Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Benjamin Wallfisch

Alien: Romulus (Obcy: Romulus)

(2024)
3,4
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 20-08-2024 r.

Twórcy najnowszej odsłony Obcego usilnie starają się promować widowisko jako wielki „come back” do źródeł serii. Czy znajduje to swoje odzwierciedlenie w muzyce?

Filmem Obcy – ósmy pasażer Nostromo Ridley Scott niejako otworzył sobie wrota Hollywood. Nie dziwne, że na przestrzeni lat często wracał do tej serii, raz w roli producenta, innym razem stając za kamerą. Po niezbyt dobrze przyjętym Przymierzu przez długi czas szukał pomysłu na kontynuację, aż w końcu na horyzoncie pojawił się on – Fede Álvarez – urugwajski twórca, który objawił się światu swoim talentem do gatunku grozy. Franczyza była więc w dobrych rękach, ale czy to wystarczyło, by ukontentować odbiorców? Jeżeli na film Obcy: Romulus będziemy patrzeć tylko pod kątem fanserwisowych działań, to owszem. Najnowsza odsłona serii dosłownie ocieka nawiązaniami do kultowego obrazu z 1979 roku – łącznie ze scenografią oraz niuansami technologicznymi. Przy czym nie odcina się od współczesnych form budowania napięcia i grozy. Reżyser sprawnie przemieszcza się pomiędzy narzuconą przez Scotta konwencją, choć od siebie nie daje praktycznie nic poza warsztatowymi zdolnościami. Pod względem proponowanej treści zdecydowanie lepiej prezentują się zatem dwa poprzednie filmy próbujące odkrywać nowe horyzonty tego mrocznego uniwersum. Efektem końcowym jest trzymające w napięciu widowisko, które niestety tylko wchodzi w buty oryginalnej produkcji. Mimo wszystko Romulus całkiem nieźle poradził sobie w dystrybucji kinowej, biorąc pod uwagę, że pierwotnie widowisko Álvareza miało być kierowane na streaming.

Informacja o przejęciu projektu przez Urugwajczyka budziła nadzieję, że wraz z nim „na pokład” zwerbowany zostanie jego stały współpracownik, hiszpański kompozytor, Roque Baños. Tak się jednak nie stało. Producent (Ridley Scott) skierował się w stronę bardziej znanych sobie twórców z kręgu Hansa Zimmera, ale tym razem wybór padł na coraz bardziej aktywnego w branży Benjamina Wallfischa. Brytyjczyk zdążył już zaimponować w tym roku wyborną oprawą muzyczną do filmu Twisters i po cichu liczyłem, że podobne emocje towarzyszyć mi będą podczas przemierzania rozległych, ciemnych korytarzy stacji Romulus. Tym bardziej, że kompozytor w medialnych wypowiedziach sugerował, że bardzo mocno inspirował się poprzednimi pracami z serii w wykonaniu Jerry’ego Goldsmitha, Jamesa Hornera, czy nawet Elliota Goldenthala. A jaki był efekt końcowy? Moim zdaniem daleki od satysfakcjonującego.

Wallfisch dokonał przedziwnej fuzji oryginalnych, orkiestrowych pomysłów na serię ze współczesnymi formami budowania napięcia za pomocą intensywnej, opresyjnej wręcz elektroniki. Powstały w ten sposób twór bardziej przypomina hałaśliwy sound desing znany z remaków To niż pełnokrwistą oprawę do filmu sygnowanego logiem Alien. Początkowe sceny nie zwiastują takiego obrotu spraw. Kompozytor subtelnie wchodzi w duszną, przygnębiającą wizję przyszłości, wykorzystując organiczne formy wyrazu. Muzyka balansuje stylistycznie i tematycznie pomiędzy tym, co mogliśmy usłyszeć w pierwszej i drugiej części Obcego. Element naukowy nawiązuje natomiast do podobnych treści, jakie mogliśmy usłyszeć w Prometeuszu. Kiedy jednak akcja przenosi się na tytułową stację, a bohaterowie odkrywają przerażającą prawdę o przyczynie jej opustoszenia, kompozytor zupełnie zmienia swoje nastawienie do muzyki. Klasyczne formy budowania grozy idą w odstawkę, a na pierwszy plan wysuwa się agresywna elektronika potęgująca poczucie chaosu i zagrożenia. Trzeba przyznać, że w kilku sekwencjach akcji i w połączeniu z efektami dźwiękowymi ma ona swoją rację bytu, ale na dłuższą metę bardziej irytuje niż przekonuje swoją brawurą. Zapchanie sfery dźwiękowej napastliwymi efektami nie poprawia odbioru, a raczej kieruje całość produkcji na tory współczesnych „straszaków” piętnujących widza nadmiarem bodźców. I kiedy zestawimy to z wyrafinowanym warsztatem Goldsmitha, czy Hornera, okazuje się, że promocja widowiska sugerująca powrót do korzeni jest tylko PR-owym bełkotem.

Aczkolwiek nie muzyczna treść Romulusa martwi najbardziej. Czyni to strona techniczna nagrania, która choć w warunkach filmowych umiejętnie korzysta z dobrodziejstw, jakie oferuje system przestrzenny, to już w formie godzinnego soundtracku w dwukanałowym miksie dosłownie miażdży swoją agresją. Wielokrotnie już narzekałem w swoich recenzjach na fatalne brzmienie ścieżek dźwiękowych Benjamina Wallfischa, ale to, z czym spotkałem się przy okazji Obcy: Romulus otwiera nowe pole do dyskusji. Każdy dźwięk wysterowany jest tak, aby grał głośno, co przy daleko idącej kompresji dosłownie zabija dynamikę tej pracy. A jakby tego było mało, całość przebarwiona jest w górnym paśmie, eksponując szumy, a w momentach szczytowych – przestery. Trudno mi uwierzyć (i raczej nie chcę w to wierzyć), że kompozytor dał zielone światło do publikacji tak fatalnego nagrania. W czasach, kiedy w otoczeniu kompozytora pracują dziesiątki utalentowanych asystentów i pomocników, takie wpadki nie powinny mieć miejsca.

Z drugiej strony nie można wykluczyć, że był to celowy zabieg, aby „przykryć” dyskusyjną jakość merytoryczną ścieżki dźwiękowej do nowego Obcego. Gdyby zestawić tę pracę z oprawami do poprzednich filmów, to w moim odczuciu Romulus znalazłaby się na szarym końcu. W kontekście tego wszystkiego można się nawet przeprosić z niedocenionym z perspektywy czasu Przymierzem lub Prometeuszem. Szkoda, ponieważ potencjał produkcji był całkiem spory. I mimo że Álvarez nie odkrywa nic nowego w serii, to jednak daje przestrzeń do zaistnienia dobrej, trzymającej w napięciu i nawiązującej do klasyki, ścieżki dźwiękowej. Coś, czego w Romulusie po prostu zabrakło…

Najnowsze recenzje

Komentarze