Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

Kompozytorskie EURO 2012

Łukasz Koperski | 21-04-2022 r.

Spędzając kolejny wieczór przed telewizorem, obserwując zmagania piłkarzy na Euro 2012, przyszła mi do głowy dość dziwna idea, która zrodzić się mogła tylko w zakręconym umyśle fana filmówki. „A co, gdyby rywalizować miały ze sobą reprezentacje kompozytorów muzyki filmowej? Czy faworytami byłyby te same kraje, które najlepiej prezentują się piłkarsko?” Oczywiście rywalizacja twórców soundtracków nie miałaby polegać na bieganiu panów za piłką (chociaż kto wie, może któryś z nich byłby w tym całkiem dobry, ostatecznie węgierski pianista, który grał na ceremonii otwarcia w Warszawie, był kiedyś całkiem niezłym graczem w futsalu) ale na porównaniu ich ostatnich dokonań na polu ścieżek dźwiękowych. Zwykle tego typu „problemy” nie kręcą się po mojej głowie dłużej niż minutę, jednak tym razem pozornie głupawa koncepcja wydała mi się całkiem interesującym punktem wyjścia do przyjrzenia się kondycji muzyki filmowej na Starym Kontynencie, jak i odrobiny zabawy. I w ten oto sposób narodziło się kompozytorskie Euro 2012. Pod lupę wziąłem 16 krajów – tych samych, które rywalizują na polskich i ukraińskich stadionach, rywalizujących ze sobą w identycznym podziale na grupy, jak w piłkarskich zawodach. Z każdego drogą selekcji wyłoniłem 11-stkę najlepszych obecnie, najbardziej znanych czy najbardziej popularnych twórców muzyki filmowej. Tutaj, w razie stwierdzenia przez czytelników jakichś ich zdaniem ewidentnych braków, proszę o wyrozumiałość. Ciężko być selekcjonerem choćby jednej kadry, a co dopiero wszystkich szesnastu.

Zanim przyjrzyjmy się drużynom w poszczególnych grupach, zastanówmy się jak rozstrzygnąć kompozytorskie pojedynki, w końcu w przypadku porównań dwóch artystów, dla jednego lepszy będzie ten, a dla drugiego inny. Kwestia gustów. W piłce nożnej jeden kibic też może preferować Ronaldo, a drugi Messiego, niemniej drużyny z tymi piłkarzami, gdy spotkają się na boisku, rozstrzygają mecze niezależnie od sympatii na trybunach. O zwycięstwie decydują technika, taktyka, kondycja, skuteczność, aktualna forma graczy oraz gwiazdy w składzie, których błysk geniuszu może przesądzić o strzeleniu kluczowego gola. Jak to przełożyć na kompozytorów? Technikę chyba w sposób oczywisty. Tak jak piłkarze muszą mieć umiejętności pozwalające im na efektywną (a czasem i efektowną) grę, tak i kompozytorzy w swoim fachu muszą umieć tworzyć kompozycje według muzycznych prawideł. Taktykę potraktujmy nieco umownie jako poruszanie się w świecie filmu i soundtracków: dobór projektów, współpraca z najlepszymi filmowcami, wydawanie muzyki i zdobywanie fanów. Odpowiednikiem kondycji niech będzie twórcza płodność: tak jak najlepsi piłkarze potrafią przez 90 minut grać na najwyższych obrotach i przebiec po boisku kilkanaście kilometrów, tak wielu twórców potrafi w ciągu danego roku napisać nie jeden czy dwa, a kilka albo i kilkanaście scorów na wysokim poziomie. Za aktualną formę uznajmy zaś dorobek twórczy „powołanych” do drużyn narodowych artystów z ostatnich dwóch, maksimum trzech lat: czy twórcy danego kraju pisali wartościowe ścieżki, zdobywali nagrody, wyróżnienia etc. Zaś jak rozumieć gwiazdy w składzie tłumaczyć chyba nie muszę. 🙂 Przejdźmy zatem wreszcie do analizy poszczególnych grup i teamów.

W pierwszej grupie nasza dzielna kadra, która w kompozytorskich statystykach zajęła by raczej dużo wyższe miejsce, niż w rankingu FIFA. 11-stkę najlepszych polskich kompozytorów do rywalizacji do boju poprowadziłby niewątpliwie Wojciech Kilar. Jednak obecnie trudno uznać naszego wybitnego artystę mianem kompozytora aktywnego w branży, a tylko takich postanowiłem uwzględniać w „powołaniach”. Wiek i zdrowie niestety już nie to, zatem kapitanem biało-czerwonych pod nieobecność Kilara zostaje zdobywca Oscara Jan AP Kaczmarek. Forma może nie oscarowa, ale to niewątpliwie wciąż ważny rozgrywający na krajowym podwórku. O sile naszej ekipy obok niego stanowią dwa duety. Grający na co dzień zagranicą, wciąż młody i perspektywiczny a już z dwiema nominacjami do Złotego Globu Abel Korzeniowski oraz gwiazda kina australijskiego Cezary Skubiszewski. Drugi duet stanowi dwójka mieszkająca i tworząca w Polsce: zarówno Krzesimir Dębski, jak i Michał Lorenc nie są może w szczytowej formie, ale nadal potrafią tworzyć dobrą muzykę. Resztę kadry stanowili by twórcy o dużo mniejszych dokonaniach, znani i nagradzani chyba tylko w kraju. Niemniej razem stworzyliby całkiem solidną ekipę. Jak ona jednak wypada na tle grupowych rywali?

