Bardzo często, rozmawiając z różnymi ludźmi zadaję im pytania odnośnie ich gustów muzycznych. Ponad 90% zapytanych wymienia swoje ulubione zespoły muzyczne, często dodając jeszcze do tego gatunek w jakim klasyfikuje się odpowiednia grupa. Drążąc temat, zadaję kolejne pytania, tym razem dotyczące muzyki filmowej. Tu zaczynają się poważne problemy z udzieleniem odpowiedzi. Większość z nich nie rozumie pytań, część z nich opowiada swoje wrażenia w oparciu o przesłuchane soundtracki, a raczej składanki utworów podpisane tytułem filmowym, nierzadko mającym nikły lub prawie żaden związek z oryginalną muzyką ilustracyjną. Dużym zaskoczeniem jest dla nich informacja, że muzyka filmowa poza obrazem stanowi także oddzielny gatunek muzyczny. Praktycznie na palcach od jednej ręki mógłbym policzyć osoby z mojego otoczenia, które poprawnie sklasyfikowałyby i cokolwiek wiedziały na ten temat. Czemu więc wśród nas panuje tak niska świadomość na tym polu. Czemu nawet wśród osób chwalących się dużą znajomością muzyczną pojawiają się luki tego typu? Przyjrzyjmy się sprawie bliżej…
Poruszając temat muzyki nie obejdzie się bez wstrząśnięcia fundamentami sukcesu co niektórych grup. Zadajmy sobie teraz proste pytanie: Kto tak naprawdę decyduje o sukcesie muzycznym danego gatunku? Czemu na przykład płyta z muzyką filmową nie potrafi znaleźć swojego kupca, podczas gdy po najświeższe nagranie supergwiazdy kiczu jak Britney Spears, w dniu premiery najnowszego albumu, bądź singla ustawiają się wręcz kilometrowej długości kolejki. Czy problem leży w walorach artystycznych? Z pewnością nie, choć gdyby oceniać ją pod tym względem, wysokich not na pewno by nie uzyskała. Z drugiej strony nikogo nie przekonałbym, że muzyka filmowa jest głębsza emocjonalnie, niż wokal z przygrywką lub bitem generowany przez odpowiednio zaprogramowane “urządzenia” muzyczne. Uzyskałbym zaraz błyskawiczną odpowiedź w stylu: “Każdy ma swój gust i słucha czego chce”. Czy oby na pewno tak jest?
W dzisiejszym świecie niektórzy ludzie nie potrafią się odnaleźć. Starają się wtopić w tłum, upodobnić, lub stać się jak inni zatracając przy tym suwerenność, a nawet samego siebie poddając się z góry określonym wzorcom. Jest to nic innego jak tworzenie się masowych kultur, cechujących się konkretnym stylem, trendem i racjami bytu. Być “na poziomie” to założenie tego przedsięwzięcia, które dyktuje modę na ubiór, to czego się słucha, a w skrajnych przypadkach także na sposób myślenia i postępowania. Wielu ludzi podąża tą drogą jednocześnie nie zdając sobie sprawy z wielu zagrożeń zeń płynących. Nietrudno udowodnić, że „opinia publiczna” także może być manipulowana. Stojąca za tym potężna machina produkuje towary, które bardzo łatwo potrafią dotrzeć do szerokiego grona społeczeństwa. Wszystkiego czego potrzeba w dzisiejszym świecie do pełni sukcesu, to zrobienie jak największego szumu wokół produktu jaki zamierza sie sprzedać. Z muzycznego punktu widzenia, w zasadzie wylansować można nawet najgorszą szmirę wszechczasów, czyniąc z niej hit sezonu. Ową machiną są oczywiście media. Mówi się nawet, że w dzisiejszym świecie mają one większą władzę niż politycy i jak rzeczywistość pokazuje jest to ewidentną prawdą! W niezwykły sposób oddziałują na masy społeczne wpływając pośrednio na ich decyzje. Idealnym przykładem mogły by być reklamy bombardujące nas zewsząd i działające na naszą podświadomość. Ale skupmy się na samej muzyce.
Media prowadzą pewnego rodzaju selekcję. Epatują tym co jest proste samo w sobie i nie wymaga zbytniego zaangażowania myślowego, by zrozumieć przesłanie utworu. Większości, wśród ludzi obcujących na co dzień z muzyką popularną, filmowa kojarzy się tylko z niewiele znaczącym podkładem dźwiękowym, który poza filmem nie ma racji bytu. Często spotykanym motywem jest szufladkowanie jej do gatunku przy którym “nie da się poskakać na dyskotekach czy imprezach”. Jeszcze częściej słyszy się, że nie da się tego w ogóle słuchać. I tak media zamiast rozwijać świadomość kulturową przyczyniają się często do jej regresu. Dowodem na to jest monopol czasu antenowego przez całkowicie przeciętne piosenki popowe typu “Oh yea!”, lub coraz bardziej wulgarny i kontrowersyjny w tekstach hip-hop. Trzeźwo patrząc na sprawę, praktycznie wszystkie utwory muzyczne nagłośnione przez media w odpowiedni sposób prędzej czy później odnoszą sukces pozostawiając inne gatunki w dalekim undergroundzie. Niepokojącym faktem jest, że klasyka, czy też muzyka filmowa traktowane są jak dziwactwa i pozbawiane są z góry szansy na zaistnienie w szerszym gronie słuchaczy. Często słyszy się teksty, że muzyka symfoniczna to już przeżytek. Mówią tak szczególnie młodzi ludzie, którzy połowę swojego, życia spędzają na dyskotekach, lub poddając się dyrektywom stylowo-muzycznym mediów. Nie dostrzegają oni, lub nie chcą dostrzec, że ów “przeżytek” jest głębszy nie tylko artystycznie ale i emocjonalnie , wszak sama muzyka potrafi być bardziej wymowna niż jakiekolwiek nawet najwspanialsze słowa piosenek.
O ile nazwiska Williams, Kilar, czy tez ostatnio Kaczmarek niejeden usłyszał przy okazji głośnych premier filmów do których pisali, to Elfman, Young, lub na przykład Korzeniowski ciągle pozostają enigmatycznymi postaciami dla szerokiej rzeszy społeczeństwa. Problem ignorowania muzyki filmowej przez media jest straszny. A przecież jest na to proste lekarstwo. Wystarczy znieść bariery, dać równe szanse rozwoju, a przede wszystkim zapoznać społeczeństwo z innymi gatunkami muzyki i z ich przedstawicielami. Tak niewiele trzeba by stworzyć jakąś audycję w radiu, czy program w telewizji poświęcony temu zagadnieniu. Nie ograniczajmy się tylko do puszczania okazjonalnych (czyt. bardzo rzadko) koncertów naszych rodzimych kompozytorów. To nie wspiera rozwoju świadomości społecznej. Przecież istnieje w Polsce jak i na całym świecie tyle talentów muzycznych, które chowają w cieniu “wielkich gwiazd” komercji. Wystarczy tylko rzucić na nie trochę światła…
Chętnych zapraszam do czynnego udziału w dyskusji poświęconej temu zagadnieniu.