Usłyszeć ścieżkę dźwiękową do Harry’ego Pottera na żywo podczas projekcji filmu – niezapomniane przeżycie! Pomimo kilku organizacyjnych niedociągnięć, tegoroczną, polską odsłonę tournee Harry Potter i Kamień Filozoficzny Live in Concert zaliczyć możemy do bardzo udanych. Perfekcyjne wykonanie kultowej partytury Johna Williamsa budziło apetyt na więcej i dzięki staraniom JVS Group mieliśmy to otrzymać! Niespełna pół roku po pierwszej odsłonie muzyki do Pottera mieliśmy okazję doświadczyć analogicznych wrażeń wyniesionych z symultanicznego wykonania ścieżki dźwiękowej do Komnaty Tajemnic. Czy było to równie emocjonujące przeżycie?
Skupiając się na samej warstwie muzyczno-wykonawczej śmiało można powiedzieć, że tak! Zanim jednak mogłem zasmakować tego precyzyjnie wykonanego dzieła, uwagę przykuł dyrygujący Sinfoniettą Cracovia, Timothy Henty. Zaskoczył wszystkich przemawiając do zgromadzonego na Torwarze audytorium, łamaną polszczyzną, od razu zyskując sobie sympatię nawet nie do końca ukierunkowanych na muzyczne doznania odbiorców. Pop krótkiej prezentacji tematu głównego ścieżki dźwiękowej do drugiego Pottera, rozpoczęliśmy podróż po właściwych kartach filmowej partytury Johna Williamsa.
Jako radiowy dźwiękowiec od razu zwróciłem uwagę na dosyć ciche nagłośnienie. Być może po doświadczeniach symultanicznego wykonania pierwszego Pottera, kiedy organizatorzy otrzymywali mnóstwo zażaleń o zbyt cichą warstwę dialogową, postanowiono tym razem ugiąć się pod presją oczekiwań. Niestety godzenie się na półśrodki zepchnęło świetnie wykonywaną muzykę na dalszy plan doświadczenia audio-wizualnego. Owszem, było kilka fragmentów, które zostały dobrze wyeksponowane, ale całościowy niedosyt dalej pozostawał. Przede wszystkim dlatego, że nie do końca można się było skupić na detalach wykonawczych i orkiestracyjnych. Tylko wzmożona koncentracja pozwalała wychwycić fragmenty, które na płytowym soundtracku brzmiały nieco inaczej. Poszukując zatem najbardziej „okazałego” fragmentu oprawy muzycznej, którego słuchanie absorbowało najwięcej uwagi odbiorcy, warto tutaj wskazać zarówno scenę rozgrywającą się w Czarnej Puszczy, jak i cała sekwencja finałowego pojedynku. Przez wzgląd na swoją intensywność i polifonię było to nie lada wyzwaniem dla wykonawców. A w moim odczuciu doskonale porazili sobie oni z tym zadaniem. Jednakże nie wszystko wyglądało tak, jakbyśmy my, miłośnicy muzyki filmowej, sobie tego życzyli…
Fot. JVS Group
Jak już wyżej wspomniałem, cała fasada idealnego wykonawstwa rozbiła się detale, takie jak nagłośnienie. W zestawieniu z pierwszym Potterem można było zauważyć zbyt służalcze podejście do dźwięków tła i dialogów, czego do końca nie jestem w stanie zrozumieć. Myślałem, że ideą przewodnią eventów spod znaku Harry Potter Live in Concert jest promowanie muzyki w jej zderzeniu z obrazem, a nie organizowanie projekcji dla mas. Niestety zrozumienie wagi tego przedsięwzięcia nie każdemu z odbiorców przychodziło w takim samy stopniu. Można było odnieść wrażenie, że wiele osób (szczególnie tych młodszych) przyszło na film, a nie na koncert. Wchodząc na halę z pełnym zestawem przekąsek i napojów, bardziej przypominali statystycznych kinomanów aniżeli wrażliwych muzycznie słuchaczy. Zarówno o tym temacie, jak i sugestiach odnośnie kształtowania w odbiorcy wrażliwości muzycznej pisałem w jednym z poprzednich artykułów. Zainteresowanych odsyłam więc pod ten link. A co do kwestii zgromadzonego na hali audytorium? No cóż, w większości byli nimi entuzjaści serii. Trudno więc oczekiwać po wychowanych na Harrym Potterze nastolatkach, aby większą wagę przywiązywali do muzyki. Dlatego też dosyć ważne wydaje się włączanie do kampanii promocyjnej wydarzenia stosownych informacji o charakterze tego wydarzenia. Edukować potencjalnych odbiorców, ale przede wszystkim ograniczać w miarę możliwości sprzedaż przekąsek.
Jest jeszcze jedna kwestia, która nurtowała mnie podczas wysłuchiwania końcowej suity z napisów. Czemu wykonawcy nie zagrali całego materiału znanego nam z „creditsów”? Czyżby chodziło tu o koligacje prawne z muzyką rozpisaną przez Rossa? A może zrobiono to ze względów praktycznych – i tak połowa widowni opuszcza halę podczas napisów. Tego niestety nie wiemy…
Warszawski koncert był jednym z czterech, jakie odbyły się w Polsce. Trudno powiedzieć, jak muzyka ta przyjęta została we Wrocławiu, Kwakowie, czy Poznaniu. Może całą otoczka techniczno-wykonawcza stała na bardzo wysokim poziomie, a odbiorcy wykazywali się większym poszanowaniem do muzyki. Jedno nie ulega wątpliwości. Usłyszeć Komnatę Tajemnic na żywo było doświadczeniem bardzo budującym, nasyconym emocjami i przede wszystkim sentymentem do wspaniałej pracy Johna Williamsa. Nie mogę się doczekać, kiedy JVS Group zorganizuje symultaniczne wykonanie kolejnej części Pottera – Więźnia Azkabanu. Co prawda na razie o tym cicho, ale nie sądzę, aby poprzestano tylko na tych dwóch zaprezentowanych do tej pory partyturach…