor napisał muzykę do sześciu z siedmiu następnych filmów Kitano (do komedii Czy wreszcie coś osiągniesz? z 1995 roku, ścieżkę dźwiękową skomponowali Hidehiko Koike oraz Senji Horiuchi). Hisaishi wspominał, że komponowanie muzyki dla Kitano było dla niego zadaniem jednocześnie łatwym i trudnym. Reżyser bowiem dawał kompozytorowi całkowicie wolną rękę w kreowaniu muzycznej wizji. I choć nie wykorzystywał on wiele jego muzyki, to nierzadko podkładał ją w bardzo długich ujęciach, vide kapitalny finał Hana-Bi. W ten sposób powstawały partytury wyjątkowe, stawiające muzykę filmową w roli jednej z najważniejszych płaszczyzn filmu. Dokładnie taka jest Scena nad morzem – wizjonerska, intrygująca i znakomita w swojej prostocie. Również Japońska Akademia Filmowa nie pozostała obojętna na talent Hisaishiego, przyznając mu za rok 1991 pierwszą z ośmiu dotychczasowych nagród za najlepszy score. Wyróżnienie nie obejmowało jedynie partytury skomponowanej do filmu Kitano, ale także trzy inne, lecz już dużo mniej znane prace, które Japończyk napisał w 1991 roku – Kojika monogatari, Futari oraz Fukuzawa Yukichi.

Płytę otwiera Silent Love (Main Theme), fenomenalny temat przewodni, jeden z najwspanialszych produktów niesamowitej, muzycznej wyobraźni Japończyka. Melodia, jak na Hisaishiego, jest bardzo prosta. Skonstruowana jest z zaledwie ośmiu nut, jednak to nie w długości motywu, a w jego niezwykłym aranżu tkwi cała siła oddziaływania. Kompozycja rozpoczyna się raczej skromnie i dopiero wraz z kolejnymi minutami nabiera co raz większej mocy. Hisaishi wprowadza dziewczęcy wokal Junko Hirotami, wspaniałe solówki na skrzypce i gitarę akustyczną, a wszystko to podrasowane znakomitą elektroniką. Utwór ten przeznaczony jest pod ostatnie kadry filmu. Kitano zdaje się niemal całkowicie podporządkowywać tej kompozycji, niemal tworząc coś w rodzaju teledysku. Uczta dla oka i ucha, a zarazem przykład muzyki filmowej u szczytu swoich możliwości. Temat przewodni nie trafił jedynie na sam koniec obrazu Kitano. Wcześniej uświadczymy go w kilku scenach pod postacią utworów Silent Love (In Searching of Something) i Silent Love (Forever), prezentujących uboższe wariacje głównego motywu. I tu w zasadzie możemy powiedzieć o jednym mankamencie. Pierwsza kompozycja powinna być tą ostatnią, ponieważ znając najbardziej rozbudowaną i najwspanialszą aranżację tematu przewodniego, kolejne jego wejścia nie robią na słuchaczu już takiego wrażenia. Symfoniczną aranżację tego motywu znajdziemy na płycie Works I z 1997 roku. Wersja ta nie posiada tego wspaniałego klimatu, jaki cechuje oryginał, ale trudno odmówić jej piękna bijącego z tych prostych, ale jakże urokliwych nut.