Grecy jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu mogliby się pochwalić kilkoma gwiazdami: Mikis Theodorakis, Manos Hadjidakis, czy wreszcie Vangelis. Dziś nawet ten ostatni od kilku lat nie napisał nic nowego, więc musiał zostać w powołaniach pominięty. Wobec tego największą gwiazdą i kapitanem kadry Grecji okazuje się być kobieta – Evanthia Reboutsika, ale pewnie i jej nazwisko znane jest pewnie tylko największym fanom gatunku, choć soundtracki z Miejskiej kuchni czy Ulak są zdecydowanie warte przesłuchania. A reszta Greków? Poza znaną bardziej z pozafilmowej twórczości Eleni Karaindrou, reszta to nazwiska obce nawet najzagorzalszym poszukiwaczom muzycznofilmowej niszy. I podobnie jest w Czechach. Petr Ostrouchov (Żelary) czy Aleš Březina (Horem Padem) niewątpliwie umieją pisać porządną muzykę, ale żeby się o tym przekonać trzeba oglądać dużo czeskiego kina, bo trudno znaleźć ich prace w wydaniach płytowych. O kiepskiej kondycji muzyki filmowej u naszych południowych sąsiadów niech świadczy fakt, że w ostatnich paru latach najważniejsze nagrody – Czeskie Lwy – w kategorii „score” prędzej zdobywają piosenkarze czy gitarzyści, którzy akurat wyjątkowo udzielili się w jakimś filmie, albo twórcy z Polski i Słowacji niż rodzimi twórcy tradycyjnej filmówki. W Hollywood mają wszakże Elię Cmirala, znanego ze scorów do takich filmów jak Ronin; Wrong Turn czy Splinter. Jest jeszcze mieszkający w Los Angeles Luděk Dřízhal ale jego to raczej możemy kojarzyć z naszych produkcji (U pana boga za miedzą albo Uwikłanie) niż z kina amerykańskiego. Jak widać, obecnie Czesi w muzyce filmowej za wiele do powiedzenia nie mają.

Zdecydowanie lepiej od Greków i Czechów prezetnują się Rosjanie. Może w kadrze nie ma twórców na miarę Prokofiewa, ale Eduard Artemiev to chyba całkiem znane nazwisko nawet tym, którzy w soundtracki zza Buga się nie wgłębiają. Autor Urgi i Spalonych słońcem poprowadziłby muzyczną „Sborną” do boju jako kapitan. Obok siebie miałby m.in. nominowanego parę lat temu w Filmmuzach Sergieya Yevtushenkę (The Last Station), autora świetnej muzyki do Volkodava – Alekseia Rybnikova, znanego ze Straży nocnej Yuriya Poteenkę czy stawiającego nieśmiałe kroki w Hollywood – Borisa Elkisa (A Perfect Gateway). Werdykt? Grupę wygrywają Polacy, minimalnie lepsi od Rosjan (choćby dwoma nominacjami do Złotego Globu dla Korzeniowskiego). Grecy i Czesi zdecydowanie odstają.


1. POLSKA

  • Jan A.P. Kaczmarek; Cezary Skubiszewski; Abel Korzeniowski; Krzesimir Dębski; Michał Lorenc; Maciej Zieliński; Antoni Łazarkiewicz; Bartosz Chajdecki; Zygmunt Konieczny; Włodzimierz Pawlik; Paweł Mykietyn


    2. ROSJA

  • Eduard Artemiev; Aleksei Rybnikov; Yuriy Poteenko; Ivan Burlyaev; Sergey Yevtushenko; Igor Kornelyuk; Boris Elkis; Aleksei Aigi; Andrey Sigle; Aleksey Shelygin; Gleb Matveychuk


    3. Czechy

  • Elia Cmiral; Petr Ostrouchov; Aleš Březina; Luděk Dřízhal; Petr Hapka; Jan Jirásek; Petr Malásek; Varhan Orchestrovič Bauer; Emil Viklicky; Michal Pavlíček; Jan P. Muchow


    4. Grecja

  • Evanthia Reboutsika; Marios Strofalis; George Gousis; Eleni Karaindrou; Nikos Veliotis; Giannis Angelakas; Ermis Georgiadis; Chris Hallaris; Konstantinos Zacharopoulos; Jannos Eolou; Dionissis Tsaknis

