Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Legends of the Fall – Expanded Edition (Wichry namiętności)

(2020)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 22-07-2020 r.

Z każdą historią miłosną związane są pewne wspomnienia jej początków. I nieważne, czy mówimy tu o uczuciu darzonym drugą osobę, czy też pasję, która emocjonalnie wiąże nas z obiektem naszej fascynacji. Moja miłość do muzyki filmowej rodziła się stosunkowo wolno i miała wiele różnych etapów. Na jednym z nich dane mi było poznać twórczość Jamesa Hornera, która to stała się później filarem mojej muzyczno-filmowej pasji. Odkrywanie bogatej spuścizny Hornera zbiegało się więc z czasem największej popularności jego talentu – kiedy świat wzruszał się historią poruszoną w Titanicu. Ale prawdziwa miłość pojawiła się w momencie, kiedy w moje ręce wpadła ścieżka dźwiękowa do Wichrów namiętności. Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Skopiowane od „znajomego” empetrójki z muzycznymi różnościami, a wśród nich kawałek Alfred, Tristan, The Colonel, The Legend. Po pierwszym odsłuchu nie wiedziałem, czy w pierwszej kolejności mam zająć się szczęką, która zaliczyła spektakularne lądowanie na podłodze, czy po prostu kliknąć „odtwórz ponownie”. Setny i tysięczny odsłuch nie zmieniał tego stanu rzeczy. Faktem jest, że od tamtego czasu ścieżka dźwiękowa do Wichrów namiętności była jednym z moich ulubionych i najczęściej słuchanych soundtracków w kolekcji.



Nieprędko jednak przyszło mi skonfrontować te wrażenia z materią filmową. Jakoś wygodnie tak było tkwić w przekonaniu że piękno muzyki Hornera jest wystarczającym motorem napędzającym kreowanie pewnych historii w wyobraźni odbiorcy. W każdym razie przygoda z kultowym już filmem Edwarda Zwicka tylko utwierdziła w przekonaniu, że amerykański kompozytor ma niebywały talent do interpretowania obrazu – wyciągania z niego kluczowych barw i malowania nimi swoich własnych pejzaży muzycznych. Analogia do malarstwa jest zresztą w kontekście twórczości Jamesa Hornera wyjątkowo trafna, bo sam zainteresowany wielokrotnie podkreślał, że swoją pracę traktuje właśnie jak swego rodzaju kreowanie pejzaży. Barwy, odcienie, nasycenie… To wszystko idealnie sprawdza się w przypadku ścieżki dźwiękowej do Wichrów namiętności, która, opowiadając historię rodziny Ludlowów, nie pozostaje obojętna względem pięknej scenerii w jakiej rozgrywa się akcja. Przepełniona mnóstwem ujmujących tematów, przeprawia widza przez ciepłe wątki rodzinne, dramatyczne wydarzenia wojenne oraz nasycone barwną paletą emocji, burzliwe romanse. Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że obok świetnych kreacji aktorskich to właśnie muzyka Jamesa Hornera jest najlepszym, co spotka widza mierzącego się z filmem Zwicka. Zresztą oba te atrybuty doceniano zarówno w momencie premiery widowiska, jak i teraz – przeszło dwie dekady od tego momentu.



O muzyce Hornera do Wichrów pisało i mówiło się wiele. Kolejny tekst opływający w zachwyty wydaje się więc zbędny. Jednakże tych, którzy z jakiegoś powodu nie mieli jeszcze do czynienia z tą pracą odsyłam do tekstu Pawła Stoińskiego, gdzie dosyć rzetelnie opisana jest warstwa tematyczna i dramaturgiczna kompozycji. Jest to również jeden z wielu głosów chwalących wysoki poziom artystyczny ścieżki dźwiękowej Hornera.


