Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Erich Wolfgang Korngold

Adventures of Robin Hood, the (Przygody Robin Hooda)

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 23-06-2016 r.

Wśród ojców klasycznego modelu partytury filmowej szczególne miejsce zajmuje Erich Wolfgang Korngold. Kompozytor austro-węgierskiego pochodzenia nie zasłynął ani zbytnią wylewnością w ilości tworzonych ścieżek dźwiękowych ani pozycją w strukturach tworzącego się wówczas systemu studyjnego. Był za to muzycznym geniuszem przed którym chyliły się ówczesne wielkie osobistości. A to wystarczyło, by Europejczykiem zainteresował się przemysł filmowy.



Pierwszą przygodę z kinem zaliczył Korngold w 1934 roku, kiedy za namową Maxa Reinharda przybył do Stanów Zjednoczonych, by zaaranżować muzykę Mendelssohna do kinowej wersji Snu nocy letniej. Na kolejne propozycje współpracy nie trzeba było długo czekać. Już w następnym roku stworzył oprawę do kultowego swashbucklera, Kapitan Blond, a kolejne lata przyniosły jeszcze dwa wielkie angaże: Książe i żebrak oraz Atak o świcie. Korngold nie był związany żadnymi długoterminowymi umowami, działając jako freelancer. Dlatego też mógł sobie pozwolić na powrót do kraju w maju 1937 roku, by zając się kończeniem swojej nowej opery. Nie zrezygnował z kina o czym świadczyć mogą intensywne, merytoryczne przygotowywania do kolejnej pracy – jak się później okazało – o historycznej randze.



Jeszcze podczas letniego pobytu w Wiedniu, bez scenariusza na biurku i jakiegokolwiek kontraktu, kompozytor wertował zasoby miejscowych bibliotek, przyswajając historyczne tło czasów, w których osadzone zostały legendarne wyczyny łucznika z Sherwood. Świadczyło to o wielkim zaangażowaniu Korngolda … Również o umiejętnym gospodarowaniu czasem, bo miał świadomość, że gdy powróci do Stanów Zjednoczonych, pozostanie mu tylko kilka tygodni na napisanie tak wymagającej i obszernej pracy. Pomocne okazały się również wcześniejsze dokonania kompozytora. Za namową ojca „zutylizował” bowiem kilka napisanych przez siebie motywów – między innymi z uwertury Sursum Corda. Niestety premiera opery się opóźniała, a perspektywa skomponowania Robin Hooda stawała pod wielkim znakiem zapytania. Kiedy ostatecznie okazało się, że wykonanie utworu nie będzie możliwe przez wiosną roku 1938, Korngold spakował się i wraz z żoną wyjechał do Stanów Zjednoczonych.



Jakież przerażenie w jego oczach wyczytała żona Luise, kiedy po specjalnie zaaranżowanym pokazie, Korngold stwierdził, że ten film go przerasta. Był zbyt intensywny i wymagający dla kompozytora oddanego „sercem, pasją i umysłem” muzyce. Jeszcze tego samego dnia napisał oficjalną rezygnację mając zamiar wrócić do kraju. I tutaj po raz kolejny interweniował los. Oto bowiem w Austrii rozpętała się polityczna burza, która zmusiła Korngolda do pozostania w Stanach Zjednoczonych. Z braku alternatyw postanowił podjąć się tworzenia muzyki do Robin Hooda kategorycznie odmawiając podpisania jakiegokolwiek kontraktu. Umówił się z decydentami, że płacone mu będą tygodniowe gaże do momentu aż skończy film, albo zrezygnuje przedwcześnie. Był to niesłychany ewenement w branży, ale Jack Warner był tak zdeterminowany, aby utrzymać przy sobie Korngolda, że zgodził się nawet na tak absurdalne warunki. Dla samego Maestro proces tworzenia oprawy muzycznej do Robin Hooda był istnym horrorem, który udzielał się również żonie i synowi, George’owi. Horrorem, który w zaledwie kilka tygodni obrócił się w jedno z największych dokonań w historii muzyki filmowej. Docenili to już współcześni krytycy i ludzie branży przyznając Austriakowi statuetkę Oscara.