    W tej grupie spotykają się Dania, Holandia, Portugalia i Niemcy. Znacie jakichś duńskich kompozytorów i ich dzieła? Podejrzewam, że osłuchani w muzyce z gier komputerowych wskażą Jespera Kydda. A że Kydd trafił już do filmówki (choć póki co jego dorobek na tym polu jest bardzo skromny), to oczywiście trafia i do duńskiej kadry na naszym „Euro”. Kapitanem powinien być chyba jednak ktoś z większym doświadczeniem w kinie. Może więc Jacob Groth, który zilustrował choćby szwedzkie adaptacje trylogii Millenium. Z nazwisk, które ktoś mógł słyszeć wymienić można ewentualnie Jørgena Lauritsena (moze ktoś go kojarzy z niezłej Zemsty Hebalończyka) tudzież Jeppe Kaasa (Łowcy głów) albo komponującego do filmów von Triera – Kristiana Eidnesa Andersena. Ciekawym, choć pewnie zupełnie nieznanym kompozytorem wydaje się młody Sune Martin (Dirch). Generalnie gwiazd muzyki filmowej u Duńczyków w każdym razie nie uświadczymy, co dopiero jednak powiedzieć o Holendrach! Najbardziej znany holenderski reżyser – Paul verhoeven nawet gdy wrócił z Hollywood do ojczyzny, do zilustrowania filmów znalazł kompozytora (ściślej mówiąc kompozytorkę) spoza Krainy Tulipanów. Piłkarska kadra Holandii naszpikowana jest gwiazdami światowego formatu. W przypadku kompozytorów muzyki filmowej mamy niestety zbiór postaci mocno anonimowych, bo czy komuś mówiąc coś nazwiska takich osób jak Henny Vrienten, Harry de Wit albo Paleis van Boem – a to nominowani do nagrody Golden calf na Holenderskim Festiwalu Filmowym. Jedynym wyjątkiem może być kompozytor i wiolonczelista Ernst Reijseger, znany ze współpracy z Wernerem Herzogiem. To zdecydowanie zbyt mało, by odegrać w tej grupie jakąkolwiek rolę.

    Podobnie prezentuje się reprezentacja Portugalii. Nuno Malo ma co prawda w dorobku Filmmuzę za „Odkrycie roku” ale z pewnością nie jest muzycznofilmowym odpowiednikiem Cristiano Ronaldo. Jego nazwisko przynajmniej coś nam mówi, bo reszta jest równie anonimowa dla słuchaczy jak wyżej wspominani Holendrzy. Pedro Macedo camacho poza filmem udziela się też w świecie gier komputerowych ale i tam nie robi furory. Ta kadra, jak i każda inna z tej grupy, nie miałaby najmniejszych szans w starciu z Niemcami, prowadzonymi do boju przez swą największą gwiazdę – Hansa Zimmera. Może ostatnio zdarza mu się podpisywać pod miernymi soundtrackami, ale wciąż umie pisać znakomitą muzykę, a doświadczenie, popularność i konszachty w branży dodatkowo robią swoje. Obok niego w kadrze jego dawni i obecni pupile: Klaus Badelt, Henning Lohner, Marc Streitenfeld, Ramin Djawadi. Poza nimi Burkhard von Dallwitz (Truman Show; Niepokonani), N.J. Schneider (Stalingrad) czy Reinhold Heil (współkompozytor Pachnidła). W kadrze znalazło się też miejsce dla młodego odkrycia ubiegłego roku – Kolji Erdmanna czy weterana Klausa Doldingera, a także mało znanego poza Niemcami, współpracującego z Wimem Wendersem i autora świetnej ścieżki do Apres le guerre – Jürgena Kniepera. Nasi zachodni sąsiedzi bez wysiłku wygrywają grupę, za nimi Duńczycy, a daleko w tyle Holendrzy i Portugalczycy.


    1. NIEMCY

  • Hans Zimmer; Klaus Badelt; Ramin Djawadi; Klaus Doldinger; Henning Lohner; Kolja Erdmann; Norbert Jürgen Schneider; Marc Streitenfeld; Reinhold Heil; Jürgen Knieper; Burkhard von Dallwitz


    2. DANIA

  • Jacob Groth; Jesper Kydd; Kristian Eidnes Andersen; Jørgen Lauritsen; Karsten Fundal; Sune Martin; Peter Peter; Frithjof Toksvig; Jeppe Kaas; Frans Bak; Kasper Winding


    3. Holandia

  • Ernst Reijseger; Harry de Wit; Henny Vrienten; Paleis van Boem; Rainer Hensel; Martijn Schimmer;
    Johan Hoogewijs; Paul M. van Brugge; Fons Merkies; Vincent van Warmerdam; Maarten Spruijt


