Sandro Ruscio to włoski kompozytor muzyki do filmów, a także autor muzyki koncertowej oraz teatralnej. Od kilku lat zamieszkały w Polsce, artysta podjął współpracę z reżyserem Krzysztofem Zanussim przy filmie Eter, z którego kompozycję mogliśmy usłyszeć w maju 2019 na 12. Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie. Zainspirowani tym wydarzeniem, postanowiliśmy poprosić kompozytora o rozmowę, którą niniejszym przedstawiamy.
Daniel Krause: Cześć Sandro, bardzo miło jest Cię spotkać ponownie.
Sandro Ruscio: Cześć, dziękuję bardzo.
DK: Po pierwsze, gratulacje. Byłeś częścią bardzo dużego wydarzenia, jakim był Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie. Każdy mógł usłyszeć twoją kompozycję, Valse z filmu Eter. Jak podobało ci się na festiwalu i jakie to było uczucie usłyszeć swoją muzykę na żywo przed dużą publicznością?
SR: Ach, to było naprawdę wspaniałe doznanie. Uwielbiam tego dyrygenta [Marek Moś – przyp.red.] i orkiestrę. Prawdę mówiąc, chętnie podjąłbym z nim kolejną współpracę… Podczas prób, bardzo często przekazywał informacje orkiestrze, które sam miałem z tyłu głowy, nim w ogóle się odezwałem! Festiwal był naprawdę piękny – ci ludzie, ta atmosfera… i wszystko było bardzo profesjonalne. To był dla mnie bardzo ekscytujący tydzień.
DK: Wygląda więc na to, że miałeś dobry kontakt z Markiem Mosiem… konsultował wykonanie z tobą?
SR: Tak. Nie wiem jak on, ale ja czułem między nami duże zrozumienie … i tak, mieliśmy dwa spotkania – jedno przed próbą, drugie po niej.
DK: Muszę osobiście przyznać, że dla mnie był to ulubiony moment wieczoru – naprawdę piękny walc. Pochodzi on z filmu Eter, reżyserii Krzysztofa Zanussiego. Jak doszło do spotkania między wami?
SR: Och, dziękuję. To jest bardzo piękna historia. Chciałem go po prostu poznać – widziałem niektóre jego filmy, a moja żona mieszkała w Warszawie, więc pomyślałem „OK, spróbujmy po prostu się spotkać”. Tylko że on nie używa Facebooka, ani nawet maila – tylko osobiste spotkania… toteż odwiedziłem go z partyturą Dea Smarrita.
DK: Twoja pierwsza symfonia…
SR: Tak. Dałem mu [Zanussiemu] kopię partytury, a on powiedział „W porządku, spotkajmy się ponownie za 2 tygodnie, gdy już przesłucham całość”. Bardzo mnie te słowa ucieszyły, gdyż znaczyły, że potraktował to poważnie. Po tym spotkaniu zapoznawczym, widzieliśmy się ponownie na konferencji dotyczącej polskich filmów w Madrycie. Oglądaliśmy jeden z jego filmów krótkometrażowych z lat 60… nie jestem pewien jak to się wymawia, Śmierć prowincjała?
DK: Tak, bardzo dobrze!
SR: Był o pewnym młodym człowieku pracującym w klasztorze. Spotkał on tam starego mnicha, który podobnie jak pozostali zakonnicy, złożył przysięgę milczenia. Nie ma nawet ani jednej wypowiedzi przez cały film! No i ta dwójka poczuła swego rodzaju więź… na końcu filmu stary mnich zapada na chorobę i umiera. Tuż przed śmiercią, próbuje coś powiedzieć swojemu przyjacielowi, ale nie udaje mu się wykrzesać żadnych słów… Spytałem Zanussiego po seansie jakie były ostatnie słowa mnicha, których nie potrafił wypowiedzieć. Odpowiedział „Nawet nie wiesz, ile bym zapłacił, żeby się tego dowiedzieć!”. To mnie zainspirowało do napisania symfonii Passagio – The Monk’s Last Word, które Zanussiemu podarowałem. Tak się rozpoczęła nasza zawodowa współpraca.
DK: Czyli dobrze rozumiem, że napisałeś całą symfonię specjalnie dla niego? To musiała być bardzo głębokie natchnienie. Wspomniana scena jest bardzo symboliczna i inspirująca… Niemniej wróćmy na chwilę do samego filmu Eter. Mógłbyś opowiedzieć nieco o samym utworze, który skomponowałeś – co było dla niego inspiracją? Próbowałeś jakoś nawiązać do symboliki paktu z diabłem, która jest ważnym elementem tej historii?