Całkiem zasłużenie, bo gdy weźmiemy na warsztat ilustrację muzyczną do Przygód Robin Hooda, wtedy docenimy jak zróżnicowana i barwna jest ta praca. Jakże odcinająca się od steinerowskiej filozofii interpretowania obrazu przez pryzmat głównych bohaterów i towarzyszących im emocji. W przeciwieństwie do kolegi po fachu wiecznie zapatrzonego w dramaturgię, Korngold potraktował historię Robina jak swoistego rodzaju operę, w którą wpompował potężną ilość tematów. Owe tematy stały się osią całego muzycznego programu – bardzo przejrzystego i łatwo nawiązującego kontakt z odbiorcą, choć pozbawionego libretta. Poza patetycznym motywem Robin Hooda funkcjonuje bowiem jeszcze 14 innych melodii skojarzonych nie tyle z poszczególnymi bohaterami, co z sytuacjami w jakich się znajdują oraz scenerią akcji.



Korngold nigdy nie postrzegał siebie jako dobrego ilustratora, jakim bez wątpienia był Max Steiner. W wielu przepadkach podważał nawet metodologię słynnego Austriaka, który twierdził, że zbyt duża brawura w zakresie melodyki niszczy filmową narrację, odciągając uwagę widza od tego, co najbardziej istotne. Mimo tego, autor ścieżki dźwiękowej do Robin Hooda perfekcyjnie oddał nastroje panujące w tym filmie. Wypełniając muzyką niemalże całą przestrzeń, stworzył bardzo polifoniczne opowiadanie – swoistego rodzaju operetkę zdolną dźwignąć nie tylko dramaturgiczny ciężar tego specyficznego kina akcji. Co najważniejsze, postawił przed odbiorcą pasjonującą panoramę barwnej i miłej dla ucha symfoniki. W ten właśnie sposób Erich Wolfgang Korngold stał się prekursorem sposobu ilustrowania popularnego w późniejszych latach, hollywoodzkiego swashbucklera.



Mimo wielu zachwytów nad muzyką do Robin Hooda, nie była ona w żaden sposób prezentowana pozafilmowo aż do początku lat 60. Powstała w tym czasie dziewięciominutowa suita rozpisana została z myślą o wykonaniach koncertowych i okolicznościowych nagraniach. Najsłynniejsze z nich dokonano dopiero w połowie lat 70 pod batutą Charlesa Gerhardta (na potrzeby winylu poświęconego twórczości Korngolda). Dziesięć lat później wytwórnia Varese Sarabande pokusiła się o re-recording większości partytury, ale na rekonstrukcję całości trzeba było czekać dopiero do 2003 roku. W międzyczasie na rynku pojawił się remasterowany zrzut z oryginalnych taśm zachowanych w archiwach Warner Bros. W ten sposób na rynku funkcjonują dwa osobne wydawnictwa prezentujące w pełnej krasie oryginalną i współczesną wersję słynnego klasyka. W niniejszej recenzji zajmiemy się tym drugim.

Rekonstrukcji tego spektakularnego dzieła podjęli się jedyni w sowim rodzaju specjaliści – John Morgan oraz William Stromberg. Mając w swoim dorobku wiele re-recordingów, wejście w ten swashbucklerowy, muzyczny świat, wydawało się raczej miłą odskocznią od ciężkich i trudnych technicznie prac Steinera. Bynajmniej partytura Korngolda nie trąciła banałem, o czym świadczy genialna konstrukcja wyciskająca z palety tematycznej wszystko, co tylko się da. Ciekawym jest fakt, że Korngold nigdy nie tworzył bezpośrednio na orkiestrę. Wszystkie swoje prace szkicował ołówkiem, siedząc przy fortepianie. Dopiero później przekazywał instrukcje swoim orkiestratorom, którzy po nocach rozpisywali wszystkie szczegóły i przekazywali kopistom.


Najważniejszym motywem ścieżki dźwiękowej jest oparty na Sursum Corda, podniosły marsz, opisujący wesołą bandę Robin Hooda. I to właśnie od niego rozpoczynamy naszą przygodę z 82-minutowym albumem od Naxos. Do tego motywu powracać będziemy stosunkowo często – zwłaszcza w pierwszej części albumu, kiedy dopiero poznajemy naszych bohaterów. Nie zawsze w tak okazałej formie, w jakiej zaprezentowany został w Main Title. Przykładem są radosne, aczkolwiek pozbawione zbędnego patosu Robin Hood Meets Little John oraz Robin Hood Attacks Sir Guy’s Party lub troszkę bardziej stonowany A New Companion. Nie jest to bynajmniej jedyny motyw o tak pozytywnym wydźwięku. Dosyć istotnym elementem partytury jest bowiem melodia skojarzona z legendarną postacią Ryszarda Lwie Serce. Podniosły ton tego motywu wielokrotnie wypełnia panoramę muzycznych ilustracji np.: turniejów rycerskich, w których incognito uczestniczy „książę złodziei” (The Tournament) lub też bezpośrednich konfrontacji z tytułowym władcą (Richard Meets Robin Hood). Muzyka dworska jest tutaj bardzo ważną cząstką ścieżki dźwiękowej, czego wyrazem było wyodrębnienie osobnego idiomu poświęconego tego typu scenom. Tzw. „Norman Cort Theme” oparty na charakterystycznej trąbkowej fanfarze słyszymy między innymi w The Banquet.



