Po wzbudzającym gorące emocje Drzewie życia kariera Terrence’a Malicka przeszła przedziwną przemianę. Reżyser, który słynął z wydawania kolejnych dzieł w bardzo dużych odstępach czasu – wystarczy wspomnieć 20 lat przerwy po Dniach niebios – nagle zaczął taśmowo produkować kolejne filmy. I jakkolwiek nigdy nie był przystępnym dla przeciętnego odbiorcy twórcą, tak w dalszym ciągu jeszcze bardziej radykalizował swój styl. Obrazy takie jak Rycerz pucharów czy Song to Song bardziej niż filmy fabularne sensu stricto, przypominają strzępy mętnie powiązanych myśli i improwizacji, w zawoalowany sposób odzwierciedlających bieg myśli artysty. Można powiedzieć, że jego najnowsze dzieło – Ukryte życie, przedstawiające historię męczennika Franza Jägerstättera – jest powrotem Malicka do macierzy. Istotnie, Amerykanin nie szczędzi nam wszystkiego, do czego zdążył nas już przyzwyczaić – narracji z offu, zapierających dech w piersi ujęć natury, symbolicznego charakteru postaci oraz unoszącego się nad całością metafizycznego patosu. Jednocześnie ważkie pytania oraz ciężkie refleksje przybierają tym razem postać wyjątkowo linearnie przedstawionej historii, czyniąc produkcję najbardziej przejrzystym filmem reżysera od czasu Cienkiej czerwonej linii. Być może także najlepszym.
Powrót do bardziej tradycyjnej narracji przyniósł także pierwszy od czasów Alexandre’a Desplata angaż klasowego kompozytora – Jamesa Newtona Howarda. Panowie kontaktowali się ze sobą jeszcze przed Drzewem życia i niniejszym współpraca wreszcie doszła do skutku. Mariaż o tyle interesujący, iż język filmowy Malicka, jak i muzyczny Howarda zdają się pozornie doskonale do siebie pasować. Choć reżyser znany jest z dość brutalnego traktowania oryginalnej muzyki w swoich dziełach i częstym zastępowaniu jej utworami muzyki poważnej, jego poetyckie obrazy niemal zawsze stanowiły inspirację do tworzenia pięknej, często nietuzinkowej muzyki. Jednocześnie Howard cechuje się bardzo plastycznym stylem muzycznym, w dodatku często charakteryzującym się swoistym sensem „płynięcia” muzyki – jakże adekwatnym dla przesyconej naturą myśli Malicka. Dodać do tego wyraźny powrót kompozytora do formy w ostatnich latach, podparty śmiałą działalnością na gruncie muzyki koncertowej, i można było spodziewać się dzieła. Czy jest tak w istocie?
Z pewnością, co poniekąd jest miłym zaskoczeniem, dzieło Howarda jest najsilniej reprezentowanym w filmie score’em po Cienkiej czerwonej linii Hansa Zimmera. Z niespełna 40 minut oryginalnej muzyki, jakiej można posłuchać na albumie, niemal całość znalazła swoje miejsce w końcowym dziele. Kompozytor prawdopodobnie zawdzięcza takie wyróżnienie dobrze sprecyzowanej tym razem roli partytury w filmie. Centralnym wątkiem fabuły jest starcie prostego, dobrodusznego światła z osaczającą go z zewnątrz ciemnością. Howard w dużej mierze przyjmuje na barki tę symbolikę światła, konstruując całą niemal ilustrację wokół jednej tematycznej idei (A Hidden Life ). Wibrujące skrzypcowe solówki, płynące arpeggia fortepianu oraz liryczny, folkowo pobrzmiewający temat… brzmi znajomo? Z pewnością ciężko odeprzeć skojarzenia z inną ścieżką dźwiękową Amerykanina, Osadą, której echa wyraźnie tę muzykę naznaczyły. Na przestrzeni całości znajdziemy zresztą nawiązania i do innych dzieł Howarda, z Oporem oraz koncertem na skrzypce na czele. Krzywdzącym byłoby jednak sprowadzenie tej muzyki do kolejnej wersji swojej wybitnej poprzedniczki. Abstrahując bowiem od (pozytywnych w sumie) brzmieniowych skojarzeń, kompozytor z sobie tylko znanym wdziękiem odzwierciedla centralne nuty filmu, oddając przy tym istotę samego tytułu. Integrując obecne w filmie wątki prezentujące jasną stronę, przy pomocy jednej melodii stworzył swoisty emblemat dobra i światła. Temat wznosi się i opada, niczym rzeka przepływająca przez Radegund (bardzo istotny dla Malicka symbol natury), a jego słodko-gorzki, nostalgiczny wydźwięk staje się muzyczną sygnaturą dla napędzającego fabułę miłosnego dramatu. Folkowy posmak jednocześnie kreuje na wpół idylliczną atmosferę, podkreślając piękną prostotę wiejskiego życia, stanowiącego swego rodzaju Shangri-La dla głównych bohaterów.
