Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Lunn

Downton Abbey (Film)

(2019)
5,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 20-11-2019 r.

Trudno chyba znaleźć osobę, która nie znałaby, albo przynajmniej nie kojarzyła serialu Downton Abbey. Nadawany w latach 2010 – 2015 brytyjski serial stał się fenomenem na skalę światową, bijąc rekordy popularności i zgarniając multum prestiżowych nagród telewizyjnych. Historia mieszkańców tytułowej posiadłości z początku 20. wieku stała się, w pewnym sensie dla wielu, symbolem Wielkiej Brytanii i w ogóle brytyjskości na równi z monarchią, Big Benem, czy Harrym Potterem. Dlatego też wielu było zawiedzionych na wieść, że szósty sezon będzie tym ostatnim. Z drugiej strony Downton Abbey udało się coś, o czym większość seriali może jedynie marzyć, godnie pożegnać się z widzami, nie pozostawiając poczucia niesmaku, zażenowania, czy zmęczenia materiału. I choć może trochę cukierkowo, to jednak finalny odcinek był ładnym pożegnaniem się z tą słynną już posiadłością i jej mieszkańcami. Jak jednak widać było to bardziej rozstanie na pewien czas. Gdyż cztery lata od emisji ostatniego odcinka Downton Abbey powróciło tyle, że na dużym ekranie. Jak wypadło to spotkanie po latach? Pod względem historii, klimatu, zachowania głównych bohaterów, filmowa wersja jaki się jak naturalna kontynuacja serialowych wydarzeń. Tym razem fabuła opiera się wokół wizyty rodziny królewskiej w tytułowej posiadłości. Nie czuć, aby była to wymuszona kontynuacja, czy też opierała się na samej nostalgii i ciągłym mruganiem okiem do widza. Filmowcy chcą tu opowiedzieć kolejną historię z naszymi ulubionymi bohaterami, w znajomych miejscach. Przy czym jak na produkcję przeznaczoną na duży ekran, pozwolili sobie na większy rozmach, który nie tylko tyczy się scenografii, bogatych lokalizacji, kostiumów, czy ilości statystów, ale także i oprawy muzycznej.

Przy tych wszystkich powrotach trudno sobie wyobrazić, aby nie powrócił John Lunn, który przez czas emisji serialu, pieszczotliwie dbał o jego piękną oprawę dźwiękową. Mimo, że szkocki kompozytor może pochwalić się wieloma laty pracy i bogatą filmografią na rzecz brytyjskich filmów i telewizji, to żaden inny tytuł nie przyniósł mu takiej sławny, jak właśnie Downton Abbey. Oczekiwania wobec niego były naturalnie ogromne. Na szczęście Lunn, podobnie jak filmowcy i aktorzy w pełni im sprostał, tworząc kolejny piękny i stylowy soundtrack z tytułową posiadłością na okładce.

Oglądając ten film, od początku czuć w nim znany nad dobrze z serialu klimat. Obok kreacji aktorskich, zdjęć, dekoracji, to właśnie ta muzyka w dużej mierze go tworzy. Uczucie, że oglądamy kolejny, ale bardziej wystawny i dłuższy odcinek znanego nam serialu, potęguje fakt, że powracają znane z niego motywy muzyczne. Cieszy, że muzyczna ciągłość została zachowana, gdyż różnie to przy współczesnych produkcjach bywa. Jednocześnie mogą mieć i rację, ci którzy zarzucą tej ścieżce pewne déjà vu, czy w ogóle brak oryginalności. Nie byłoby to zresztą nowe oskarżenie. Jeszcze na potrzeby serialu Lunn wyrobił główną bazę tematyczną na przestrzenie dwóch pierwszych sezonów. W następnych bardzo chętnie sięgał po te sprawdzone motywy, często w niezmienionej aranżacji. Już wtedy wraz z trwaniem serialu i przy późniejszych sezonach, pojawiały się zarzuty o pewną powtarzalność tej muzyki. Przy czym w przypadku filmowego Downton Abbey, które ma być właśnie powrotem do znanego i lubianego nam miejsca, mało kto oczekiwał jakiejś muzycznej rewolucji. Nie wspominając, że w produkcji wychwalającej monarchię, takie słowo jest wręcz nie do pomyślenia! Co więcej jak wspomniałem muzyczna ciągłość tego świata została w pełni zachowana. Żal byłoby wyrzucić tak bogatą kolekcję tematów, która pomaga go tworzyć. Co więcej słysząc znane nam melodie, jeszcze bardziej możemy poczuć, że wróciliśmy do słynnej angielskiej rezydencji. I nie jest też tak, że John Lunn przepisał je w identycznej formie, jak to często w serialu bywało. Dawne tematy powracają, ale w nowych aranżacjach, które swoim rozmachem i przepychem doskonale wpisują się w ukazaniu Downton Abbey na wielkim ekranie.

