Czego nie można odmówić ścieżce dźwiękowej do Na zachodzie bez zmian, to klimatu. Nieznośnie dusznego, pozbawiającego widza tlenu i współgrającego z obrazem w uwypuklaniu traumy głównego bohatera.
Przyzwyczailiśmy się, że w gatunku kina wojennego zawsze najwięcej do powiedzenia miało Hollywood. Aczkolwiek wylewający się zewsząd patos, wychwalający bohaterskich aliantów na frontach II wojny światowej zaczął w pewnym momencie po prostu nużyć. Sięgnięto więc wstecz – do wątków związanych z Wielką Wojną. Abstrahując od wymuskanych wizualnie obrazów pokroju 1917, wartą uwagi jest współczesna adaptacji kultowej powieści Ericha Marii Remarque’a, Na zachodzie bez zmian. Za kamerą tej niemieckiej produkcji stanął Edward Berger, a zdjęcia kręcono jeszcze na początku 2021 roku w Pradze. Film opowiada o losach młodego żołnierza, który trafia na front zachodni, gdzie doświadcza traumy związanej z prowadzonymi tam działaniami. Legendy o zwycięstwie i bohaterstwie ścierają się z brutalną rzeczywistością, że każdy traktowany jest tam jak mięso armatnie. Brutalne i przytłaczające widowisko Bergera to (zupełnie jak powieść) swoisty manifest antywojenny, który w świetle wydarzeń jakie dzieją się na wschodzie Ukrainy nabiera szczególnego wydźwięku. Nie dziwne że świetnie zrealizowane i zagrane widowisko toruje sobie drogę do wszystkich najważniejszych nagród branżowych – łącznie z tymi Oscarowymi.
W swojej kategorii walczyła również oprawa muzyczna do tego filmu stworzona przez Volkera Bertelmanna. Niemiecki pianista-kompozytor (znany również pod pseudonimem Hauschka) z różnym powodzeniem układa swoją karierę w branży filmowej. Po kilku dosyć owocnych latach i nadziejach na podbicie Hollywood, zrobiło się o nim cicho. Wszystko zmieniło się wraz z filmem Na zachodzie bez zmian. Ale nie można nie odnieść wrażenia, że „fascynacja” gremiów tą pracą jest pokłosiem bardzo pozytywnego PR-u wokół samej produkcji Bergera. Osobiście nie znajduję bowiem żadnego innego powodu, dla którego ktokolwiek miałby się zainteresować tego typu muzyką. Smętną, sound-designerską w wymowie, pozbawioną charakteru oraz zwyczajnie nudną.
Czego nie można natomiast odmówić ścieżce dźwiękowej do Na zachodzie bez zmian, to klimatu. Nieznośnie dusznego, pozbawiającego widza tlenu i współgrającego z obrazem w uwypuklaniu traumy głównego bohatera. Aczkolwiek nie jest to rodzaj muzyki, który aktywnie działa na rzecz „jednomyślnego” przekazu widowiska. Wręcz przeciwnie. Kreuje dysonans pomiędzy silnymi, wstrząsającymi emocjami, a zimną, ambientową teksturą, jaka stara się to wszystko uchwycić. Pod względem tematycznym nie dzieje się tutaj wiele. Konstrukcja melodyczna budowana jest na trzynutowym „sygnale” idealnie odnajdującym się w scenach ukazujących scenerię wojenną. Aranżowany jest na różne sposoby – raz za pomocą opresyjnej, przesterowanej elektroniki, innym razem przy udziale melancholijnych padów. Jest to również jedyna przestrzeń na której ścieżka dźwiękowa ma szansę wyrywać się z ciasnych szpon atonalnego brzmienia. I można być tylko wdzięcznym Bertelmannowi, że sugestywność swojej pracy nie pchnął na tory, jakimi swojego czasu Hans Zimmer dowiózł muzyczną Dunkierkę do stacji kaleczącego ucho doświadczenia. Kończąc seans można więc poczuć ulgę, że to przejmujące, ale dołujące widowisko mamy już za sobą. Czemu więc ktokolwiek chciałyby wracać do niego na przykład w postaci albumu soundtrackowego?
Muszę się przyznać, że z czystej ciekawości skusiłem się na sięgnięcie po soundtrack. Na swoją obronę mogę nadmienić, że wtedy jeszcze nie znałem filmu, a szum jaki pojawił się w kontekście licznych wyróżnień, sugerował, że można się spodziewać czegoś pokroju 1917 Thomasa Newmana. Jakże wielki zawód przeżyłem, kiedy zacząłem przedzierać się przez ten godzinny album wydany elektronicznie przez Netflix Music. Wymęczony w kilku podejściach odsłuch totalnie oddalił perspektywę jakiegokolwiek powrotu do tej muzyki. Piszę więc ten tekst niejako siłą rozpędu i na emocjach, jakie zostawiła we mnie tamta wątpliwa przygoda.
Już pierwszy utwór stawia przed nami ciężkostrawny, skąpany w elektronicznym eksperymentatorstwie, fragment, opatrzony motywem przewodnim. Schemat ten będzie powracał dosyć często w mniej lub bardziej industrialnym wydaniu. A jednym z charakterystycznych momentów opartych na tej konstrukcji jest kawałek ilustrujący szturm francuskich sił pancernych. Muzyka Bertelmanna nie ogranicza się jedynie do elektronicznego chaosu i eksperymentatorstwa. Jest tutaj również miejsce na melancholię i smutek, co paradoksalnie nie przejawia się grą flagowego instrumentu niemieckiego kompozytora – fortepianu – ale schludnie zaaranżowanymi partiami smyczkowymi. Opisywanie relacji między rzuconymi w bój, młodymi żołnierzami, próby uchwycenia resztki ich człowieczeństwa są chyba tą przestrzenią, która w muzyce do Na zachodzie bez zmian prezentuje się najlepiej. Niestety takich momentów jest tutaj jak na lekarstwo, bo ilustrację zjadają duszne, opresyjne brzmienia.
Mimo że rozumiem idee stojące za podejmowanymi przez Bertelmanna środkami wyrazu, to jednak trudno mi zrozumieć wysyp wyróżnień i nagród pod adresem tej pracy – jakkolwiek spełniającej swoje podstawowe funkcje w obrazie Bergera, ale nie pozostawiającej po sobie żadnego wyraźnego śladu. Wrażenia nie zrobi również album soundtrackowy, na którym próżno szukać muzycznych perełek wartych wielokrotnego odsłuchu. Czemu więc tracić godzinę na dołującą i pustą w środku pracę, kiedy można ten czas poświęcić na równie dołujący, ale niosący jakieś przesłanie obraz? To pytanie pozostawiam do indywidualnych przemyśleń.