    4. Portugalia

  • Nuno Malo; Bruno Bizarro; João Gil; Guilherme Vaz; Pedro Macedo Camacho; Alexandre Soares; Duarte Teixeira; Nuno Feist; Rui Veloso; Jorge Palma; Pedro Camillo

    Tutaj znalazły się dwie, przynajmniej jak na skalę europejską, muzyczne potęgi. Hiszpańska kinematografia od jakiegoś czasu przeżywa znakomity okres, zatem tamtejsi kompozytorzy mają co i za co ilustrować. Tu nawet trudno byłoby wyłonić największą gwiazdę i kapitana drużyny: Baños, Iglesias, Navarrete, Illaramendi, Reyes, autor pięknego score do dramatu Eloïse Carles Cases czy dwukrotnie nominowany do Goya Pablo Cervantes (próbki twórczości tu). Do tego młodzi a już uznani Velazquez, Vidal czy Bataller… Czy takiej potędze potrafili by się przeciwstawić Włosi, dla których najlepsze lata w kinie miały miejsce z pół wieku temu? Chyba nie, choć prowadzeni przez weterana Ennio Morricone tanio skóry by nie sprzedali. Niestety dla nich najlepsze lata kariery Morricone ma już za sobą, podobnie Pino Donaggio albo znani z horrorowych ilustracji Fabio Frizzi czy Claudio Simonetti (ten drugi głównie z filmowej działalności grupy Goblin). Włosi mają jednak tworzącego na co dzień w Wielkiej Brytanii Dario Marianellego, w tej chwili swego największego asa. Do tego dodajmy jednak Ludovico Einaudiego, Nicolę Piovaniego czy Carlo Siliotto i koniec końców Włosi okażą się niezwykle trudnym przeciwnikiem nawet dla Hiszpanów (ostatecznie jednak minimalnie ulegną).

    Nie będą takowym na pewno pozostałe kraje z tej grupy. Cóż. Irlandia dała światu kilku znanych muzyków, jak choćby Bono z U2, ale tamtejsza branża filmowa do najmocniejszych nie należy toteż trudno tu liczyć na wysyp znanych kompozytorów. Zespół Clannad rzekomo ma być odpowiedzialny za muzykę do kręconej właśnie komedii Connemara Days ale czy ostatecznie faktycznie napiszą do niej nowe kompozycje, czas pokaże. Niemniej lider grupy Pol Brennan niezbyt często ale jednak w miarę systematycznie udziela się w filmówce, zatem on jak najbardziej zasługuje na „powołanie do kadry”. Obok niego Patrick Cassidy, chyba bardziej znany ze współpracy z Lisą Gerrard niż z solowych projektów, ale jednak człowiek o najbardziej znanym nazwisku w branży i on winien otrzymać kapitańską opaskę. A pozostali? Cóż, Kim Caroll czy Derek Gleeson to chyba najbardziej znani z nich, a czy cokolwiek o ich dokonaniach możemy powiedzieć? Pewnie tyle co o twórczości któregokolwiek z Chorwatów, chyba najbardziej (obok współgospodarzy, do których jeszcze dojdziemy) anonimowej reprezentacji naszych kompozytorskich mistrzostw. W tamtejszej muzyce filmowej sporo do powiedzenia mają twórcy lokalnego folkloru czy popularnych piosenek, kompletnie nieznani poza granicami kraju. Żeby nie było tak źle pozwoliłem sobie do kadry powołać Gorana Bregovića. To bardziej Serb, ale jego ojciec był Chorwatem, a skoro w piłkarskich reprezentacjach Perquis czy Obraniak do polskiej kadry trafili poprzez dziadków, to bez zbędnych oporów możemy Gorana uczynić kapitanem Chorwacji. Zwłaszcza, ze on jako obywatel świata, chyba nie robiłby z tego wielkiej różnicy. 😉 Jeden Bregović niestety nie uratuje Chorwatom skóry. Nawet mimo dzielnej pomocy młodego, utalentowanego Dalibora Grubacevića (familijny Duh u mocvari), któremu życzę wypłynięcia poza rodzime kino, reprezentacja z szachownicą w herbie zajmuje w grupie ostatnie miejsce.


