W czasach kiedy przemysł filmowy trapi rak byle jak tworzonych ekranizacji komiksowych, każdy oryginalny pomysł wydaje się nie do przecenienia. Dlatego z wielką radością przyjąłem zapowiedź widowiska, którego akcja rozgrywa się jeszcze w erze dinozaurów. Survivalowy thriller s-f „na papierze” prezentował się wręcz wybornie. Co więc poszło nie tak, że 65 spotkał się z tak dużą krytyką?
Po katastrofalnym zderzeniu z odłamkami asteroidy Mills rozbija się na nieznanej planecie, która okazuje się Ziemią sprzed 65 milionów lat. Z jedyną ocalałą pasażerką muszą dostać się do miejsca, gdzie wylądowała kapsuła ratunkowa. Problem w tym, że egzotyczna planeta pełna jest niebezpiecznych stworzeń. Film od scenarzystów Cichego miejsca był obietnicą wyśmienitej rozrywki, ale rodził się w bólach i męczarniach. Wielokrotnie dokonywane zmiany w montażu odbiły się zarówno na płynności narracji, jak i treści nie angażującej emocjonalnie widza w losy bohaterów. 65 można porównać do filmu 1000 lat po Ziemi w reżyserii Nighta M. Shyamalana, gdzie obiecujące survivalowe s-f rozmienione zostało na drobne przez serię nietrafionych pomysłów. Siłą rzeczy musiało się to odbić na muzyce.
Do skomponowania oprawy muzycznej zatrudniono Danny’ego Elfmana – stałego współpracownika producenta obrazu, Sama Raimiego. Kiedy doszło do pokazów testowych, które (delikatnie rzecz ujmując) nie wypadły najlepiej, studio pojęło decyzję o gruntownych zmianach. Film poddano drakońskiej edycji, a napisana wcześniej muzyka wylądowała w koszu. Niestety Elfman zajęty był już kolejnymi projektami, więc decydenci zmuszeni byli szukać zastępstwa. Do ponownego zilustrowania obrazu na bazie oryginalnych pomysłów Danny’ego zaangażowano jego stałego współpracownika, Chrisa Bacona. Ale na tym nie koniec zawiłej historii powstawania ścieżki dźwiękowej do 65. Do roli konsultanta zwerbowany został także Michael Giacchino, który niejeden ząb już zjadł na filmach o dinozaurach. Po takim zamieszaniu można było odnieść wrażenie, że kompozycja Bacona będzie jedną wielką porażką. A jednak nie!
Nie ulega wątpliwości, że ścieżka dźwiękowa do filmu 65 po prostu robi swoje. Spełnia podstawowe założenia wykorzystując podstawowy zasób hollywoodzkich środków muzycznego wyrazu. Hybrydowa oprawa muzyczna łączy w sobie pulsującą elektronikę z elementami orkiestrowymi i nie poświęca zbyt dużo miejsca na wymyślną melodykę. Paleta tematyczna ogranicza się do pojedynczego idiomu skojarzonego z głównym bohaterem, co jest o tyle wygodne, że pod egzotycznie brzmiący motyw dopasowano adekwatne instrumentarium oparte na fletach i subtelnej elektronice. Liryka jest właściwie jedynym elementem, który w większej mierze zwraca na siebie uwagę wyraźnymi nawiązaniami do twórczości Jamesa Newtona Howarda. I tu po raz kolejny powraca kwestia filmu 1000 lat po Ziemi, którym w jakimś stopniu na pewno inspirowali się twórcy.
Jako, że większość widowiska koncentruje się wokół survivalowej akcji, ścieżka dźwiękowa podąża analogicznym zestawem emocji. W ruch idą dyktujące tempo smyczkowe ostinata, pulsujące bity oraz mniej lub bardziej angażujące partie na instrumenty dęte. Muzyka w żaden sposób nie wychyla się ponad to, co możemy aktualnie podziwiać na ekranie, a jej anonimowy charakter sprawia, że równie dobrze mogłaby posłużyć za ilustrację do zupełnie innego filmu prezentującego podobną dynamikę akcji. Ile Chris Bacon wyniósł z tych konsultacji z Michaelem Giacchino? Trudno jednoznacznie stwierdzić. W każdym razie kompozytor nie zdradza tego ani podejmowanym stylem, ani też kunsztem w sposobie aranżowania partii orkiestrowych, choć w jednej ze scen usłyszeć możemy zbieżne z Giacchino zamiłowania do dysonujących dęciaków. Finalny efekt jest więc w miarę satysfakcjonujący. Kończąc seans nie odczuwamy zmęczenia tym zestawem audiowizualnym, co przy tak dużych zawirowaniach w postprodukcji można uznać za spory sukces.
Inną sprawą będzie doszukiwanie się w tej kompozycji czegoś, co wywołałoby zachwyt u miłośnika odsłuchiwania muzyki filmowej w domowym zaciszu. W dniu premiery widowiska nakładem Sony Classical ukazał się na rynku soundtrack zawierający niespełna godzinną selekcję wybrzmiewających w filmie utworów. Część z nich podpisana jest nazwiskiem Elfmana jako współkompozytora, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę, że Chris Bacon korzystał z jego pomysłów. Nie jestem jednak przekonany, że tak skonstruowany album na stałe zagości w playlistach odbiorców. Tak naprawdę uwagę koncentruje tylko kilka utworów, wokół których pojawia się cała masa średnio absorbującego bądź anonimowego grania. Uwagę zwrócą flagowe utwory akcji, jak Lago Attak, Bait czy Finale. Na pewien sposób urokliwe, choć mało oryginalne mogą się również okazać początek oraz finał. Pozostałe fragmenty są tylko prześlizgiwaniem się pomiędzy kolejnymi filmowymi wątkami. Ilustracyjnym rzemiosłem wystarczająco zachowawczym, aby bez większego bólu przebrnąć przez ten zestaw.
65 to doświadczenie audiowizualne po którym szybko przechodzi się do porządku dziennego. To produkt jednorazowego użytku bez ambicji na budowanie wokół niego jakichkolwiek franczyz. I całe szczęście że takie projekty jeszcze powstają. W branży zdominowanej przez komiksowe historie, takie potworki jak 65 są miłą, niezobowiązującą odskocznią. A jeżeli po drodze uda się odnaleźć kilka odznaczających się fragmentów muzycznych, to tym bardziej warto „stracić” te półtorej godziny wolnego czasu.