Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hildur Guðnadóttir

A Haunting in Venice (Duchy w Wenecji)

(2023)
1,2
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 20-10-2023 r.

Zaangażowanie Hildur Guðnadóttir do najnowszego filmu Kennetha Branagha „Duchy w Wenecji”, trzeciej odsłony detektywistycznych przygód Herculesa Poirota, było z pewnością jednym z największych zaskoczeń ostatnich miesięcy w światku muzyki filmowej. Po pierwsze dlatego, że Branagh zrezygnował ze współpracy ze swoim „nadwornym” kompozytorem, Patrickiem Doyle’m, któremu dane było napisać muzykę chociażby do dwóch poprzednich filmów z cyklu – „Morderstwa w Orient Expressie” i „Śmierci na Nilu”. Po drugie, odległość stylistyczna tych dwoje kompozytorów jest wprost porażająca. Nie da się ukryć, że melodyczne i orkiestrowe partytury Doyle’a stoją w zupełnej kontrze do chłodnych i surowych kompozycji islandzkiej artystki. Z jakiegoś powodu Branagh postawił jednak na laureatkę Oscara za ścieżkę dźwiękową z „Jokera”.

Trzeba jednak przyznać, że gdyby nie wzgląd na wieloletnie zażyłości Branagha i Doyle’a, poproszenie Guðnadóttir o napisanie muzyki nie jest zupełnie niezrozumiałe. Choć Branagh przenosi nas do – wydawałoby się jakże atrakcyjnej muzycznie – Wenecji, większość akcji filmu toczy się w zamkniętych murach spowitego gotyckim mrokiem sierocińca (notabene, to duży przeskok w stosunku do jaskrawej kolorystycznie i niemal skąpanej w słońcu scenografii „Śmierci na Nilu”). Nie było tu zatem wiele miejsca na karnawałowe stylizacje czy rozkołysane gondoliery, a pole dla muzyki otwierało się głównie w zakresie szeroko rozumianego ambientu i innych stylizacji skrzętnie budujących ponury nastrój filmu. Biorąc zatem pod uwagę dość hermetyczny styl Guðnadóttir, nie będzie zaskoczeniem, że kompozytorka postawiła na nieinwazyjną ścieżkę dźwiękową rozpisaną na niewielki aparat wykonawczy, z jej nieodzowną wiolonczelą w roli głównej.

Niemal ambientowy i eksperymentalny charakter muzycznej ilustracji w tego typu kinie nie jest niczym złym, niemniej – nie pierwszy już zresztą raz w karierze Guðnadóttir – problemem jest jałowy efekt końcowy. Ścieżka dźwiękowa, mimo krótkiego czasu trwania, szybko zaczyna męczyć wręcz pretensjonalnym ascetyzmem. Co więcej, poszczególne utwory sprawiają wrażenie niedokończonych, nużą i nie angażują, będąc przy tym niemal wysuszone z tak wydawałoby się pożądanej atmosferyczności. Nawet tam, gdzie muzyka sili się na odrobinę emocji, otrzymujemy raczej pozbawione głębszej treści wiolonczelowe zawodzenia. Nie zdają one egzaminu poza kontekstem, a w ruchomych kadrach ograniczają się jedynie do budowania dramatyzmu w minimalnym zakresie. Guðnadóttir nie wychodzi zatem w „Duchach” poza swoją strefą komfortu – piszę dokładnie taką muzykę, jakiej można się było po niej spodziewać. Niestety.

Ktoś mógłby powiedzieć, że kino, które do zilustrowania otrzymała Guðnadóttir nie należy do najłatwiejszych. Owszem, co zrozumiałe w takim wypadku, oczekuje się od kompozytora przede wszystkim funkcjonalności, a nie dostarczenia dogodnego materiału na album soundtrackowy. Jednak nie trzeba daleko szukać, aby pokazać, że także w tym gatunku kompozytor może mieć pewne pole manewru – wszak w „Morderstwie w Orient Expressie” czy „Gosford Park” Patrick Doyle udowodnił, że w kinie kryminalnym czuje się bardzo dobrze i potrafi z pomysłem angażować nie tylko widza, ale i domowego słuchacza. Pozostaje więc mieć nadzieję, że jeśli Branagh zdecyduje się na realizację czwartego filmu o Herculesie Poirot, na stołek kompozytorski wróci Doyle.

Najnowsze recenzje

Komentarze