    1. HISZPANIA

  • Alberto Iglesias; Roque Baños; Fernando Velázquez; Alfons Conde; Arnau Bataller; Javier Navarrete; Lucas Vidal; Pablo Cervantes; Ángel Illarramendi; Carles Cases; Victor Reyes


    2. WŁOCHY

  • Ennio Morricone; Dario Marianelli; Ludovico Einaudi; Pino Donaggio; Nicola Piovani; Savio Riccardi; Carlo Siliotto; Claudio Simonetti; Paolo Buonvino; Fabio Frizzi; Pasquale Catalano


    3. Irlandia

  • Patrick Cassidy; Niall Byrne; Kim Carroll; Stephen McKeon; Derek Gleeson; Anna Rice; Pol Brennan; Brian Byrne; Lance Hogan; Stephen Rennicks; Ray Harman


    4. Chorwacja

  • Goran Bregović; Dalibor Grubacević; Alfi Kabiljo; Tamara Obrovac; Maro Market; Jura Ferina; Pavle Miholjevic; Darko Rundek; Arsen Dedić; Zeljko Marasovich; Mate Matišić

    Ostatnią z grup znajdziemy napomkniętych już współgospodarzy, czyli Ukraińców. Niestety dla nich, dziś mogą się pochwalić jedynie tym, że z ich terenów pochodził na przykład Dimitrij Tiomkin. Być może niektórzy jego następcy nie odstają niego aż tak znacząco jeśli chodzi o umiejętności kompozytorskie ale ich znaczenie w światowej muzyce filmowej jest żadne. To twórcy piszący dla rodzimych produkcji, które jak wiemy, do kinowych hitów nie należą. Kto w ostatnim czasie widział film z Ukrainy i choćby w nim (bo na soundtrackach się raczej nie da) słyszał dzieła ich czołowych kompozytorów? Oni zresztą najbardziej realizują się poza filmem, choćby w muzyce poważnej (Alexander Shchetynsky) albo jazzowej (Mikhail Alperin). Na tym tle nie najgorzej prezentują się Szwedzi, choć, nie ma co się oszukiwać, to też nie jest zbyt mocny team. Mają przynajmniej swojego Ibrahimovića, którym w wersji kompozytorskiej jest bez wątpienia Johan Söderqvist. Jedne jego Let the Right One In wystarcza w zasadzie na całą Ukrainę. Szwedzi mają wszakże jeszcze kilku kompozytorów, których nazwiska lub twórczość mogła nam się obić o uszy. Mający czeskie korzenie Georg Riedel pisał do pokazywanych swego czasu w naszej telewizji Dzieci z Bullerbyn; Mikael Karlsson bardziej jak z filmów może być znany przez pryzmat muzyki do serii gier Battlefield; Adam Nordén pisał muzykę do serii o Wallanderze, zaś Stefan Nilsson stworzył muzykę do wielu szwedzkich filmów i skomponował trochę niezłych tematów do nich (jak ten z As it is in Heaven). Niezłe wrażenie robią też próbki twórczości Fredrika Emilsona (vide: Kronjuvelerna) .

    To wszystko chyba jednak za mało by przeciwstawić się pozostałym rywalom. Anglicy mają kompozytorów większego formatu. Mimo że, o czym trzeba pamiętać, w ich kadrze nie mogą się znaleźć wszyscy Brytyjczycy (Patrick Doyle, Lorne Balfe czy Craig Armstrong są bowiem Szkotami), to i tak siła ich jest ogromna. Opaska kapitańska wędruje do będącego na topie Johna Powella (jak widać, w przeciwieństwie do piłkarskiej kadry, ta kompozytorska nie składa się wyłącznie z osób udzielających się na krajowym podwórku). Przy wsparciu takich twórców jak Fenton, Arnold, Nyman, Warbeck, Johnston, Julyan, Wiseman, Gregson-Williams, Jackman, Anglicy nie powinni się obawiać nikogo.

    No… chyba, że Francuzów. Ten kraj zawsze mógł się pochwalić wybitnymi kompozytorami (niegdyś Delerue czy Jarre) i w obecnych czasach nie jest inaczej. Kapitanem teamu uczyńmy najbardziej rozchwytywanego Alexandre’a Desplata. Mistrz inteligentnego „plumkania” 😉 miałby wsparcie takich znakomitości jak spec od chóralnych i instrumentalnych eksperymentów – Bruno Coulais, czy fachowiec od klasycznych, orkiestrowych, tematycznych ścieżek – Philippe Rombi. Poza tym doświadczony Sarde, Talgorn, Serra, Tiersen, pochodzący z Indii Krishna Levy, czy objawienie roku 2011 – Ludovic Bource. Do tego młody, wciąż perspektywiczny, znany z Istoty Cyrille Aufort, czy pracujący głównie dla produkcji telewizyjnych Cyril Morin. Ostetecznie wynik oscylowałby w okolicach remisu – zupełnie jak na piłkarskim boisku. W grupie minimalnie lepsi moim zdaniem okazują się jednak Francuzi, przynajmniej o jednego Ghost Writera. 😉


    1. FRANCJA

  • Alexandre Desplat; Bruno Coulais; Philippe Rombi; Philippe Sarde; Frédéric Talgorn; Krishna Levy; Eric Serra; Yann Tiersen; Cyrille Aufort; Cyril Morin; Ludovic Bource


