Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Shigeru Umebayashi

Rise of the Legend (Narodziny legendy)

(2014/2016)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 15-10-2020 r.

Żyjący w latach 1847-1924 Wong Fei Hung uznawany jest w Chinach za bohatera narodowego. Hung był jednym z prekursorów dalekowschodnich sztuk walk oraz propagatorem akupunktury, a jego postać stała się przedmiotem pokaźnej ilości filmów. Najsłynniejszą z nich jest seria Dawno temu w Chinach z Jetem Li oraz dylogia Pijanego mistrza z Jackiem Chanem. Do tej stawki należy zaliczyć także Rise of the Legend z 2014 roku w reżyserii
Chow Hin Yeung Roya. Podobnie jak wiele innych obrazów o Wong Fei Hungu, fabuła skupia się na jego młodzieńczych latach, a spora część wydarzeń jest po prostu fikcją. Rise of the Legend to film z nurtu wu-xia – akcja toczy się w dawnych Chinach, a fabuła kręci się wokół tematyki związanej ze sztukami walk. Filmowi bliżej jednak do tradycyjnego kina kopanego niż poetyckich rozważań znanych chociażby z Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka. W niniejszym tekście pomówimy o ścieżce dźwiękowej skomponowanej przez Shigeru Umebayashiego.

Już scena z napisami początkowymi może wzbudzać ambiwalentne odczucia. Słyszymy wtedy temat główny – Mandolin Waltz. Utrzymany w formie walca utwór jest bardzo klasowy, melodia jest emocjonalna, ale przy tym również całkiem zadziorna, co niejako koresponduje z głównym bohaterem. Niestety forma (walc) oraz instrumentarium (mandolina i typowa dla niej artykulacja) zupełnie nie pasują do sekwencji, podczas której obserwujemy dziewiętnastowieczną chińską wioskę. Oczywiście, zawsze można tłumaczyć reżysera i kompozytora nowatorskim podejściem do kina wu-xia, niemniej niżej podpisanemu podczas seansu towarzyszyło raczej odczucie konsternacji a nie pozytywnego zaskoczenia.

Mandolin Waltz to pierwszy z dwóch tematów wiodących. Następnym w kolejności jest melodia miłosna z utworów Violin Romance oraz Violin for Seduction. Rzewne brzmienie solowych skrzypiec tworzy smutną aurę i niemal z miejsca przywołuje inne dokonania Umebayashiego. W stylu Japończyka utrzymane są również motywy poboczne, chociażby na swój sposób taneczne My Life is Your Life oraz Young Brothers (z powracającą mandoliną). Typowa dla Umebayashiego melodyka jest mollowa, smutnawa i melancholijna, co budzi jednak pewne zastrzeżenia w kontekście filmowego oddziaływania. Rise of the Legend jest napuszonym i patetycznym filmem opowiadającym o chińskim bohaterze narodowym, podczas gdy konwencji kina kopanego przydałoby się nieco więcej luzu, także w aspekcie muzycznym. Ba, pewnie część kompozycji mogłaby się bez problemów odnaleźć w którymś z dramatów Wong Kar-Waia.

O ile melodyka Umebayashiego nosi znamiona typowe dla kultury zachodniej, o tyle w omawianej ścieżce dźwiękowej znajdziemy także elementy przenoszące nas na Daleki Wschód. W tej materii najciekawiej prezentuje się nasiąknięte orientem Young Wong Fei Hung. Smyczkowy motyw oraz ostinato na koto dobrze sprawdzają się w ilustrowanej przez ten utwór scenie treningu przyszłej legendy sztuk walk. Miałko i mało pomysłowo wypada natomiast muzyka akcji, czyli ilustracja wszelakich scen pojedynków, podczas których bohaterowie biegają po ścianach i zadają ciosy w ekwilibrystycznych pozach. Koncepcja jest prosta jak konstrukcja cepa i aż nadto oczywista. Umebayashi posługuje się bowiem intensywnymi perkusjonaliami, które w tego typu kinie mogliśmy już usłyszeć wielokrotnie. Czasem pozwala sobie na urozmaicenia w postaci partii etnicznych fletów, niemniej już pojedyncze uderzenia w gongi dopełniają niestety wrażenia kiczu i błahości.

Omawianą partyturę budują zatem zachodnie stylizacje (tematy, brzmienie mandoliny, europejskie orkiestracje) oraz kompozycje typowo wschodnie, przez co wkrada się pewien eklektyzm. Co prawda niemal każda ścieżka dźwiękowa z filmów wu-xia opiera się na łączeniu tychże elementów, niemniej w przypadku Rise of the Legend niektóre utwory sprawiają wrażenie jakby powstały niezależnie od siebie. Brakuje tu spójności, sprawnej fuzji składników zachodnich i wschodnich, co przecież nieźle udało się Umebayashiemu w dwa lata późniejszym sequelu Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka, nie wspominając już o pamiętnej ścieżce dźwiękowej Tan Duna z pierwszej części. Jakby tego było mało, można domniemywać, że Umebayashi pod koniec seansu został zastąpiony przez innego kompozytora. W jednej ze scen montażowych słyszymy muzykę, która ani trochę nie przypomina dokonań Japończyka. Pojawia się wtedy utwór napisany według hollywoodzkich wzorców ilustracyjnych, niemalże rockowy (gitary elektryczne!). Muszę przyznać, że brzmi całkiem przebojowo, niemniej jest to kolejny fragment świadczący o tym, że decydenci chyba nie do końca wiedzieli, jak ugryźć od strony muzycznej tę produkcję.

Podczas odsłuchu w domowym zaciszu, Rise of the Legend Shigeru Umebayashiego radzi sobie nieźle. Trudno jednak stawiać omawiany soundtrack obok najlepszych dokonań tego artysty, chociażby znakomitego Domu latających sztyletów. Dramatyzm wydaje się odrobinę zbyt nadęty, jak na tego typu kino, a muzyka nie tworzy narzędzia, które odpowiednio prowadzi bohaterów lub przenosi widza w dawne Chiny. Trójka będzie zatem najodpowiedniejsza.

Najnowsze recenzje

Komentarze