Na tle tak nośnego dramatycznie materiału, nieco mniej zainspirowane wydaje się być odzwierciedlenie zła. Kompozytor słusznie unika tutaj muzycznej personifikacji zła, niepowiązanego z żadnym konkretnym motywem. Zamiast tego stawia na kreujący atmosferę osaczenia underscore, zahaczający o rozwiązania z pogranicza sonoryzmu (Indoctrination) i mrocznego ambientu (Surrounded by Walls). Jednak z wyjątkiem dramatycznego Descent, utwory te cechuje pewna emocjonalna sterylność, ograniczona raczej do przyczynkowego ilustrowania ekranowych wydarzeń, bez próby pokuszenia się o odważniejszy filozoficzny komentarz. Co znamienne, w filmie rolę tę w dużej mierze przejmują dzieła tuzów muzyki poważnej – na czele z Bachem, Beethovenem czy Góreckim – przez co gdy film zaczyna się skupiać na moralnych dylematach Jägerstättera, score Howarda na jakiś czas milknie niemal całkowicie. Efektem tego są fragmenty, które mogą wywołać pewne znużenie, potęgowane przez fakt, że i na tym polu artysta nie odkrywa przed nami nowych kart.
Małe obiekcje można mieć również do prezentacji albumowej tejże muzyki. Pewnymi mankamentami w oderwaniu od obrazu mogą być zarówno wyżej wspomniane mroczniejsze fragmenty (których na szczęście nie ma aż tak dużo), jak i pewna powtarzalność, wynikająca z monotematyczności ścieżki dźwiękowej. Niemniej całość skomponowanej przez Howarda partytury mieści się w 40 minutach, co w połączeniu z nośnością tematu głównego mogłoby stanowić o wcale przystępnym doświadczeniu płytowym. Z jakiegoś jednak powodu album postanowiono wzbogacić dodatkowo o wybrane utwory muzyki poważnej. Być może zamysłem było urozmaicenie raczej jednolitego jednak muzycznego doświadczenia, efekt jest jednak lekko dezorientujący. O ile w filmie genialne utwory Händla, Góreckiego czy Pärta zgrabnie uzupełniają się i wymieniają się z Howardem muzycznymi argumentami, w oderwaniu od obrazu otrzymujemy dość eklektyczny kolaż. Szczególnie dziwną decyzją było pärtowskie Silentium, które spokojnie można było okroić do kilku występujących w filmie minut, podczas gdy zdecydowano się zapchać album całym 16-minutowym utworem (!).
Jest w filmie scena, w której Malick pokazuje moralny dylemat Franza – wybór między wiernością własnemu sumieniu, a potencjalnym dobrem rodziny. Podczas gdy reżyser pokazuje emocjonalne subtelności wzajemnej więzi między głównym bohaterem, a jego ukochaną, Howard komplementuje obraz delikatnym dialogiem skrzypiec oraz wiolonczeli (Knotted). Oba instrumenty wirują wokół siebie niczym kochankowie, wygrywając tęskną aranżację głównego tematu, jednak utwór kończy się już wyłącznie jakby przyćmioną solówką skrzypiec. Ta prosta w zamyśle, a jednocześnie piękna ilustracja jest pewną kwintesencją roli, jaka przypadła Howardowi w Ukrytym życiu. Nie mamy do czynienia z dziełem epokowym, a w kontekście kariery Amerykanina nawet nie topowym. Podobnie jak Malick, kompozytor korzysta tutaj praktycznie wyłącznie z dobrze sobie znanych rozwiązań oraz technik. Obaj panowie odnoszą jednak artystyczny sukces, bowiem w obrębie znajomego szkieletu wciąż trafiają w punkt, przekazując aktualne refleksje oraz szczere emocje. Temat Howarda i jego rozliczne aranżacje odzwierciedlają samo serce tej historii, dzięki czemu, mimo wymienionych mankamentów, ma w sobie tyle autentyzmu.