    2. ANGLIA

  • John Powell; Harry Gregson-Williams; Debbie Wiseman; Adrian Johnston; George Fenton; Michael Nyman; Stephen Warbeck; David Julyan; Henry Jackman; David Arnold; Murray Gold


    3. Szwecja

  • Johan Söderqvist; Stefan Nilsson; Krister Linder; Georg Riedel; Mikael Karlsson; Fredrik Emilson; Adam Nordén; Matti Bye; Magnus Börjeson; Sebastian Öberg; Magnus Jarlbo


    4. Ukraina

  • Alexander Shchetynsky; Roman Korotin; Yuriy Yaremchuk; Valeriy Tyshler; Evgeniy Kekukh; Alla Zagaikevych; Volodymyr Hronsky; Mikhail Alperin; Valentin Silvestrov; Oleg Kiva; Sergei Zhukov

    Trzymając się drabinki spotkań prawdziwego Euro, zwycięzcy i zespoły z drugich miejsc w naszej zabawie utworzyłyby następujące pary ćwierćfinałowe:

    Polska – Dania

    Niemcy – Rosja

    Hiszpania – Anglia

    Francja – Włochy

    Mając bardziej doświadczonych w światowym kinie twóców, Polacy okazują się wyraźnie lepsi od Duńczyków i spokojnie meldują się w półfinale. Rosjanie stawiają nieco większy opór Niemcom, ale obecność Zimmera i Badelta przechyla zwycięstwo na rzecz naszych zachodnich sąsiadów. Jednak te starcia to tylko przystawka przed daniem głónym ćwierćfinałów, jakimi są dwa kolejne pojedynki. Rywalizacja między Hiszpanią a Anglią to największy hit tej fazy i najbardziej zacięty. Przekładając to na terminologię piłkarską: tutaj potrzebna jest dogrywka. Ostatecznie daje o sobie znać znakomita technika i chyba trochę lepsza forma kompozytorskich gwiazd z półwyspu Iberyjskiego. Anglicy mają bardziej uznane nazwiska, ale to Hiszpanie są w większym „gazie”. To oni na bieżąco dostarczają nam interesujących soundtracków, podczas gdy wielu z ich rywali nazwiska ma owszem, wielkie, ale lata świetności jakby za sobą (vide: Fenton, Nyman, Arnold). Podobnie, a nawet bardziej ewidentnie, wygląda to w przypadku Włochów. Jeszcze na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku, Ennio Morricone w pojedynkę dałby radę wygrać ten mecz. Ale dziś już nie ta forma, nie ta kondycja. Dario Marianelli bardzo się stara, próbuje pokonać Francuzów skrzypcowymi solówkami, ale te chwyty, jakie wykorzystał w Jane Eyre nie są w stanie nikogo już zaskoczyć. Metodyczny, niezmordowany Desplat, skutecznie imitujący zamierzchłe gwiazdy muzyki filmowej Bource, oraz Ci, którzy nie zawodzą: Coluais i Rombi, to dla Włochów zbyt wiele. Francuzi nie bez trudu, ale jednak awansują dalej.

    Tym sposobem w półfinale trafiają na siebie Polacy i Hiszpanie oraz Niemcy i Francuzi. Nasi rodacy walczą dzielnie, ale Hiszpanie są dla nich zbyt mocni. Na nominację Korzeniowskiego do Złotego Globu odpowiadają oscarową dla Iglesiasa. Kaczmarek, który nie gra już w hollywoodzkiej lidze mistrzów nawet przy wsparciu Skubiszewskiego i rodaków z krajowego podwórka nie jest w stanie dać odporu rozpędzonej i wciąż głodnej sukcesów kompozytorskiej La Roja. W starciu Niemców z Francuzami zwyciężają ci drudzy. Gdyby Hans i ekipa byli w życiowej formie mogli by dać odpór różnorodnej, muzycznie kolorowej drużynie francuskiej. Tym bardziej, że dzięki Desplatowi Francja nawet w kwestii rozchwytywania w branży nie odstaje tak bardzo od chłopców Zimmera. Na dodatek w końcówce, Streitenfeld strzela samobója swoim Robin Hoodem i choć Zimmer próbuje choćby zmniejszyć rozmiarów porażki długo oczekiwanym trzecim Batmanem, to zwyczajnie nie starcza mu czasu.

    Hiszpania – Polska

    Francja – Niemcy

    Tym sposobem w wielkim finale trafiają na siebie Hiszpanie i Francuzi. Iberyjczycy zdają się mieć bardziej wyrównaną drużynę. Nie ma tu jakichś super wybitnych indywidualności (w przeciwieństwie do kadry piłkarskiej) ale też każdy z kompozytorów prezentuje bardzo wysoki poziom i każdy coś do ekipy wnosi. Z kolei Francuzi są bardziej zróżnicowani i nie chodzi tu tylko o styl. Są tu bowiem i twórcy w świetnje formie, rozchwytywani, majacy wielu fanów, ale z drugiej twórcy, których najlepsze czasy już minęły. Czy tych kilku TOPowych artystów jest w stanie pociągnąć całość? Spróbujmy przeanalizować to starcie pod kątem wyszczególnionych we wstępie tekstu kryteriów.