SR: Cóż, właściwie to nie… dałem Zanussiemu płytę z baletem, który kiedyś skomponowałem. Rok później zadzwonił do mnie, że chciałby wykorzystać tego walca z tego utworu w swoim filmie, ponieważ posiadał odpowiedni charakter. Wtedy usiadłem i stworzyłem kilka różnych aranżacji tego tańca, z odmienną instrumentacją. Jest w nim coś niepokojącego, nie jest to ten rodzaj beztroskiego walca…
DK: Interesujące. Jak to się u ciebie zaczęło? Jak nawiązałeś bliższy kontakt z muzyką? Zaczynałeś jako muzyk, czy od początku pociągała cię kompozycja?
SR: Zacząłem od nauki gitary i fortepianu, dopiero później przyszły skrzypce oraz kompozycja. Przez pierwsze kilka lat uczyłem się od rana do wieczora, ale robiłem to w zupełnie niewłaściwy sposób. Chciałem mieć kontrolę nad wszystkim, co się w ogóle nie udawało. Byłem w pewnym sensie artystycznie sparaliżowany – chciałem zbyt wiele i chciałem wszystko kontrolować. Spowodowało to to u mnie poszukiwania innych rzeczy – takich jak taniec oraz joga… Poznałem wtedy mistrza jogi oraz medytacji, którego nauczania istotnie odmieniły moje życie. Jego energia oraz prawość… naprawdę zmieniły dla mnie wszystko. Po tym doświadczeniu wróciłem do muzyki, ale z bardziej bezpośrednim podejściem. Gdy próbowałem kontrolować muzykę, ponosiłem porażkę. I cieszę się, że ją ponosiłem, gdyż w przeciwnym wypadku chyba bym już nie żył… [śmiech]
DK: Czyli chodziło w pewien sposób o kontrolę nad swoim ego?
SR: Tak, ale… to odrobinę zawiłe mówić o ego. Ego jest również bardzo ważne. Jest narzędziem, którego potrzebujemy.
DK: Miałem na myśli kontrolowanie twojego ego, zamiast ego kontrolującego ciebie.
SR: Tak, to też. Może ci się wydawać, że coś o sobie wiesz, niemniej myślenie nie zawsze jest rozwiązaniem w tym wypadku, gdyż są rzeczy, które i tak nie stają się jasne w ten sposób. Muzyka może być wtedy bardzo użyteczna, bo czujesz dzięki niej pewną złożoną, wewnętrzną więź, niemożliwą do osiągnięcia przy pomocy słów. Rzeczywistość jest tak dalece bardziej skomplikowana niż słowa. Toteż gdy myślisz, że wiesz znacznie więcej niż w rzeczywistości – jesteś zgubiony. Tak ja to widzę – pierwszym ważnym krokiem jest uświadomić sobie, jak niewiele wiemy na temat samych siebie.
DK: Niniejszym wkroczyliśmy na grunt filozofii…
SR: Wybacz! [śmiech]
DK: Nie, to bardzo dobrze! Wspominałeś, że w pewnym momencie zająłeś się tańcem. Słuchając twojej muzyki, często miałem wrażenie, że jest bardzo taneczna. Napisałeś kilka baletów oraz tarantellę do filmu El amor perjudica seriamente la salud. Myślisz, że masz jakąś szczególną więź z tańcem?
SR: Tak. Myślę, że jest bardzo ważny. Ciało jest dobrym punktem zaczepienia – mnóstwo rzeczy odczuwamy fizycznie. Z tego względu bardziej niż abstrakcyjne idee, interesuje mnie jak nawiązać bardziej cielesną więź… Pozwól, że posłużę się przykładem. Napisałem utwór, Stabar Mater – godzina muzyki na pełną orkiestrę, chór oraz solistów. Interesującą rzeczą jest fakt, że zacząłem bez żadnej odgórnie obranej struktury. Gdy wybierzesz ją na samym początku, być może będzie nieco łatwiej, ale materiał nie rozwija się w pełni naturalny sposób. Z tego względu po prostu zacząłem spisywać najróżniejsze pomysły, zapełniłem nimi setki stron. A szkielet całej kompozycji narodził się później, jakby sam z siebie…
DK: Zatem dla ciebie to bardziej naturalny sposób?