Tak jak melodię z Silent Love możemy usłyszeć trzykrotnie na płycie, tak i drugi z najważniejszych motywów, Cliffside Waltz, Hisaishi zaserwuje nam w trzech aranżacjach. Jest to temat stylizowany – jak sama nazwa wskazuje – na walca, jednak jakże odmiennego od tych, które możemy usłyszeć na soundtrackach skomponowanych dla Miyazakiego. Ta nieśpieszna melodia stanowi bardzo refleksyjny przerywnik, nad którym podczas odsłuchu albumu możemy się na chwilę zadumać. Doskonale się również wpisuje w kadry filmu Kitano. Cliffside Waltz bardzo często towarzyszy bohaterom. Wolne tempo kompozycji oddaje spokojne, pozornie beztroskie życie głównych postaci. Hisaishi nawet nie stara się aranżować tego tematu. Wszystkie trzy wersje Cliffside Waltz są bardzo podobne do siebie i różnią się jedynie instrumentem prowadzącym głównym melodię. Echo Cliffside Waltz usłyszymy na płycie My Lost City, albumie studyjnym Hisiashiego, wydanym w lutym 1992 roku, będącego hołdem dla amerykańskiego pisarza Francisa Scotta Fitzgeralda. Dokładnie tę samą melodię znajdziemy w utworze Cape Hotel z rzeczonego krążka. Co ciekawe, zarówno Silent Love, jak i Cliffside Waltz, są zazwyczaj podkładane pod sekwencje montażowe. Praktycznie zerowa ilustracyjność kompozycji, w których zawarte są te tematy, wpływa na to, że Hisaishi sięga po nie niemalże losowo. Jakkolwiek nawet gdyby zamienić sceny, do których trafiły, oddziaływanie muzyki z pewnością byłoby takie samo.

Łagodny charakter partytury Hisaishiego nadają także inne kompozycje. Island Song kreuje przed słuchaczem obraz spokojnej, skąpanej w promieniach słońca plaży, a Melody of Love pozwala na moment poczuć nutkę romantyzmu. Takiego ogólnego wrażenia nie psują nawet krótkie, choć trochę niepotrzebne utwory, takie jak While at Work oraz Next is my Turn będące chwilowymi wtrętami underscore’u. Na tle pozostałych kompozycji wyróżnia się Wave Crushing, bardzo ciekawy od strony koncepcyjnej utwór, oparty o elektronikę i intensywną warstwę rytmiczną. Zapewne nie wszystkim przypadnie on do gustu, albowiem użyte w nim instrumenty elektroniczne brzmią już dziś nieco przestarzale. Niemniej Wave Crushing z pewnością potrafi zaintrygować nietypowym brzmieniem.

Jak wspomniałem wyżej, Hisaishi generalnie nie cytuje dosłownie obrazu Kitano. Jego utwory jakby unoszą się nad filmem, upoetyczniając tę subtelną produkcję. Jedynym fragmentem, gdzie Japończyk podąża za rozwojem akcji, jest scena, gdy Shigeru biegnie za autobusem, w którym jedzie Takako. Ilustrację tej sekwencji na płycie znajdziemy pod postacią utworu Bus Stop, będącym zarazem jedną z najlepszych ścieżek na krążku. Hisaishi wprowadza tutaj kolejny motyw, dużo żwawszy od poprzednich, ale tak samo delikatny emocjonalnie. Wieńczące scenę, ostateczne spotkanie bohaterów, podsumowuje banalną melodią na imitujące smyczki syntezatory. Rozwiązanie proste, ale jakże urocze. Skądinąd, ten motyw do złudzenia przypomina jeden z tematów skomponowanych przez Hisaishiego do bardzo mało znanego filmu Fukuza Yukichi (Passage to Japan) Shinichiro Sawai’a, który miał premierę półtora miesiąca wcześniej.

Omawiany krążek zamyka się w dogodnych 42 minutach, które nie pozwalają znudzić się tym generalnie stonowanym materiałem muzycznym. Naturalnie, jest tu kilka utworów, które powinny ulec wydawniczej selekcji, ponieważ są krótkie i nie wnoszą nic nowego do ścieżki. Również repetycja poszczególnych tematów może stać się pewną niedogodnością dla odbiorców. Niemniej Scena nad morzem Joe Hisaishiego to świetna muzyka, która powinna usatysfakcjonować zdecydowaną większość amatorów muzyki filmowej. Ma w sobie bowiem niezwykły, nastrojowy klimat, dzięki któremu umili słuchaczowi każdą porę dnia. Ponadto potwierdza ona nie tylko kreatywność maestro, ale także to, że bezgraniczne zaufanie reżysera wobec utalentowanego kompozytora powinno zaowocować ponadprzeciętną partyturą.

Najnowsze recenzje

Komentarze