    Jeśli chodzi o technikę, to tutaj po obu stronach same znakomitości, fenomenalnie dryblujący nutami na pięciolinii, potrafiący tworzyć zarówno wielkie symfoniczne dzieła, jak i kamerlane czy minimalistyczne fragmenty i w obu teamach brak jest słabych punktów. W tym aspekcie więc remis 1:1, a jak to wygląda w naszym rozumieniu taktyki? Desplat lawiruje między popularnymi hollywoodzkimi filmami a kinem artystycznym. Reszta nie jest tak rozchwytywana i ogranicza się praktycznie do kina rodzimego, choć trzeba im oddać, że przynajmniej daje im to więcej swobody twórczej niż mieliby za oceanem. Tyle, że większość Hiszpanów czyni podobnie i tworzy głównie dla rodzimych produkcji, które stoją na niezłym poziomie i wymagaja równie dobrej muzyki. I nawet przykry kiks Navarrete w postaci Wrath of the Titans nie daje Francuzom przewagi, bo większość z nich pisuje do filmów, których nikt w świecie nie ogląda. Hiszpanie dzięki popularności rodzimych horrorów mają większą szansę zaistnieć w szerokiej świadomości, a ich muzyka pojawić się na wydaniach płytowych. Dla niektórych jest to trampoliną do kina anglojęzycznego, zaś dzięki takim projektom jak Szpieg czy Skóra, w której żyję Iglesias nie tylko zostaje zauważony przez widzów/słuchaczy ale i krytyków. Trudno tu wskazać zwycięzcę, sam Desplat to trochę za mało, więc uznajmy, że ani jeden ani drugi kraj niczym nadzwyczajnym się nie wyróżnia i na tablicy wyników dalej mamy 1:1.

    Czy Francuzom, którzy mają więcej zaawansowanych wiekowo kompozytorów w składzie starczy kondycji by utrzymać ten wynik albo wyjść na prowadzenie? Przypatrzmy się bliżej. Od roku 2010 do obecnego sam Desplat ma na koncie aż 22 projekty (z czegi 21 to ścieżki do filmów pełnometrażowych). Niestety kroku dotrzymują mu tylko Cyril Morin (z tym, że ten pan obsługuje głównie telewizyjne dokumenty) oraz Bruno Coulais, zaś cała reszta drużyny w tym okresie nie napisała nawet połowy tego, co wspomniane trio. Razem daje to Francuzom, łącznie z krótkometrażówkami, 81 ścieżek i wyraźnie przegrywają z Hiszpanami. U tych wprawdzie nie popisują się Cases i Illaramendi, ale nadrabiają to z nawiązką Velázquez, Bataller, Reyes, Cervantes, Vidal i Baños. Łącznie mają w dorobku 93 ścieżki dźwiękowe, dzięki czemu wychodzą na prowadzenie 2:1!

    Liczba scieżek to jedno, a jak przedstawia się ich jakość? Jeśli chodzi o Hiszpanów to akurat w ostatnich dwóch-trzech latach dorobek Illaramendiego, Conde i Casesa jest właściwie do pominięcia. O fatalnym zagraniu Navarrete już byłą mowa, więc jego również nie ma za bardzo czego analizować. Pablo Cervantes pisał sporo, ale nic, co komukolwiek wrywało by się w pamięć, także jurorom nagród Goya. Zachwycali za to inni. Iglesias, o czym już wzmiankowałem, wywalczył nominację do Oscara za Szpiega, a dobre wrażenie na krytykach zrobił też Skórą, w której żyję oraz partyturą do Nawet deszcz. Baños podbił serca wielu widzów Hiszpańskiego cyrku, dobrze spisał się także ilustrując Intruders. Fernando Velázquez jakos nie może napisać nic na miarę Sierocińca, ale zarówno Oczy Julii jak i Diabeł miały naprawdę udane momenty. Victor Reyes sprawił się bez zarzutu przy Pogrzebanym a Arnau Bataller zabłysnął kompozycją do dwuczęściowego horroru La Herencia Valdemar i serialu Ermessenda. Z Francuzów niezłe momenty mieli Coulais (Oceans, w mniejszym stopniu Bébé(s) i La clé des champs) i Rombi (Potiche; La nouvelle guerre des boutons), z niebytu wyskoczył Ludovic Bource zgarniając od razu Oscara za Artystę, a i przypomniał też o sobie Philippe Sarde (La prinesse de Montpensier). Jednak ich kluczowym rozgrywającym był oczywiście Alexandre Desplat, o dorobku którego można by pisać wiele i dyskutować godzinami. Wyróżnić tu trzeba bezsprzecznie Autora widmo, wielu podobały się Idy marcowe. Harry Potter wzbudził już mieszane uczucia, zaś Drzewo życia zachwyciło niektórych ale na pewno nie jako ilustracja filmu, bo tam prawie muzyki Francuza nie było. Fani Desplata mogli być wszakże zadowoleni także z wielu innych soundtracków, choć one często pisane były już nieco na autopilocie. Koniec końców tutaj trudno wskazać, która ze stron była lepsza, zatem uznajmy, że każda zdobyła po golu.

