Choć tegoroczna, trzecia już edycja Transatlantyku, oferowała wiele atrakcji tak filmowych, jak i muzycznych, fanów ścieżek dźwiękowych elektryzowało tak naprawdę jedno wydarzenie. Koncert z okazji 35-lecia słynnej soundtrackowej wytwórni – Varèse Sarabande miał stanowić powtórkę jubileuszowej gali z San Pedro. Obecni mieli być na nim producent Robert Townson, kompozytor Marco Beltrami i oczywiście pomysłodawca Transatlantyku, zdobywca Oscara Jan A.P. Kaczmarek, zatem i naszej redakcji zabraknąć nie mogło.
Wieczorną galę w auli UAM otworzył oczywiście Jan A.P. Kaczmarek, po krótkiej przemowie którego na scenie pojawił się właściwy gospodarz koncertu, czyli Robert Townson z wytwórni Varèse Sarabande, niestety u boku spełniającej rolę tłumaczki Agnieszki Możdżer. Napisałem „niestety”, gdyż choć Pani Agnieszka prezentowała się w swojej kreacji bardzo ładnie, to problemy pojawiały się, gdy zaczynała tłumaczyć. I tak Georges Delerue w jej ustach z Francuza zamienił się w jakiegoś Anglosasa imieniem George ( [Dżordż] ), Basil Poledouris to Bazyl Polenduris, Star Trek: The Motion Picture miało być serialem, a historia nagrań do Rudy’ego po „przetłumaczeniu” na polski zmieniła sens o 180 stopni w stosunku do tego, co po angielsku powiedział Townson. Zważywszy, że oboje czytali z kartki było to co najmniej zastanawiające.
Na szczęście główną rolę na gali odgrywała muzyka, której wykonanie powierzono młodej orkiestrze L’Autunno pod batutą jej twórcy – Adama Banaszaka oraz Poznańskiemu Chórowi Kameralnemu przygotowanemu przez Bartosza Michałowskiego. Na powitanie usłyszeliśmy suitę złożoną z krótkich fragmentów dzieł szóstki kompozytorów. Po mało dynamicznej aranżacji tematu z Sea Hawk muzycy dość zaskakująco przeszli do Nagiego Instynktu, by zaliczyć jeszcze Bez przebaczenia, mało znany The Boy Who Could Fly Broughtona, westernowy motyw z trzeciej części Powrotu do przyszłości oraz Sułtanów westernu. Odetchnęliśmy z ulgą, bo mimo paru uwag wykonanie wypadło zupełnie nieźle, zwłaszcza muzyka westernowa. A kolejna porcja muzyki jeszcze bardziej porwała publiczność. Suita z Wożąc panią Daisy zachwyciła ciekawą aranżacją i bardzo energicznym wykonaniem. Zadała też kłam twierdzeniom, że muzyka Hansa Zimmera kiepsko wypada w wersjach koncertowych, gdy nie ma kompozytora i jego synthów. Być może dotyczy to jakiejś części utworów, ale na pewno nie wszystkich, o czym mogliśmy się przekonać słuchając wspomnianego kawałka. Oddam tu zresztą głos koledze z redakcji, który na muzyce Niemca zna się zdecydowanie lepiej niż ja. Paweł Stroiński o koncertowej suitcie Driving Miss Daisy wyraził się następująco: ”Bardzo dobre wykonanie, wprawdzie klarnet był za bardzo wyciszony i zaginął w aranżacji, blado wypadł też fortepian, a i perkusja nie wyrabiała trochę, lecz generalnie wyszło prawie tak dobrze jak na koncercie w Ghent. Ogółem świetny aranż i bardzo entuzjastyczna interpretacja.”
Następna suita utrzymała atmosferę porywającej, energetycznej muzyki, ale czyż mogło być inaczej, gdy na tapecie pojawiło się Jak wytresować smoka Johna Powella. Niestety utwór ten zwrócił też uwagę na pewne niedostatki tak w wykonaniu, jak i przede wszystkim w akustyce. Czy potrzebne było wspomaganie orkiestry mikrofonami i głośnikami, można mieć wątpliwości. Natomiast bez cienia wątpliwości można uznać, że zrobiono to po prostu źle. Perkusjonalia zagłuszały resztę orkiestry, a chór w pierwszej połowie koncertu był niemal niesłyszalny. Nieszczególnie wypadła też sekcja dęta (najmniej uwag można mieć chyba do rogów) aczkolwiek w tym przypadku całej winy na realizację dźwięku zwalić się raczej nie da. Mimo tego wszystkiego „Smok” porwał publiczność, a doskonały spotting muzyki z wyświetlanymi na ekranie fragmentami filmu można by wręcz postawić za wzór tego typu realizacji.
