Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
David Arnold

Amazing Grace

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 10-05-2007 r.

Amazing Grace, to dramat biograficzny, opowiadający o życiu pewnego brytyjskiego aktywisty politycznego i religijnego, Williama Wilberforce (Ioan Gruffudd). Jako zacięty wróg niewolnictwa, główny bohater stara się walczyć z tym zjawiskiem na każdym froncie, odważnie sprzeciwiając się nawet samemu królowi Wielkiej Brytanii. Reżyser tego obrazu, Michael Apted, po raz kolejny w swojej karierze sięga do trudnej tematyki społecznej, manifestując swoją fascynację pomijanymi przez historię bohaterami. Jak to wygląda w praktyce trudno powiedzieć, bowiem póki co Amazing Grace nie trafiło do polskich kin.

Moje zainteresowanie tą produkcją wzbudziła nie tyle sama tematyka obrazu, czy ekipa go realizująca, ale decyzja reżysera o tym, kto miałby skomponować doń muzykę. David Arnold, jako niekwestionowany mistrz muzyki akcji, po serii hałaśliwych bondowych partytur, Stargate’ach, Godzillach i innych Dniach Niepodległości zawija do przystani spokoju? Brzmi to co najmniej nieprawdopodobnie… Decyzja Apteda o zatrudnieniu Arnolda nie była wynikiem zwykłego impulsu. Już wcześniej bowiem panowie ci mieli okazje ze sobą współpracować: nad jedną z historii o agencie 007, Świat to za mało oraz thrillerem, Nigdy więcej. To prawdopodobnie pomysłowość i determinacja kompozytora sprawiły, że spodobał się on brytyjskiemu reżyserowi, który postanowił raz jeszcze dać mu szansę do zaprezentowania swoich umiejętności. Podejmując się Amazing Grace, Arnold jednak wiele zaryzykował. Włożenie ręki do ognia jednak się opłaciło… a i obyło się bez większych obrażeń.

Już pierwsze kilka utworów zamieszczonych na 42-minutowym albumie Spring House Music/EMI przenosi wielbiciela twórczości Arnolda w całkowicie inną muzyczną rzeczywistość. Rzeczywistość przesianą wszechogarniającym smutkiem i nostalgią. Wyzutą z tak gloryfikowanej przez Brytyjczyka elektroniki. To właśnie owy brak „wspomagaczy” i ultradramatyczny charakter oprawy do Amazing Grace są jej największymi atutami. Kompozytor nie ucieka się przy tym do hucznej orkiestry symfonicznej, by nawiązać nić porozumienia ze słuchaczem. Z partytury uderza prostota i liryzm uzyskiwane dzięki minimalistycznym, zachowawczo dawkowanym partiom dźwiękowym. Samo dramatyczne podejście do kompozycji nie jest niczym nowym u Arnolda. Z melodiami o silnym zabarwieniu emocjonalnym eksperymentował już wcześniej, pracując nad wspomnianym wyżej Nigdy więcej, Last of the Dogmen oraz intrygującym obrazem Franka Oza, Żony ze Stepford. Nigdy jednak na taką skalę i w podobnej formie.

Smutne smyczkowe melodie determinowane są przez pojawiające się w tle wzbogacenia orkiestralne. Sprawia to, że słuchacz już na początku swojej przygody z albumem wtapia się w gąszcz muzycznej powagi rysowanej batutą kompozytora. Nośnikiem tej powagi jest temat głównego bohatera, stanowiący niejako oś, wokół której obraca się niemalże cała sfera melodyjna Amazing Grace. Wzmocniony od czasu do czasu mistycznym, „miękkim” chórem potęguje w odbiorcy uczucie wyizolowania i osamotnienia. David Arnold jak nigdy dotąd stara się unikać tu konfrontacji z podniosłą, pełnoorkiestrową muzyką. Główną melodię, prowadzoną zazwyczaj przez instrumenty smyczkowe, otacza tylko pojedynczymi, solowymi wstawkami instrumentalnymi takimi jak flet, pianino, czy harfa. Korzystając z tych środków balansuje pomiędzy skrajnie mrocznym underscorem, a owianymi nutką nadziei lekkimi, aczkolwiek melancholijnymi frazami. Mimo generalnie poważnego i spokojnego tonu, Amazing Grace zaskakuje również dynamicznymi momentami, gdzie orkiestra wyrywa się choćby na chwilę z wiążących ją kajdan minimalizmu. Wszystko oczywiście technicznie dopracowane na ostatni guzik.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby partytura Arnolda potrafiła jeszcze jakoś „wyraźniej” przemówić do słuchacza. Muszę przyznać, że po pierwszym odsłuchu do końca nie byłem pewien, co wyniosłem z tego 42-minutowego doświadczenia muzycznego. Dopiero kolejne podejścia zaczęły odkrywać przede mną głęboko ukryte pod ciężkim pokładem underscore’u zalety owego dzieła. Niemniej jednak warto poświęcić ten czas na „gruntowne” prześledzenie zawartości albumu. Amazing Grace, to kolejny krok w rozwoju twórczym Davida Arnolda.

Najnowsze recenzje

Komentarze