Niejaki Simon The Bard, użytkownik YouTube, trzy miesiące temu umieścił pod jednym z filmów dotyczących Henryka Mikołaja Góreckiego taki oto komentarz: “Świetny program. Brakuje mi książki biograficznej o Góreckim, na miarę tej o Kilarze” [1].
Myśląc o Kilarze, miał pewnie na uwadzę tą autorstwa Marii Wilczek-Krupy. Simon nie wiedział jeszcze, że komentarz to w istocie proroctwo, bo Wilczek-Krupa właśnie skończyła swoją nową książkę – Geniusz i upór, biografię Henryka Mikołaja Góreckiego właśnie.
Upór w tytule biografii to słowo klucz. Bo Górecki swoim uporem od najmłodszych lat przełamywał bariery, pozornie nie do pokonania. Wychowany po śląsku, z wymagającego domu, stracił matkę w dzień swoich drugich urodzin. Długo nie mógł realizować się w wypatrzonym instrumencie. A to miał zakaz od ojca – pomimo obecności pianina w domu. A to nie chciano przyjąć go do szkoły muzycznej, bo za stary. Oczywiście nauka gry w wieku 18 lat mogła wydawać się pomysłem karkołomnym. Fakt, że w końcu udało mu się dostać na lekcje do braci Szafranków zawdzięcza pasji i uporowi. Gdyby nie determinacja, może nigdy nie porzuciłby nobilitującej, skądinąd, pracy nauczyciela w Radoszowach i nie wybrałby kompozycji.
Już po barwnej opowieści lat dziecięcych mamy wrażenie, że Wilczek-Krupa pozwala nam, czytelnikom, poznać Góreckiego, jak nigdy wcześniej nie było to możliwe. Bo Górecki nigdy nie szedł w parze z Kilarem, nie wzbudzał tak ogromnej uwagi, nie zapełniał sal (nawet po premierze III Symfonii), nie był artystą tak nieskazitelnym jak Penderecki. Miał swoje wady, swój specyficzny styl bycia, w którym kierował się prostotą i emocjonalnością. Stronił od układzików, nie kalkulował, mówił i robił, co uważał za słuszne, nie raz mocno nadwyrężając towarzyską strunę, jak wtedy, gdy gwałtownie naskoczył na Krzysztofa Zanussiego. Poszło o kompozycje do Struktury kryształu, którą świeżo upieczony reżyser zażyczył sobie, nie mając jeszcze ani milimetra taśmy filmowej. Górecki minął się z koncepcją, a na wieść, że jego muzyka nie pasuje, wybuchnął i postanowił nie pałać się muzyką filmową odtąd nigdy więcej.
Ta jednak dopadła go dużo później, już po premierze III Symfonii – dowodzie na istnienie Boga, jak często się ją określa. Jan A. P. Kaczmarek, już wówczas przebywający w Stanach Zjednoczonych, gdy usłyszał symfonię po raz pierwszy, musiał zatrzymać samochód, by powstrzymać wzbierający się płacz. Peter Weir i Terrence Malick, angażując ją w swojej twórczości, wiedzieli, że oto dzieło wyjątkowe. Sam Górecki filmem ewidentnie zainteresowany nie był. Był przekonany, że nie umie, że to nie dla niego, tak jak nigdy nie nauczył się języka angielskiego, tłumacząc to, zupełnie po swojemu „Dla mnie to jest coś, ja nie wiem, nie mogę, za cholerę nie potrafię powiedzieć… Jakieś zahamowanie, wbiłem sobie klina w łepetynę czy co…” [2]. A może w tym wszystkim wzbraniał się przed rozgłosem i czającą się na niego sławą? To znów upór i konsekwencja, bo sława kojarzyła się Góreckiemu z czymś deprymującym. Nie widział sensu w posiadaniu bogactw, w byciu granym w każdym zakątku globu, w każdej filharmonii. Odmówił przecież Melowi Gibsonowi skomponowania muzyki do Pasji, którą potem z ogromnym powodzeniem zajął się John Debney.
Wilczek-Krupa w swojej biografii jest blisko Góreckiego. Bliżej niż wielu udało się to za życia. A to dlatego, że Górecki nie chciał mówić o sobie. Jego odpowiedzią była muzyka i właśnie przez pryzmat kompozycji należało “czytać Góreckiego”. A zatem rugał dziennikarzy, zadających, w jego odczuciu, głupie pytania. Bywał obrażalski, potrafił skrzyczeć każdego z byle powodu, również Jadwigę, swoją żonę. Zrywał przyjaźnie, jak tą z Leonem Markiewiczem. I tej złej strony kompozytora, nieprzystępnej, nie stara się unikać Wilczek-Krupa. Wszystko bowiem składa się na opowieść o człowieku z krwi i kości, z takim, z którym łatwo się utożsamiać, któremu się kibicuje i wybacza potknięcia.
Był ze wszystkiego Górecki bowiem geniuszem, wiernym sobie wizjonerem, którego III Symfonia i inne dzieła spolaryzowały ekspertów, a głęboko ujęły publiczność. Jego wyjątkowość przedziera się przez większość biografii. Nie tylko wtedy, gdy jest blisko Boga, gdy specjalnie dla Jana Pawła II prowadzi prawykonanie Beatus Vir, a potem, w iście liturgicznej aurze zmierza przez kościół w stronę Ojca Świętego. Wilczek-Krupa, naturalnie, dużo miejsca poświęca samej muzyce, procesie komponowania, ale nie zapędza czytelnika w technikalia. Stawia na obrazowość wszelkich procesów, przez co czyni opowieść o kompozytorze wciągającą i namacalną. Świetnym tego przykładem jest rozdział poświęcony Góreckiemu w roli rektora PWSM, którego kulminacją jest trzymający w napięciu fragment o “Organiście”, czyli Julianie Gębalskim, pracowniku katowickiej uczelni spętanym w sidłach esbecji.
Biografia Góreckiego to kolejna po biografii Wojciecha Kilara dojrzała i chwytająca za serce opowieść o artyście. W moim odczuciu nawet lepsza od tej pierwszej, bo odsłaniająca życiorys osoby tajemniczej, niedocenianej, osoby często niesłusznie postrzeganej wyłącznie przez pryzmat jednego dzieła. W końcu kompozytora, który przejawiał rzadki jak na tamten czas upór i indywidualizm, często zgubny, ale czyniący go bohaterem najprawdziwszym. Prawdziwa, pozbawiona niepotrzebnych laudacji jest też książka Marii Wilczek-Krupy. Gorąco polecam.
Przypisy:
[1] https://www.youtube.com/watch?v=bc_mOQkoJ2Y&t=475s
[2] Leon Markiewicz, Rozmowa z Henrykiem Góreckim, „Ruch Muzyczny” 1962, nr 17,
s. 7. Był to pierwszy w ogóle wywiad, jakiego Górecki udzielił mediom.