Nowy blask otrzymuje też słynny motyw przewodni, który stał się wizytówką tego serialu. Pierwszy odcinek Downton Abbey zaczynał się od podróży listu z informacją o zatonięciu Titanica i wtedy też po raz pierwszy mogliśmy go usłyszeć. W nawiązaniu do tego film też zaczyna się od podróży listu, ale tym razem od rodziny królewskiej. Obserwując jego podróż do celu John Lunn już na dzień dobry raczy nas przepiękną, ale też potężniejszą w brzmieniu, napisaną z większym rozmachem aranżację głównego tematu. Ujęcie kiedy po raz pierwszy ukazuje się posiadłość, a w tle orkiestra z całą swą potęgą wygrywa słynną melodię, powinno niejednego zachwycić, a miłośników serialu wręcz wzruszyć.

Ten otwierający film i album utwór (A Royal Command) idealnie oddaje charakter tej ścieżki dźwiękowej i wprowadza nas w ten świat. Z jednej strony mamy powrót do znanych nam z serialu melodii. Z drugiej strony rozpisane są one na większą skalę, dając muzyce większy rozmach. Zresztą nagrywając na potrzeby telewizyjnych odcinków Downton Abbey Lunn miał do dyspozycji The Chamber Orchestra of London liczącą sobie 35 muzyków. Na potrzeby filmowej wersji liczba muzyków w orkiestrze wzrosła do 75 i jak najbardziej to słychać.

Przy całym swoim przepychu, naturalnie błędnym byłoby mówić o jakiejś bombastycznej partyturze, rodem z Golden Age. Podobnie jak w serialu powracają dalej delikatne i piękne melodie, które powinny zadowolić miłośników takiego eleganckiego grania. Sam Lunn wielokrotnie przyznawał, że jeżeli chodzi o umuzycznienie Downton Abbey to nigdy nie było jego celem kopiowanie klasycznych brytyjskich kompozytorów jak Elgar, czy Vaughan Williams. Dlatego mówienie o czysto klasycznej ścieżce dźwiękowej byłoby błędne. Ale już pisanie o eleganckiej muzyce, jest tutaj jak najbardziej trafne.

Poza powracającymi znanymi nam motywami w nowych barwach, pojawiło się też kilka nowych nie mniej urodziwych. Na szczególną uwagę zasługuje utwór Maud przypisany nowej postaci granej przez niezawodną Imeldę Staunton. Delikatne partie na fortepian, na którym jak zawsze gra sam John Lunn, w połączeniu z pięknymi smyczkami tworzą naprawdę piękny liryczny kawałek. Najpiękniej jednak prezentuje się inny utwór pt. You Are The Best Of Me. Ilustruje on wzruszającą rozmowę Lady Mary z Violet Crawley graną jak zwykle przez rewelacyjną Maggie Smith. Na pewno podczas tej sceny niejeden miłośnik Downton Abbey uroni nie jedną, a więcej łez. I muzyka Lunna ma w tym też ogromną zasługę. Utwór ten też idealnie oddaję tę ścieżkę dźwiękową. Czyli właśnie z jednej strony wspomniany powrót do znanego i wykorzystanego już wielokrotnie w serialu motywu. Z drugiej jednak strony jest on tak przearanżowany i zagrany, że nabiera nowej siły.