Za ukłon dla młodszych, czy też początkujących słuchaczy można za to uznać zaskakujące wrzucenie do programu czołówki z Gry o tron Ramina Djawadiego. Temat wypadł średnio, choć w zasadzie i tak lepiej niż oryginalna aranżacja z pierwszego sezonu. Niemniej część redakcji bardziej niż muzyka interesowało, czy na ekranie za orkiestrą pojawią się fragmenty z serialu, przepełnione obrazkami takimi jakie przy swoich recenzjach Game of Thrones zamieszczał nasz kolega – Maciek Olech. Nic jednak z tego, bo 2-minutowy utwór zaprezentowany został bez dodatkowych atrakcji wizualnych. Muzycznych w sumie też za wiele przy nim nie było, ale to zrekompensowało pojawienie się za chwilę Sary Andon, która wykonała partie fletowe w temacie z oscarowego A Little Romance Georgesa Delerue. O tej solistce będzie jednak jeszcze okazja wspomnieć.
Jedynym gościem koncertu, jeśli chodzi o zagranicznych kompozytorów, miał być Marco Beltrami, w związku z czym przygotowano nieco szerszy repertuar muzyczny tego twórcy. Beltrami jednak na koncert nie dotarł, chociaż nie wydaje mi się, by wywołało to większe rozczarowanie wśród widzów. Powiedzmy sobie szczerze, nie jest to ani twórca w gatunku wybitny, ani szczególnie popularny. Dość powiedzieć, że jego powszechnie najbardziej ceniony soundtrack (Soul Surfer) nie doczekał płytowego wydania i jak sobie złośliwie żartowaliśmy – dziwnie by było prosić o autograf na pen-drive z mp3. Brak Beltramiego nie zmienił jednak programu gali i usłyszeliśmy całkiem sporo muzyki tego twórcy, chyba nawet aż nadto, bo zestaw składający się z motywów z Ja, Robot, Mutanta, Hellboya oraz Zapowiedzi tylko krótkimi fragmentami zdołał przykuć uwagę słuchaczy. Nudy na pewno nie było, gdy zaprezentowano nam udane wykonanie ”Final Game” Jerry’ego Goldsmitha ze znakomitego soundtracku do Rudy’ego, dzięki czemu pierwsza połowa koncertu skończyła się z przytupem.
Przerwa chyba nieszczególnie wpłynęła na orkiestrę, bo w drugiej z mieszanych suit, które zaprezentowano na gali, parę razy kazali słuchaczom zwątpić w swoje przygotowanie czy umiejętności. O ile części pochodzące z Żelaznego Giganta, Air Force One a nawet Obcych: decydujące starcie, czy (mimo wszystkich „rozjechań”) RoboCopa i Otchłani wypadły w miarę jako tako, o tyle w czołówce drugiego Terminatora wcześniej nadto eksponowana perkusja jakby przestraszyła się konieczności przejęcia wiodącej roli, Gwiezdne Wrota totalnie zgubiły swą epickość, ale to co się stało z Matriksem Davisa… Cóż, to może przemilczmy.
Drugi z zapowiadanych kompozytorskich gości gali obecny już na koncercie był, bo i trudno by stało się inaczej. Jan A.P. Kaczmarek miał więc okazję osobiście sprawdzić jak orkiestra radzi sobie z jego Niewierną oraz Moim przyjacielem Hachiko i chyba przekonać się, jak wiele daje jego muzyce fortepianowy wirtuoz pokroju Leszka Możdżera. Tutaj tak znakomitego pianisty zabrakło a i pozostałe partie wypadły ledwie poprawnie i mimo, że po tych dwóch wykonaniach kompozytor zebrał gromkie owacje, to trudno nazwać same wykonania porywającymi. Również nieco zaskakująca swą obecnością skomponowana przez Alexandre’a Desplata piosenka ”Still Dream” ze ścieżki do animacji Strażnicy marzeń raczej usypiała publiczność. Przyznam, że trudno mi zrozumieć dlaczego akurat ten utwór z bogatej dyskografii Francuza zdecydowano się włączyć do koncertu. Już ciekawszym byłby główny temat z tego filmu, bądź choćby przebojowy The Candidate z Id marcowych, czy też kilka innych, „nieplumkających” motywów. Jeśli chodzi o wykonanie trudno coś zarzucać sopranistce Barbarze Gutaj (która przykuwała męskie spojrzenia głębokim dekoltem), ale sama idea Desplata, by piosenkę z dziecięcego filmu oprzeć o operowy wokal zawsze wydawała mi się zwyczajnie chybiona.
