Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Lorne Balfe

13 Hours: The Secret Soldiers of Benghazi (13 godzin: Tajna misja w Benghazi)

(2016)
5,0
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 05-10-2016 r.

W przerwie od transformersów Michael Bay proponuje opartą na faktach historię o heroicznej obronie placówki CIA w owładniętej konfliktami politycznymi Libii. To jego drugie podejście do wydarzeń, które faktycznie miały miejsce. Pierwsza próba, zakończona umiarkowanym sukcesem, zaowocowała ponad trzygodzinną wojenną operą z bombardowaniem Pearl Harbor w tle. Historyczny debiut dla Baya był jednocześnie drugim i ostatnim jak dotąd filmem, do którego muzykę skomponował Hans Zimmer. Zerwanie tej idealnej zdawałoby się relacji okazało się jedynie iluzoryczne. Po Niemcu pałeczkę przejął jego protegowany Steve Jablonsky. W najnowszym filmie Baya, z kolei, rola kompozytora przypadła Lorne Balfowi, następnemu z cudownych dzieci Hansa Zimmera, zrodzonemu w czeluściach Remote Control Productions. Wszyscy, jednym słowem, mają się dobrze, a muzyka zostaje w rodzinie.

W 13 godzinach: Tajnej misji w Benghazi Bay ma utrudnione zadanie. Przede wszystkim reżyser musi dokonać drastycznych cięć w 'bombowym’ arsenale i skupić się na fabule. Ta zagląda przez ramię sześciu tajnych amerykańskich komandosów, którzy za zadanie mają zabezpieczyć dyplomatyczne działania ambasadora USA. 11 września 2012 roku grupa islamskich terrorystów wdziera się do jego rezydencji. Oddziałowi najemników nie pozostaje nic, jak ruszyć z odsieczą. Zapomnijmy jednak o krwawej batalii toczonej w rytm eksplodujących ładunków i spadających rakiet. 13 godzin, to utkany w napięciu surwiwalowiec, w którym podmiotem stają się uzbrojeni po zęby, choć niepozbawieni ludzkiej twarzy, bohaterowie pisani przez wielkie 'B’. Oprócz zaoszczędzenia milionów dolarów na efektach specjalnych, uszczupleniu ulega również oprawa muzyczna. Jest to bez wątpienia efekt filmowego materiału nałożonego przez Baya. W przeciwieństwie do Pearl Harbor, przewijającego się już w dużej mierze wyłącznie przez podręczniki szkolne i czarno-białe fotografie, atak na Benghazi jest wydarzeniem ciągle świeżym, za które częściową odpowiedzialnością obarczano administrację Baracka Obamy. Nie spodziewajmy się zatem hura patriotyzmu, wyklepywanego patetycznymi tematami i coplandowską Amerikaną. 13 godzin przyjmuje bardziej subtelną formę muzyczną, sygnalizując zagrożenie realne, poważne i zasługujące na refleksję.

Tylko czy Lorne Balfe zapewnia powyższe swoją kompozycją? Na pewno próbuje, i to już w pierwszym utworze podpisanym, nie bez znaczenia, Hero. Logika podpowiada mięsisty lejtmotyw o silnym podłożu orkiestracyjnym. Przewrotnie z orkiestry pozostaje pianino i leciutko naelektryzowane skrzypce. Razem tworzą dumny, bardzo angażujący, ale w istocie prosty i łagodny hymn do poległych i ocalałych. Równie spokojnego wstępu do widowiska wojennego nie słyszeliśmy od dawien dawna. Podobny klimat towarzyszy bogatszemu, zbudowanemu na wyraźnej dramaturgii Calling Home i finałowemu 13 Hours. W każdym tym utworze Balfe trzyma się romantycznej nuty, przywołując ducha walki i prowokując patriotyczne odruchy. Podczas seansu przychodzi nam często wracać do tej, nie ukrywajmy, atrakcyjnej dla słuchacza części oprawy. A to głównie za sprawą wspomnień, momentów kryzysowych lub rozmów telefonicznych pomiędzy najbliższymi – jednym słowem założenie gatunku, równie skuteczne wypełniane w kategoriach muzycznych.

Na osobną uwagę zasługuje opasłe, bo ponad dziewięciominutowe adagio, którym Balfe ewidentnie sygnalizuje chęć wstąpienia do klubu „wojennych sygnatur”. Te sporadycznie pojawiają się w muzyce filmowej od kilku dekad z Journey to the Line na czele. Kolos Hansa Zimmera z 1998 roku był przełomowy, bowiem jak mało który kawałek skupiał w sobie całą istotę wojny, z przerażeniem, intensyfikacją emocji i czystą rozpaczą ciągnącą się przez całość kompozycji. Balfe aż takim innowatorem nie jest. Jego wizja ogranicza się do ostinato, pęczniejącego wraz z przyrostem mocy komputerowych procesorów. Brzmi to znowu bardzo ładnie, bowiem każda cząstka, czy to dęciaki czy sfabrykowane partie skrzypiec, wzmagają wojenną zawieruchę oraz z żołnierskim przytupem akcentują ostatnie akty opowieści Baya.

Jeśli chodzi o akcję to głębszej filozofii w konstrukcji muzycznej nie uświadczymy. Większość dynamicznej odsłony ścieżki 13 godzin to ciężko bite technikalia zanurzone w komputerowych oparach. Od Welcome to Benghazi, utworem farbowanym Syrianą Alexandre Desplata i, zdecydowanie nadużywanym, elektronicznym 'pazurem’ Kapitana Phillipsa do The Teams, fragmentem przykutym do brzydkich i nieokrzesanych perkusonalii. Ich dźwięk zresztą, jak to często u tego reżysera bywa, niewinnie rozmywa się na ekranie. Łatwo na tej podstawie wysunąć tezę, że podpisanie scen batalistycznych musiało zająć kompozytorowi nie dłużej niż sugeruje sam tytuł filmu. Słucha się tego po prostu nieprzyjemnie. Nie pomagają nawet rytmiczne wstawki, mające za zadanie szczepić ze sobą rozlazłe frakcje sampli. Jedynym przystępnym kawałkiem wydaje się być The Last Resort. Znowu jednak swoją urodę zawdzięcza tematom pianistycznym, bowiem pomysłowości odnośnie 'akcyjniaka’ w 13 godzinach nie przewidziano. Na ratunek w tym miejscu przychodzi całkiem zgrabne, choć niechronologiczne, rozmieszczenie muzyki na albumie. Przeplatanie spokojniejszych segmentów z tymi nabuzowanymi wojenną treścią przynosi odświeżenie i, na pewno, dodaje jakości w ogólnym rozrachunku.

Pomimo że wokoło pachnie wszystkim tylko nie autorskim dziełem, Balfe z trudem, bo z trudem, ale nie rozmienia się na drobne. Jeśli popatrzymy na jego dotychczasowy dorobek – pokaźny i zróżnicowany, mówiąc szczerze – dostrzeżemy pewien upór, towarzyszący mu przy tematach głównych właśnie. Niezła melodia przewodnia w Assassin’s Creed. Brawurowe, już jako całość, Beyond: Two Souls i dwie naprawdę ciekawe oprawy na potrzeby telewizji Salinger i Restless. To bez wątpienia daje nadzieje na rozwój i wyrwanie się z macek RCP. Wszak bez pracy nie ma kołaczy. W 13 godzinach nikt gór nie zdobywa, ale nikt też nie szoruje po dnie. Owszem, wszystko tutaj funkcjonuje bardzo ogólnikowo. Znamy się z takimi ścieżkami nie od dziś. Ścieżkami, które próbują nas nabrać na coś, czym nie są. Ale z drugiej strony, ja czasem lubię dać się tak wykiwać i nie widzę w tym absolutnie nic złego. Także trójka, z malutkim plusikiem.

P.S. Dla ciekawskich, na stronie http://www.lornebalfe.com/listen/film/13-hours/ można przesłuchać kilku niewydanych na albumie utworów.

Najnowsze recenzje

Komentarze