Kolejne podobieństwa między filmem, a serialem polegają też na jego konstrukcji. A dokładniej nie jest on klasycznym melodramatem kostiumowym, co słychać też bardzo dobrze w muzyce. Poza wspomnianymi lirycznymi momentami, nie zabrakło też miejsca na humor, suspens, a nawet trochę starego dobrego jazzu. Wszystkie skoczne, radosne utwory związane są głównie z wątkami służby, która nie zamierzają się podporządkować królewskim zasadom gotowania i wystawiania bankietu. Znowu udało się i w muzykę wpleść troszeczkę specyficznego brytyjskiego humoru. Tak samo jak i za pomocą zdjęć i muzyki ukazać też bardziej idylliczną wersję angielskiej prowincji. Zaś wspomniany jazz z utworu Never Seen Anything Like It ilustruje zakazane w tamtych czasach miejsce spotkań i potańcówek dla osób homoseksualnych. Jak tańce, to jest to oczywiście bardziej dynamiczny kawałek, który może trochę stylem i formą wyróżnia się na tle reszty albumu. Ale też nie na tyle, aby był jakimś niepasującym elementem. Co więcej potwierdza on tylko barwność tej muzyki jak i też uatrakcyjnia ten soundtrack dla nas słuchaczy.

Prawdziwą perłą na tym krążku jest Sunset Waltz, który jak tytuł sugeruje ilustustruje scenę tańca. I cóż to jest za scena, cóż to jest za taniec! Rodzina królewska, arystokracja, elegancko ubrani dżentelmeni i damy w pięknych sukniach tańczą w rytm pięknego walca. Choć jak wspomniałem John Lunn broni się przed zaszufladkowaniem jego muzyki do Downton Abbey jako klasycznej, tutaj wziął na warsztat Johanna Straussa i stworzył swoją wersję klasycznego walca, nie po raz pierwszy udowadniając jakże dobry jest jego muzyczny warsztat. Przepiękne skomponowany i wykonany walc do przepięknej sceny, że aż samemu chciałoby się ubrać wytwornie i zacząć tańczyć. Co więcej swoim pięknym klasycznym brzmieniem walc ten wcale nie musi się chować przed klasykami znad Dunaju.

Soundtrack do filmowego Downton Abbey podobnie jak i sam film, jawi się jak powrót do znanego i lubianego miejsca. O ile w rzeczywistości powroty do znanych nam z wcześniejszych lat miejsc różnie wyglądają, tak tutaj o zawodzie nie może być mowy. To muzyczne, ponowne spotkanie cieszy, wzrusza, bez nachalnego żerowania na nostalgii. Znane z serial muzyczny motywy błyszczą jak wypucowane żyrandole w nowym świetle i nie można mówić o rzemieślniczym przepisywani starych nut. Tym bardziej, że te nowe motywy jeszcze bardziej wzbogacają ten elegancki muzyczny świat. Dla miłośników Downton Abbey ten wydany przez Decca Records soundtrack jest kolejnym ładnym dodatkiem do ich ulubionej serii, do którego chętnie będą wracać. Ale sądzę, że także inni neutralni słuchacze, którzy cenią sobie stylowe, eleganckie ścieżki dźwiękowe oparte o brzmienie orkiestry, powinni być zadowoleni i mam nadzieję zauroczeni po kontakcie z tym albumem. I miejmy nadzieję, że nie jest to ostatnie spotkanie ze słyną brytyjską posiadłością, jej mieszkańcami i muzyką Johna Lunna. Do takiej muzyki aż chce się wracać i to nie tylko podczas jedzenia ciasteczek i popijania ich herbatką.

Najnowsze recenzje

Komentarze