Choć Ennio Morricone ma na koncie wiele dreszczowców, na przykład różne filmy spod znaku giallo, to jednak horrory sensu stricto można policzyć na palcach jednej ręki. Pewnie każdemu z czytelników przyjdzie do głowy kultowy Coś Johna Carpentera jako sztandarowy przykład tego typu kina w dorobku włoskiego mistrza. Natomiast najstarszym obrazem, który zilustrował Morricone, a który z całą pewnością możemy zaliczyć do rasowych horrorów, jest Amanti d’Oltretomba w reżyserii Mario Caiano z 1965 roku. Film opowiada historię angielskiego naukowca Arrowsmitha, pracującego w laboratorium znajdującym się w średniowiecznym zamku jego żony Miuriel. Pewnego dnia nakrywa kobietę podczas zdrady, a następnie zabija kochanków. Aby nie stracić swojego laboratorium, postanawia ożenić się z siostrą Miuriel, Jenny, do której teraz należy zamek. Niespokojne duchy zabitych kochanków nie dają jednak spokoju młodej parze. Oryginalny tytuł filmu możemy przetłumaczyć na „kochankowie zza grobu”.
Amanti d’Oltretomba jest filmem utrzymanym w klimacie gotyckiego horroru. Mamy tu duchy, nadprzyrodzone moce, niewielkie elementy gore, zamkową scenerię i czarno-białą taśmę. Swoją cegiełkę dokłada oczywiście również Morricone. Tak jak często miało to miejsce w późniejszym kinie giallo, ścieżka dźwiękowa zbudowana jest na urokliwym temacie głównym oraz kontrastującym z nim materiałem suspensu.
Temat główny to ładna melodia, najczęściej rozpisana na fortepian lub smyczki. Jest w niej wyczuwalna pewna nutka naiwności i groteski, niemniej trójdzielne metrum pozwala tematowi utrzymać pewne cechy dostojności i szykowności. W końcu mamy do czynienia z historią toczącą się wśród wyższych sfer społecznych osiemnastowiecznej Anglii. Podczas seansu temat powraca wielokrotnie, jest również grany przez Miuriel na fortepianie w jednej z początkowych scen.
,
Materiał suspensu, mówiąc kolokwialnie, to coś z zupełnie innej beczki. Filmowy nastrój zainspirował Morricone do sięgnięcia po przeszywające i nieraz dysonujące brzmienie organów. Dziś można to postrzegać za zbyt oczywisty zabieg – horror, stare zamczysko oraz muzyka organowa to połączenie, które może wręcz kojarzyć się z kiczem. Jednak w połowie 60. z pewnością nie było to jeszcze kliszą. Ponadto Włoch nie idzie na łatwiznę. Nie proponuje jedynie ostrych akordów w głośnej dynamice. Utwory, o których mowa, czyli Contrappunto tragico oraz zbliżony do niego Per organo e ottoni, odznaczają się bowiem skomplikowaną formą fugową. Dysonujące współbrzmienia proponuje również oparte w głównej mierze na sekcji smyczkowej Distessi. Co ciekawe, kawałek ten bazuje na piątej części Wariacji na temat Frescobaldiego, utworze muzyki poważnej napisanym przez Morricone w 1955 roku. Owym tematem Frescobaldiego jest początkowy fragment Ricercare Chromatico, który nierzadko przewijał się w twórczości rzymskiego Maestro. Bez problemu dostrzeżemy go również w Distessi. Wszystkie trzy nadmienione w tym akapicie ścieżki trwają po około 7-8 minut, co może wystawić na pewną próbę odbiorców lubujących się w muzyce tonalnej. W filmie utwory wykorzystywane są natomiast fragmentarycznie.
Walczykowy temat główny i dysonujące współbrzmienia smyczków oraz organów to nie wszystko, co ma do zaoferowania Morricone. Ba, Włoch idzie o krok dalej. Dobrym przykładem jest utwór Spettri, czyli po polsku duchy. Z początku słyszymy tu upiorne krzyki, pojękiwania i wzdychania, jak można mniemać, zabłąkanych dusz. W dalszej części utworu głosy łączą się w jedną linię melodyczną, w iście upiorny sposób intonując kolejny lubiany przez Morricone cytat – średniowieczne dies irae. Czysto eksperymentalnie wypada natomiast D’oltretomba, oparte na wygenerowanych elektronicznie, gęstych szumach całkowicie pozbawionych jakichkolwiek znamion melodyki czy harmonii. Niewykluczone, że utwór został nagrany po prostu jako osobna ścieżka i tło dla Spettri. W filmie słyszymy bowiem obydwa utwory sprawnie na siebie nałożone. Spettri i D’oltretomba po latach być może już nie szokują, niemniej odnosi się również wrażenie, że Morricone wyprzedza o dobre kilka lat kanony ilustracyjne horroru.
Zdaję sobie sprawę, że poza tematem głównym zapewne mało który statystyczny miłośnik muzyki filmowej będzie chciał się wsłuchiwać w soundtrack z Amanti d’Oltretomba. Mimo wszystko jest to jednak porcja ciekawej i oryginalnej muzyki, nawet jeśli wymagającej i miejscami nieco odstraszającej eksperymentalnymi środkami. Warto jednak zachować zimną krew i spróbować poświęcić tej ścieżce dźwiękowej 40 minut.