SR: Tak. Zaczynam od kilku podstawowych idei, z których potem powstaje dalsza część dzieła. Ale na początku nie mam pojęcia, czym to będzie i jest to dla mnie zawsze niespodzianka. To bardziej ryzykowne podejście, ale właśnie w ten sposób działam…
DK: Żyłeś we Włoszech oraz Hiszpanii, teraz przeniosłeś się do Polski. Do tego masz na koncie kilka projektów w Chinach. Czy taka mnogość środowisk, w których żyłeś, dała ci różne źródła inspiracji?
SR: We Włoszech nie byłem szczególnie świadom, skąd pochodzą moje pomysły, gdyż po prostu tam żyłem. Teraz widzę, że moja muzyka posiada pewne włoskie korzenie. Jest coś w melodii oraz w elementach tanecznych, o których rozmawialiśmy… Życie w Hiszpanii dało mi pewną perspektywę tego, a przeprowadzka do Polski nawet bardziej. Polska charakteryzuje się bardzo specyficznym sposobem myślenia – narzekacie na pogodę, na to, że jest ciemno… Ja z kolei jestem szczęśliwy, bo widzę tu inne rzeczy – świeżą perspektywę. No i pogoda też nie jest taka zła – po prawdzie jest bardzo korzystna dla kompozytora, gdyż dzięki niej masz mnóstwo czasu… [śmiech]
DK: [śmiech] Tak…
SR: W Hiszpanii życie towarzyskie jest inne… łatwiejsze. Tutaj jest nieco trudniej, ludzie nie są tak skorzy, by gdzieś razem wyjść lub spotkać się bez wcześniejszego umówienia się. Jest mało miejsca na improwizację. Czasem jest to dla mnie problemem… czy ja w ogóle odpowiadam na pytanie? [śmiech]
DK: Tak, zdecydowanie! Co ci się najbardziej podoba w Polsce?
SR: Myślę, że ludzie tutaj naprawdę w coś wierzą. Wierzą, że coś ma znaczenie. We Włoszech oraz Hiszpanii ludzie są bardziej zblazowani, wydaje im się, że już wszystko widzieli…
DK: W swojej karierze poruszałeś się w bardzo wielu różnych mediach – filmy, balety, teatr… Skomponowałeś też dużo muzyki koncertowej. Masz jakiś ulubiony środek wyrazu?
SR: Lubię po prostu, gdy projekt jest prawdziwy, niezależnie od obranego medium. Wspomniałem już, że świetnie mi się pracowało z Mosiem i Zanussim, ponieważ czułem tę artystyczną więź. Myślę, że to wszystko wynika z muzyki, która ma moc zmieniania rzeczy. Muzyka potrafi nadać dużo intensywności filmowi, jeśli masz dobrą relację z reżyserem. Jednak, zależnie od dyrygenta, taką intensywność możesz osiągnąć również przy pomocy symfonii. Uwielbiam pracować ze wszelkimi środkami wyrazu tak długo, jak czuję właśnie tę intensywność. Ale znowu zaczynam filozofować, przepraszam… [śmiech]
DK: [śmiech] Myślę, że to całkiem naturalne, że muzyka łączy się z filozofią.
SR: Tak, w rzeczy samej.
DK: Chciałem zapytać cię o twoją muzykę filmową. Często można spotkać się ze sprzecznymi opiniami odnośnie tego, czy muzyka filmowa to sztuka czy raczej rzemiosło. Co o tym sądzisz?
SR: Uważam, że oczywiście jedno i drugie. Poprzez zestawienie z obrazem, muzyka może być dość „gęsta”, wypełniona podtekstem. Zaledwie kilka sekund może przekazać ci coś o przeszłości danej osoby, albo o jej emocjach… Technicznie nie jest łatwo dokonać takiej kompresji i stąd należy myśleć o tym jak o rzemiośle. Jednocześnie musisz też dotknąć tych emocji – wyrazić to, czego obrazy nie potrafią. Potrzebujesz więc zarówno sztuki, jak i rzemiosła.
DK: Są jacyś kompozytorzy, którzy cię inspirują?
SR: Codziennie czytam Bacha. W zasadzie, to nie tyle czytam, co bardzo dokładnie studiuję jego muzykę. Co najmniej pół godziny dziennie. To rodzaj pracy umysłowej, swego rodzaju medytacja. Uwielbiam również Schuberta. Ci dwaj kompozytorzy są dla mnie szczególni. Odczuwam jednocześnie pewną konieczność, aby słuchać muzyki na żywo – bardzo różnej, nie tylko klasycznej.
