Brandon Roberts, Nicholas Britell

Andor (season 2)

(2025)
Andor (season 2) - okładka
Tomek Goska | 13-06-2025 r.

Ścieżka dźwiękowa nie zalewa tego serialu ogromem treści. Pojawia się tylko w wybranych scenach ścieląc grunt pod ważniejszy przekaz. Czasami mniej znaczy więcej i Andor jest tego idealnym przykładem.

Andor, to serial opowiadający burzliwą historię Cassiana Andora, który, jak mogliśmy się dowiedzieć z filmu Łotr 1, był jednym z rebeliantów odpowiedzialnych za pozyskanie planów Gwiazdy Śmierci. Serial stworzony przez utalentowanego scenopisarza, Tony’ego Gilroya, to zupełne przeciwieństwo płytkich, nastawionych na tanią rozrywkę, gwiezdnowojennych widowisk spod szyldu Disneya. Andor ukazuje losy zwykłych ludzi, którzy przez tyranię Imperium stają się buntownikami. Co ciekawe, twórcy nie wybielają tych postaci ukazując ich zdecydowane działania. Cassian jest człowiekiem, który nie boi się ubrudzić rąk, aby zrealizować zadanie. A kreacja w wykonaniu Diego Luny jest tutaj filarem całego widowiska. Serial Gilroya zebrał fenomenalne recenzje ze strony krytyków, choć widownia miała już nieco bardziej zróżnicowane zdanie. Nie zmienia to jednak faktu, że zarówno rozmach, jak i sposób realizacji tej streamingowej produkcji deklasują niejedną kinową superprodukcję za setki milionów dolarów.

Ścieżkę dźwiękową do Łotra 1 skomponował Michael Giacchino, który dosłownie w ostatniej chwili przejął te obowiązki po Alexandre Desplatcie. Trudno było oczekiwać, że słynny kompozytor powróci również do serialu. To miejsce zajął muzyk nie mający do tej pory zbyt wiele do czynienia z gatunkiem s-f, Nicholas Britell. Na szczęście Andor bardziej przyziemnie spoglądał na gwiezdnowojenne uniwersum oraz jej bohaterów, a zaproponowany przez Britella zestaw tematyczno-stylistyczny całkiem nieźle wpasował się w ten surowy, brutalny obraz. Amerykanin miał również powrócić w drugim sezonie, ale podczas tworzenia oprawy zaistniały pewne okoliczności, w wyniku których niemalże cały projekt trafił na ręce innego kompozytora, Brandona Robertsa. Czy zmiana wyszła warstwie muzycznej na lepsze?

Odpowiadając na to pytanie można dzielić włos na czworo. Niewątpliwie jednym z ciekawszych aspektów tego serialu stał się fakt, że czołówkę każdego odcinka zdobiono inną aranżacją tematu głównego – i pod tym względem nic się nie zmieniło pod batutą Robertsa. W dalszym ciągu zaskakiwani jesteśmy pomysłowymi rozwiązaniami, choć jeżeli weźmiemy pod uwagę ogólne podejście do wykorzystywanych barw i środków, nowy kompozytor wydaje się bardziej powściągliwy, mniej skory do eksperymentowania.

Serial Gilroya ukazuje analogię pomiędzy działaniami Imperium, a znanymi nam totalitaryzmami. Zastraszanie, przywłaszczanie, prześladowanie i eliminowanie przeciwników… To wszystko doskonale oddane zostało w surowej muzyce Robertsa opartej na elektroniczno-symfonicznej hybrydzie. Czasami mocno wycofana brnie w mainstreamowe rozwiązania, by innym razem wyrwać z marazmu śmiałością w interpretowaniu wybranych skwencji. I tutaj warto wrócić uwagę na ilustrację sceny buntu w stolicy Ghorman. Narkotyczna, pulsująca elektronika nawarstwia napięcie przed strasznymi wydarzeniami, jakie mają miejsce w dalszej części widowiska. Skrzętne budowanie nastroju jest domeną również tych fragmentów, które koncentrują się na dramacie głównych bohaterów. Kiedy zaś trzeba, ilustracja uderza w bardo emocjonalny ton. Na potrzeby kompozycji Roberts stworzył nie tylko hymn fikcyjnej nacji, ale i utrzymaną w elegijnym duchu, aranżację wokalną.

Ostatni odcinek serialu Andor stanowi bezpośrednie wprowadzenie do filmu Łotr 1. Końcówka jest patetycznym spojrzeniem na dotychczasowy los i wyzwanie przed jakim stoi tytułowy bohater. Muzyka podąża tym śladem serwując odbiorcom dosyć klasyczną w wymowie, ostinatową oprawę zbudowaną w formie crescenda. Jedyne czego brakuje tej muzyce, to choćby symbolicznego nawiązania do tematów lub stylu, który narzucił Michael Giacchino w filmie Łotr 1. Symfoniczna oprawa utrzymana w williamsowskim stylu świetnie sprawdziłaby się jako finał tego świetnie zrealizowanego serialu. Przypuszczam jednak, że kwestie prawne odegrały tu decydującą rolę.

Osobnym problemem jest sprawa byt dużego rozwarstwienia treści zaprezentowanych na soundtrackach. Drugi sezon Andora, idąc śladem poprzednich produkcji franszyzy, otrzymał od wydawców aż cztery osobne albumy eksponujące kompletne oprawy z każdego epizodu. O ile więc zdarzają się odcinki ociekające akcją, które angażują w większym stopniu, to jednak większość utworów słyszanych na tych albumach nie ma ambicji do pozostania ze słuchaczem na dłużej. Większą uwagę koncentrować mogą kawałki źródłowe powstałe dla fikcyjnej nacji terroryzowanej przez Imperium lub też jako tło wystawnych imprez, w jakich uczestniczy rodzina Mon Mothmy. Te ostatnie przez swoją elektroniczną wymowę mają prawo nawet szokować gwiezdnowojennych purystów. Zawsze to jednak jakieś urozmaicenie od mainstreamowego, hybrydowego grania.

Niemniej można przyjąć umownie, że Brandon Roberts, wskakując w ostatniej chwili za Nicholasa Britella na fotel kompozytorski, dostarczył nam muzyczny produkt na miarę serialowego widowiska. Nie jest to przygoda do jakiej przyzwyczaiła nas marka Gwiezdnych Wojen. Raczej dramat psychologiczny, który ubrany został w adekwatnie surową i zdystansowaną oprawę muzyczną. Ścieżka nie zalewa tego serialu ogromem treści. Pojawia się tylko w wybranych scenach ścieląc grunt pod ważniejszy przekaz. Czasami mniej znaczy więcej i Andor jest tego idealnym przykładem. Odwrotnie proporcjonalnie do sposobu, w jaki ta muzyka została zaprezentowana na soundtrackach.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.