Ciekawym jest fakt, że kompozytor karcony zazwyczaj za długość prezentowanych przez siebie albumów, tym razem uniknął krytyki mimo szczelnego wypełnienia przestrzeni dyskowej materiałem muzycznym. Z blisko stuminutowej partytury, jaka miała okazję wybrzmieć w filmie, do rąk odbiorców trafiło skrzętnie przyrządzone, 75-minutowe słuchowisko. Mimo wszystko dla wielu miłośników twórczości Hornera te brakujące fragmenty od wielu lat spędzały sen z powiek. Dopiero w roku 2020 nakładem Intrada Records ukazało się dwupłytowe wydawnictwo, na którym oprócz kompletnej ścieżki dźwiękowej znalazło się ponad pół godziny dodatkowego materiału muzycznego. Dosyć cennego dla zagorzałych miłośników pracy Hornera, choć oczywiście niewiele wnoszącego do ogólnej treści kompozycji poza kilkoma alternatywnymi pomysłami i wykonaniami. Cenne i wartościowe są również informacje zawarte na dołączonej do wydania książeczce oraz techniczne zaplecze, czyli mastering materiału muzycznego. Dorzucenie do tego większego pogłosu przy jednoczesnym „podbiciu” głośności o 3 decybele dodało muzyce jakby więcej przestrzeni. Wszystko to sprawia, że rozszerzona edycja ścieżki dźwiękowej do Wichrów namiętności jest jednym z najbardziej satysfakcjonujących doświadczeń muzycznych w proponowanych przez siebie ramach czasowych. Doświadczeń, które zadowoli każdego entuzjastę twórczości Hornera. Ale czy również statystycznego miłośnika muzyki filmowej?



Z większością ścieżek dźwiękowych Hornera wiąże się jedna ciekawa przypadłość. Jest nią umiejętne „krojenie” albumów soundtrackowych, które mimo nierzadko potężnych gabarytów czasowych, na ogół wyciskają maksimum z danych partytur. Nie inaczej jest w przypadku Wichrów. Kiedy spojrzymy na tych kilkadziesiąt minut premierowo publikowanej muzyki, można dojść do wniosku, że nie wpływają one w żaden znaczący sposób na wizerunek tej kompozycji. Z perspektywy słuchacza średnio zaangażowanego emocjonalnie w to dzieło mogą się wydać wręcz zbędnym wydłużaniem i tak opasłej, zamykającej się w obrębie kilku tematów, ilustracji. Prawda jest taka, że wszystkie te kawałki są tylko dopowiadaniem pewnej historii przedstawionej nam w oficjalnym wydawnictwie soundtrackowym. Nie zmienia to faktu, że owe smaczki stanowią o sile, a nie o słabości stuminutowej kompozycji Hornera. Budowanie pomostów między kluczowymi fragmentami i uporządkowywanie treści znaczą tu więcej aniżeli najbardziej wymyślne melodie potencjalnie czekające na odbiorcę w tym rozszerzeniu. Specyficzny rytm i nastrój, w jakim opowiadana jest ta muzyczna historia, sprawiają, że dorzucenie dodatkowych kilkudziesięciu minut nie wpływa w większym stopniu ani na polepszenie ani na pogorszenie odbioru. Owszem, tworzy miejscowe przestoje, które jednak dosyć skutecznie niwelowane są przez kolejne, piękne aranże tematyczne. Więcej emocji wzbudzi więc odkrywanie dodatków z różnicami natury aranżacyjnej dla poszczególnych tracków. Z kolei niezobowiązującą ciekawostką jest prezentacja krótszej, filmowej wersji Alfred, Tristan, The Colonel, The Legend.



I jak w przypadku wielu rozszerzeń ścieżek dźwiękowych Jamesa Hornera, tak i Wichry namiętności są raczej tylko ciekawostką. Bałbym się nazywać ją niezobowiązującą, ponieważ nawet ten dwugodzinny zestaw ma moc przyciągania i siłę emocjonalnego rażenia tak wielką, że nie sposób przejść obok niego zupełnie obojętnie. Oczywiście łatwiej to przyjdzie statystycznym miłośnikom muzyki filmowej, na których twórczość Hornera nie robi tak piorunującego wrażenia. Nie mam natomiast wątpliwości, że dla entuzjastów kompozycji Amerykanina dwupłytowe Legends of the Fall będzie namiętnie konsumowanym słuchowiskiem.


Najnowsze recenzje

Komentarze