W przerwie koncertu wiele osób mogło zastanawiać czy flecistce Sarze Andon chciało się przylecieć do stolicy Wielkopolski tylko po to by zagrać, może i wcale nie łatwą dla wykonawcy, ale ogólnie lekką i nieszczególnie oczekiwaną przez słuchaczy kompozycję Delerue (wolelibyśmy wszyscy pewnie Agnes of God czy Crimes of the Heart). Jednak amerykańska solistka wyszła jeszcze dwukrotnie na scenę. Wpierw usłyszeliśmy ją w ulubionym utworze Roberta Townsona, czyli temacie miłosnym ze Spartakusa Alexa Northa. Motyw ten specjalnie przearanżowany pod kątem solowych popisów na flecie przez samego Lee Holdridge, był prawdziwą ozdobą niedzielnej gali. Także zagrany kilkanaście minut później w charakterze bisu równie piękny temat z Zabić drozda (znów w specjalnym aranżu, tym razem spod ręki Austina Wintory’ego) zrobił na mnie znakomite wrażenie. Nim to nastąpiło usłyszeliśmy jeszcze temat ze Shreka, w którym do chóru dołączyła wspominana już sopranistka, a także na finał najświeższy materiał na koncercie, czyli suitę z tegorocznego: Star Trek: Into Darkness. W tej kwestii oddam głos największemu specjalisty od muzycznych opraw tego uniwersum, redaktorowi Tomaszowi Gosce: ”Muzyka Michaela Giacchino nie była łatwym materiałem do wykonania i niestety orkiestra L’Autunno przekonała się o tym już przy pierwszych wynurzeniach tematycznych. O dziwo tym razem zawód nie przyszedł ze strony rozjeżdżających się dęciaków, zbyt głośnej perkusji, czy apatycznego chóru. Wszystkie te elementy współgrały ze sobą całkiem przyzwoicie, a sam temat przewodni serii łączony z nowym motywem Giacchino wypadł nie najgorzej. Na kilka minut aulę akademicką wypełniła moc kryjąca się za tą jakże patetyczną fanfarą. Szkoda tylko, że ten festiwal szczęścia przerywany był kilkoma niezbyt udanymi akcentami solowymi na trąbkę, która, wydawać się mogło, zupełnie traciła kontakt z pozostałym instrumentarium. Niemniej jednak Star Trek należał do najmocniejszych elementów programu.”
Podsumowując niedzielny wieczór w auli UAM należy przede wszystkim pochwalić ideę zorganizowania tej gali w Polsce, podczas Transatalntyku, nawet jeśli dla organizatorów był tylko jednym z wielu punktów festiwalowego programu. Może nie wszystko okazało się dopięte na ostatni guzik, może orkiestra – choć ekspresyjnie dyrygujący Adam Banaszak bardzo się starał – czasem zwyczajnie nie dawała rady choćby zbliżyć się do poziomu oryginalnych wykonań, lecz i tak w moim odczuciu ten koncert się udał. Dostarczył fanom wielu wrażeń, emocji, radości i wzruszeń. Dynamiczne utwory porywały, solówki Sary Andon zachwycały i koniec końców opuszczaliśmy salę koncertową rozczarowani jedynie tym, że to już koniec. Miejmy nadzieję, że muzyka filmowa takich artystów, jakich dzieła można było usłyszeć w niedzielny wieczór, stanie się stałym elementem każdej edycji Transatlantyku. Chcielibyśmy bowiem za rok o podobnej porze znów wybrać się do Poznania i znów mówić oraz pisać, że było warto.
Transatlantyk: Koncert z okazji 35-lecia wytwórni Varèse Sarabande
Program koncertu: