Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Roberto Cacciapaglia

11 Settembre 1683 (Bitwa pod Wiedniem)

(2012)
4,5
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 18-12-2016 r.

Patrząc przez pryzmat kinematografii, druga odsiecz wiedeńska to bez wątpienia materiał gwarantujący zainteresowanie widowni i krytyki. Słynną wiktorię sprzymierzonych wojsk chrześcijańskich pod przywództwem polskiego króla Jana III Sobieskiego nad tureckimi najeźdźcami, można uznać wręcz za gotowy pomysł na wielkie, pomnikowe widowisko. Takowego obrazu, wyreżyserowanego przez Włocha Renzo Martinelliego, doczekaliśmy się w 2012 roku. Na papierze nie wyglądało to tak bardzo źle. Włosko-polska koprodukcja, 12 milionów euro budżetu, w rolach głównych min. uznany reżyser Jerzy Skolimowski i laureat Oscara F. Murray Abraham. Obawy były jednak spore. Tym bardziej, że inna superprodukcja opiewająca wielkie zwycięstwo polskiego oręża, Bitwa Warszawska Jerzego Hoffmanna, dosłownie kilkanaście miesięcy wcześniej została bezceremonialnie zmiażdżona we wszelakich recenzjach. Jak się okazało, również i Bitwa pod Wiedniem, delikatnie mówiąc, nie spełniła oczekiwań. Film Martinelliego poniósł klapę na wszelakich płaszczyznach filmowego rzemiosła, począwszy od głupkowatej i naiwnej fabuły, przez fatalne efekty specjalne, na irytującej grze aktorskiej kończąc (dobrze wypadł chyba tylko, prawdę mówiąc niezbyt ceniony przez mnie, Piotr Adamczyk, który jako jedyny członek obsady stara się nie traktować swojej roli śmiertelnie poważnie). Przywołany jednak przez mnie wyżej film Hoffmana bronił się bardzo dobrą ścieżką dźwiękową autorstwa niezawodnego Krzesimira Dębskiego. Czy również Bitwa pod Wiedniem zapunktowała ciekawą ilustracją muzyczną?

Na stanowisko kompozytora został wybrany Roberto Cacciapaglia, ówcześnie 59-letni artysta z Mediolanu. Był to wybór o tyle specyficzny, że muzyk ten nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w muzyce filmowej. Dużo bardziej znany jest z twórczości studyjnej, w której dominują głównie liryczne, fortepianowe albumy (pozostaje on jednak w cieniu swojego popularniejszego rodaka, Ludovico Einaudiego). Co by nie powiedzieć, taki nietuzinkowy angaż, przynajmniej na pierwszy rzut oka, mógł zwiastować intrygujące podejście do obrazu Martinellego. Jak prezentuje się ostatecznie powstała partytura, o tym przekonamy się biorąc na warsztat oficjalny soundtrack.

Już teraz mogę powiedzieć, że każdy kto oczekiwał jakiejś oryginalnej ścieżki dźwiękowej, nic takiego nie otrzyma. Mamy tutaj trochę typowych, orkiestrowych utworów, trochę stylizacji na muzykę barokową oraz nieodzowne arabskie naleciałości związane z filmowymi antagonistami. Tak też Cacciapaglia buduje swoją muzykę na środkach wyrazu bardzo przewidywalnych dla tego rodzaju produkcji. Ponadto czasem doprawdy ciężko jest odróżnić, kiedy mamy do czynienia z prawdziwymi instrumentami, a kiedy z samplami. Wina leży zapewne w niewielkim budżecie przeznaczonym na nagranie. Jakkolwiek omawiany score już w samym aspekcie brzmieniowym pozostawia wiele do życzenia.

Oczywiście nie każdy soundtrack z historycznych superprodukcji musi kipieć świeżymi pomysłami. Gdy bowiem próżno szukać w danej pracy oryginalności i kreatywności, to przynajmniej można się rozglądać za jakimiś wpadającymi w ucho melodiami. Niestety nie znajdziemy tu żadnego wybijającego się tematu przewodniego. Pojedyncze motywy i motywiki oczywiście pojawiają się tu i ówdzie, ale zdecydowana większość z nich przemija zupełnie niezauważenie, nie wspominając już o nuceniu ich po zakończeniu zapoznawania się ze soundtrackiem. Nawet dumnie zatytułowane Lena’s Theme, czyli liryczny temat głównej bohaterki żeńskiej, księżnej Eleonory Lotaryńskiej granej przez Alicję Bachledę-Curuś, prezentuje się bardzo generycznie i prawie w ogóle nie zapada w pamięć. Podobnie ma się rzecz z temacikiem z otwierającego album utworu Eclipse. Na tym tle wyróżnia się w miarę chwytliwe, choć do bólu banalne i nieco jarmarczne, The King, napisane dla Jana III Sobieskiego. Tym razem Cacciapaglia wykorzystuje niemalże liturgiczne chóry, żeńskie wokale i pompatyczne sample, tworząc w ten sposób kompozycję, która niestety bardzo razi kiczowatością. Odczucie to zresztą towarzyszy nam nie tylko w tej ścieżce. Ma to swoje przełożenie na oddziaływanie podczas filmowego seansu – muzyka Włocha w kilku miejscach wręcz pogłębia chałowatość filmu Martinelliego (jak choćby wspomniane The King wypadające w obrazie wręcz komicznie). Generalnie na plus wyróżniają się tematy z dwóch końcowych kawałków – The Temple – Death of the Grand Vizier, The Future – The End, gdzie Włoch sięga po bardzo ładny, kobiecy śpiew. Obydwa utwory można zaliczyć do najciekawszych reprezentantów score’u z Bitwy pod Wiedniem.

O ile z cywilizacją chrześcijańską związane są orkiestrowe (lub samplowane) utwory, o tyle Turcy reprezentowani są przez bliskowschodnie stylizacje, opierające się przede wszystkim o wykorzystanie tamtejszego instrumentarium (min. fletów i perkusjonaliów) oraz arabskiej skali muzycznej. Co ciekawe, ta sfera partytury wychodzi Włochowi w miarę przyzwoicie, pomimo tego, że płaszczyzna melodyczna zostaje praktycznie zredukowana do zera. Oczywiście wciąż nie jest to nic oryginalnego, ale takie kompozycje, jak The Great Tournament oraz Coronation of the Grand Vizier, prezentują się względnie okazale na tle pozostałego, dość bezbarwnego materiału.

Optymalnie dla odbiorcy prezentują się nawiązania do baroku (co naturalnie podyktowane jest czasem akcji „dzieła” Martinelliego). Najpierw usłyszymy je w The Golden Apple, a następnie w przyjemnym The Duchess of Lorena, wyraźnie inspirowanym popularną Sarabandą Georga Friedricha Händla. Szkoda jednak, że z muzyką akcji jest już dużo gorzej. Co tu dużo mówić, jest to typowa, dynamiczna ilustracja, której przeznaczeniem są realia filmowe. W tej materii Włoch nierzadko korzysta z arabskich elementów, aczkolwiek niewiele to zmienia – otrzymujemy po prostu standardową, wypraną z jakichkolwiek emocji muzykę, która w domowym zaciszu traci rację bytu i zwyczajnie mierzi.

Pomimo jednak miałkości partytury Cacciapaglii, albumu słucha się w miarę bezboleśnie. Materiał zamieszczony na płycie jest optymalnie zróżnicowany (utwory orkiestrowe, etniczne, barokowe, akcja), a końcówka krążka, nawet jeśli lekko tandetna, w gruncie rzeczy może się podobać niewybrednym odbiorcom. Na pewno jednak dobrym pomysłem byłoby okrojenie materiału. Redukcja do około 30-40 minut, zawierających najbardziej okazałe (o ile w ogóle można je tak nazwać) idee muzyczne, uczyniłaby słuchowisko bardziej zwięzłym i atrakcyjnym. Tym bardziej, że kompozycje z soundtracku i tak nie do końca pokrywają się z tym, co możemy usłyszeć podczas seansu. Zresztą dla decydentów z Corosello kontekst filmowy wydaje się nie mieć większego znaczenia, skoro na okładce wielkimi literami jest napisane nazwisko kompozytora, a tylko mały druczkiem, gdzieś u dołu, jest podany tytuł produkcji.

Reasumując, recenzowany soundtrack na pewno prezentuje się o niebo lepiej, niż film, do którego powstał. Mierne to jednak pocieszenie, skoro obraz Martinelliego to dno i trzy metry mułu. Oczywiście sama muzyka Roberta Cacciapaglii nie jest jakoś szczególnie zła; kilka końcowych utworów może dostarczyć pozytywnych wrażeń słuchowych statystycznemu miłośnikowi muzyki filmowej, a utwory etniczne, choć kliszowe, są solidnie rozpisane. Problem tkwi jednak w odtwórczości, braku zapadających w pamięć tematów, gdzieniegdzie syntetycznym brzmieniu i często odczuwalnym wrażeniem kiczowatości. Myślę, że dla Włocha, uznanego twórcy w swoim ojczystym kraju, jest to porażka artystyczna. Miał on jednak to szczęście, że jego muzykę przesłoniły dużo gorsze aspekty Bitwy pod Wiedniem.

Najnowsze recenzje

Komentarze