    Jest zatem 3:2 i ostatnia nadzieja Trójkolorowych w ich gwiazdach. Nazwiska może bardziej znaczące po stronie francuskiej, ale niektóre z nich są dziś już nieco przebrzmiałe. Sarde to bardziej melodia przeszłości i nawet przyzwoita La Princesse de Montpensier tego nie zmienia (bo i gdzież temu do La fille de d’Artagnan choćby). Serra z Tiersenem też nie są w optymalnej formie a Bource może okazać się kompozytorem jednego soundtracku. Talgorn i Levy nigdy aż takimi gwiazdami gatunku nie byli, by solowymi akcjami decydować o zwycięstwie, zaś Coulais poniżej pewnego poziomu nie schodzi, ale obecnie nie powala na kolana tak jak dekadę temu. Rombi owszem, potrafi kupić słuchacza pięknymi tematami i zachwycić prostą emocjonalnością, ale wciąż chyba czeka na swoje opus magnum. Niemniej ostatnią wymienioną dwójkę na pewno stać na rozstrzygającą akcję w postaci fenomenalnej kompozycji, tym bardziej Alexandre’a Desplata, o ile oczywiście nie zapętli się w swoim plumkaniu. 😉 Tyle, że większość Hiszpanów też stać na kompozytorskie fajerwerki, a już na pewno stać na nie Iglesiasa czy Bañosa. Zaskoczyć może też Reyes, ostatniego słowa nie powiedzieli przecież Bataller, Vidal czy Velázquez z Conde a i mimo lekkiego „faila” nie skreślałbym Navarrete, który nie raz wcześniej pokazał, na co go stać. Dodajmy do tego Illaramendiego, którego nie na darmo nazywa się „hiszpańskim Delerue” oraz Casesa czy Cervantesa, którzy mogą być mniej znani, ale są naprawdę dobrymi kompozytorami i nikt im za darmo nominacji do nagród Goya nie rozdawał. Francja dwoi się i troi, Desplat tworzy jedną partyturę za drugą, ale mimo szaleńczych ataków, Hiszpania nie tylko skutecznie się broni, ale i wyprowadza zabójczą kontrę. Francuzom pozostaje strzelić jeszcze jednego gola po trójkowej akcji Desplat-Coulais-Rombi, ale to Hiszpanie okazują się zdobywcami tytułu kompozytorskiego mistrzostwa Europy!!!

    HISZPANIA – FRANCJA 4:3

    Oczywiście można było zastosować nieco inne kryteria i odczytać inny wynik, tak w finale, jak i w poprzednich etapach. Myślę jednak, że w miarę obiektywnie udało mi się przedstawić aktualną „siłę” poszczególnych europejskich krajów w muzyce filmowej. Poza może Szkotami nie można mówić także o jakichś brakach w Euro: możemy wymieniać pojedynczych kompozytorów ze Szwajcarii, Belgii, Norwegii etc., ale muzyczne jedenastki tych krajów i tak nie miałyby tu za wiele do powiedzenia. Hiszpanie okazują się potęgą nie tylko w futbolu ale i w muzyce filmowej, gdzie mają również znakomitą, wyrównaną kadrę. Niewiele ustępuje im bardziej różnorodna Francja, która w przeciwieństwie do piłkarskiej odpowiedniczki, nie ma za sobą żadnego kryzysu. W ostatecznym rozrachunku trochę wyżej powinni być Włosi, a zwłaszcza Anglicy, ale im niesprzyjało losowanie i wynikły z niego podział na grupy, turniejowa drabinka, a także fakt, że w grze uczestniczy tylko 11 kompozytorów (Anglicy mają zdecydowanie najsilniejszą ławkę rezerwowych, każdy czytelnik swobodnie mógłby do wybranej przeze mnie jedenastki dorzucić kilku artystów). Z losowania najbardziej skorzystali Niemcy oraz Polacy, którzy w tym Euro zajęli miejsce, jakie naszym piłkarzom zdarza się tylko na Playstation. Cieszmy się zatem, że chociaż w muzyce filmowej liczymy się na Starym Kontynencie i oby tak zostało.

    Specjalne podziękowania dla Tomka Rokity za pomoc w przygotowaniu tekstu.

  • Najnowsze artykuły

    Komentarze