DK: Lubisz jakichś polskich kompozytorów?
SR: Uwielbiam Kilara, Góreckiego… tak to się wymawia?
DK: Tak, bardzo dobrze!
SR: Tak, uwielbiam Góreckiego. Jeszcze Szymanowski… od kiedy tutaj mieszkam, dużo się nauczyłem na ich temat oraz o ich muzyce. Swoją drogą, wielu ludzi mówi mi, że mój walc przypomina im Kilara!
DK: Prowadzi się obecnie dużo dyskusji na temat podejścia do komponowania. Z jednej strony mamy kompozytorów takich jak John Williams, Howard Shore czy Ennio Morricone, którzy używają papieru z pięciolinią i ołówka. Coraz częściej jednak współcześni kompozytorzy korzystają niemal wyłącznie z komputerów. Jakie jest twoje podejście?
SR: Używam papieru i ołówka, żeby zarysować sobie pewien szkic. Gdy ten jest już wystarczająco rozwinięty, przechodzę na komputer.
DK: Czyli komponujesz utwór na papierze, orkiestrujesz go, a potem tworzysz elektroniczne demo?
SR: Tak, coś w tym rodzaju. Właściwie, wszystko to jest częścią bardzo istotnej kwestii. Uważam, że komputery mogą nas zjeść. Mogą zadecydować za nas, jakiego rodzaju muzykę ostatecznie stworzymy, gdyż jest już tyle łatwiejszych, w zasadzie gotowych rozwiązań i sampli i można uzyskać całkiem dobre brzmienie w bardzo szybki sposób. Jeśli nie posiadasz koniecznego rzemiosła, łatwo możesz się zgubić. Komputery oraz samplery są obecnie naprawdę świetnymi narzędziami, ale jeśli nie masz klarownej wizji tego, co chcesz stworzyć – one zadecydują za ciebie.
DK: Jesteś otwarty na współpracę z innymi kompozytorami?
SR: Zależy od projektu… Oczywiście, jeśli piszę symfonię, jestem odpowiedzialny za nią w całości, nie mam co do tego wątpliwości. Ale są projekty, które wymagają nieco innego podejścia, na przykład produkcje hollywoodzkie, w których nad jedną rzeczą często pracuje cała grupa osób. I to również może być ciekawe.
DK: Ale ty chyba nie myślisz o karierze w Hollywood?
SR: Nie, w ogóle nie biorę tego pod uwagę. Szczerze mówiąc, sam nie wiem, jaka jest moja kariera… Z reguły zauważam pewne rzeczy dopiero po tym, jak już się staną. Byłem w Hiszpanii, potem przeniosłem się do Polski, spotkałem Zanussiego i praca szła do przodu. Wszystko się po prostu jakoś dzieje.
DK: Nad czym aktualnie pracujesz?
SR: Nad wspomnianym już Stabat Mater. Pracuję także nad zwiastunem bardzo szczególnego dokumentu o eutanazji. Reżyserka jest moją dobrą przyjaciółką, a ten projekt jest dla niej bardzo osobisty – jej matka była ciężko chora i przez długi czas sama chciała umrzeć… Jest to dość trudne, bo przeprowadziła wywiady z wieloma ludźmi, którzy od tamtego czasu zdążyli umrzeć. Jednocześnie, co ciekawe, filmowi udaje się podnieść widza na duchu…
DK: Słowem podsumowania naszej rozmowy – czy jest coś szczególnego, czym próbujesz poprzez muzykę podzielić się ze swoimi słuchaczami?
SR: Interesujące pytanie… Chciałbym dać możliwość ponownego zwiedzenia światów, które sam przebyłem. W pewnym sensie oznacza to dzielenie się tym ze słuchaczami – te światy mogą być także ich, na wiele różnych sposobów. Nie wiem jak to do końca działa, to jest ten rodzaj wyjątkowej energii, nie jestem pewien… Gdy muzyka działa, czuję tę energię. Swoją drogą, naprawdę dziękuję ci za ten wywiad. Spowodowałeś, że zacząłem rozmyślać o rzeczach, na które nigdy bym nie wpadł, by ubrać je w słowa!
DK: Bardzo miło mi to słyszeć, dziękuję!
SR: [śmiech] Dobra robota.
DK: Ja także bardzo ci dziękuję Sandro, za ten jakże szczery wywiad.
SR: [śmiech] I ja również dziękuję!