Niezwykle interesujące jest kontrapunktowe zestawienie tych pozytywnie zabarwionych melodii z tematem głównego przeciwnika Robin Hooda – Sir Guya. Oparty na instrumentach dętych drewnianych, jest nośnikiem fragmentów o nieco bardziej skomplikowanej strukturze orkiestracyjnej. A w połączeniu z charakternym motywem akcji słyszanym przykładowo w segmentach Robin Hood Outside – The Fight bądź Robin Hood’s Fight with Friar Tuck, tworzy pasjonujący pejzaż porywającej symfoniki. Takowa jest zresztą domeną większości utworów akcji, których na całej długości płyty nie brakuje. W przeciwieństwie jednak do dosyć hermetycznych i przywiązanych do obrazu dzieł Steinera, prace Korngolda jawią się jako bardzo przystępne i miłe dla ucha. Obok wyżej wspomnianych przykładów należałoby również zwrócić uwagę na ilustrację do finalnej konfrontacji (The Battle – The Duel – The Victory), nie odcinającej się od montażowej dynamiki. Niesamowita swoboda z jaką Korngold żongluje wieloma idiomami muzycznymi każe z wielkim respektem spoglądać nie tylko na świetną funkcjonalność proponowanej treści, ale również niesamowitą autonomiczność dzieła. Nie ma tu bowiem żadnego fragmentu, który wydawałby się jakkolwiek zbędny.



Mimo tego, przebrnięcie przez całość zawartego na albumie materiału nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. Sielankowy ton pierwszych kilkunastu minut rewidowany jest przez większą dramaturgię muzycznej akcji i narastające napięcie między stronami konfliktu. Pośrodku tego wszystkiego wyrasta wątek miłosny pomiędzy Robinem, a uroczą Marian. Choć nieśmiałe cytaty dedykowanego im motywu pojawiają się już w scenach turnieju, to o w pełni ukształtowanym temacie mówić możemy dopiero w kontekście obszernych fragmentów z Love Scene oraz The Poor People. Nieco mniej emocjonalny wydźwięk mają natomiast aranże słyszane w Flirt – Poor People’s Feast. Szczególnie wartym uwagi jest ten drugi segment, który stawia przed nami kolejny fantastyczny temat. Dostojny walc przywołujący dworskie skojarzenia świetnie kontrapunktuje z podziwianymi na ekranie obrazami objadających się biedaków.



Nie sposób szczegółowo omówić ten przebogaty zbiór tematyczny nie tworząc przy okazji potężnego elaboratu. Zresztą muzyka Korngolda nie potrzebuje żadnych analiz i prób racjonalizowania podjętych przez kompozytora koncepcji. Partytura broni się atrakcyjną treścią i niewybredną formą, która w przeciwieństwie do wielu ówczesnych tworów nie zestarzała się ani o jotę. To właśnie Przygody Robin Hooda wylały fundament pod swashbucklerową stylistykę tak często przywoływaną później przez Miklosa Rozsę, Bornislawa Kapera, Johna Debneya, a nawet Johna Williamsa. Historyczny wydźwięk tej pracy potęgowany jest przez pedantycznie dokonaną rekonstrukcję autorstwa Johna Morgana i dyrygującego moskiewskimi symfonikami, Williama Stromberga. Co więcej, kompletna partytura wzbogacona została o ilustrację z trailera filmowego zestawiającego w czterominutowej suicie gros najważniejszych tematów. Fakt, proponowane przez wydawców 82-miuntowe słuchowisko ma prawo lekko zmęczyć polifonią i ogromem muzycznych barw wylewających się z każdej minuty obszernego albumu. Niemniej uważam, że jest to jeden z tych klasyków, który każdy szanujący się miłośnik muzyki filmowej znać powinien.


Najnowsze recenzje

Komentarze