Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

2. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie – DZIEŃ 3

Tomek Goska | 21-04-2022 r.

Na ten dzień czekało wielu miłośników muzyki filmowej no i rzecz jasna fani Władcy Pierścieni. Trzeci dzień II Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie stał pod znakiem finałowego koncertu – pokazu, gdzie obok orkiestry wykonującej całą partyturę do drugiej części trylogii, Dwie Wieże, wyświetlono również film. Zanim jednak do tego doszło, zarówno na uczestników festiwalu jak i mieszkańców miasta czekało sporo atrakcji.

Dzień festiwalowy zaczął się już około godziny 12.00, kiedy na rynku głównym w Krakowie, zorganizowano konkurs wiedzy na temat filmu Dwie Wieże oraz pierwowzoru literackiego na bazie którego Peter Jackson nakręcił swój film. W konkursie wystartowało wielu młodych „znawców” tematu, prezentując mniej lub bardziej wysublimowaną wiedzę na poruszane zagadnienia [tu ze wstydem muszę przyznać, że kilka pytań wywarło wrażenie nawet na mnie, choć tematyką skądinąd interesuję się nie od dziś]. Nagrody były nieprzeciętne, wszak można było wygrać wejście do sektora VIPowskiego na wieczorną prezentację partytury Howarda Shore’a, a za rok… spotkać się z samym kompozytorem i zadać mu osobiście pytania! Na ile ta druga obietnica zostanie zrealizowana, przyjdzie nam się przekonać dokładnie za rok.


Akademia Festiwalowa – fot. Tomasz Goska

Konkurs, jak można było oczekiwać, przedłużył się trochę. Spowodowało to oczywiście drobne opóźnienia w dalszej części programu, jaką była kolejna odsłona Akademii Festiwalowej. Na tym trzecim, już ostatnim spotkaniu gościli: znany krytyk i znawca muzyki filmowej Doug Adams oraz nadworny dyrygent Howarda Shore’a, Ludwig Wicki, który to z kolei miał poprowadzić wieczorny koncert. Spotkanie to, choć niezmiernie krótkie, ponieważ trwało niewiele ponad 45 minut, dało jego uczestnikom szerszy ogląd na partyturę do drugiej części Władcy Pierścieni. Wielu ciekawych rzeczy można było się dowiedzieć zarówno o procesie orkiestracji muzyki, synchronizacji z obrazem oraz o tematycznym podłożu kompozycji. Funkcjonowanie niektórych z nich racjonalizował Doug Adams – człowiek, który tworzył opiski do tzw. „complete recordingów” Władcy. W części spotkania przeznaczonej na pytania od uczestników nie omieszkałem również wypytać Adamsa o fenomen muzyki Shore’a do filmów Jacksona na tle innych jego dokonań. Spotkałem się z odpowiedzią niezwykle dyplomatyczną, nie po raz pierwszy w ciągu tego festiwalu zresztą, wszak dzień wcześniej Jan AP Karczmarek na zarzut braku inwencji twórczej, jaki usłyszał z mojej strony, zupełnie mgliście wypowiedział się na ten temat. O samym spotkaniu z Kaczmarkiem szerzej mówiliśmy zresztą w relacji z poprzedniego dnia…


Ludwig Wicki wyjaśniający kwestie związane z systemem synchronizacji „Oracle” – fot. Tomasz Goska

Konkurs i Akademia Festiwalowa to tylko przedsmak tego, na co każdy właściwie czekał, a co miało nastąpić po godzinie 21 na krakowskich Błoniach. Czas pomiędzy Akademią, a koncertem skutecznie umilały nam (przypomnę tylko, że mi, Łukaszowi, Markowi i Michałowi) kolejne zimne piwka oraz zażarte rozmowy o sytuacji na międzynarodowej scenie politycznej i wyczytanych na Pudelku plotach z szołbiznesu… A co! Ile przecież można nawijać o muzyce filmowej?!

Godzina 20.30 – powoli aczkolwiek konsekwentnie poruszaliśmy się w kierunku Błoni krakowskich. Spotkani po drodze przesympatyczni koledzy z portalu Soundtracks.pl poinformowali nas uprzejmie, że koncert został przesunięty prawdopodobnie o około 2 godziny. Wszystko to za sprawą opóźnień w naprawie zniszczeń, jakie dzień wcześniej wichura poczyniła na scenie, gdzie całe wydarzenie miało się odbyć. Między innymi zerwany został gigantyczny ekran, na którym planowano wyświetlać film Jacksona. Kwestia wymiany odpowiedniego sprzętu zająć miała owe dwie godziny. Nic wielkiego, wszak wzdłuż deptaka stało wiele stoisk oferujących wspomniane wyżej zimne trunki oraz inne przybytki serwujące przepyszne kiełbaski z grilla – ot dwie godziny zagospodarowane przyzwoicie! Mniej szczęścia od „filmmjuzikopeelowców”, którzy wozili się po imprezach pokazując tylko akredytacje prasowe, miały osoby, które stały w gigantycznym sznurku tłumu oczekującego na wejścia biletowe. Oddalenie się w celach konsumpcyjnych wiązało się z utratą cennej kolejkowej przestrzeni, gwarantującej wczesne wejście i zajęcie w miarę dobrych miejsc.


Howard Shore przemawiający do audytorium koncertu finałowego II FMF – fot. Łukasz Wudarski

Dopiero przed godziną 23.00, kiedy niemalże cały plac zapełnił się ludźmi, można było zdać sobie sprawę z tego jak wielką popularnością musiał cieszyć się ten koncert w momencie sprzedawania biletów. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali tego wydarzenia, kontynuacji rozpoczętej rok temu muzycznej podróży poprzez świat Tolkiena, a nade wszystko warsztat i kunszt Howarda Shore’a. Odrobina emocji, no i długo oczekiwana chwila nastała. Po krótkim wprowadzeniu organizatorów i przedstawieniu dyrygenta oraz wykonawców (Sinfonietta Cracovia, solistka światowej sławy Kaitlyn Lusk oraz chóry Pro Musica Mundi a także chór chłopięcy z Bochni) koncert rozpoczął się. Zanim jednak zabrzmiały pierwsze nuty na wielkim ekranie umieszczonym nad sceną ukazała się przesympatyczna mordka rozpromienionego kompozytora muzyki do Władcy Pierścieni, Howarda Shore’a. Zachęcał on do wysłuchania koncertu, a także obiecywał, że za rok zjawi się na festiwalu. Przez całe to przemówienie nurtowała mnie tylko jedna myśl, mianowicie ile w ciągu miesiąca takowych filmików Shore zmuszony jest nagrywać…

Nie będę ukrywał, że największe nadzieje wiązałem z otwierającym partyturę kawałkiem ilustrującym epicką walkę Gandalfa ze starożytnym demonem zamieszkującym otchłanie Morii. Kiedy na prawie półtorej minuty po rozpoczęciu utworu, ekran, na którym wyświetlany miał być film dalej świecił pustkami powoli zacząłem gotować się ze złości. Szybko jednak mankament został naprawiony, a wspomnianą wyżej epicką scenę podziwiać można było już w pełnej okrasie. To, co wyczyniali muzycy na scenie wprawiało w zachwyt. Moc brzmienia oraz dynamika chóru… Takie były pierwsze wrażenia po przysłuchaniu się utworowi rozpoczynającemu partyturę. Późniejsze występy zweryfikowały nieco ten osąd, ale o tym w dalszej części tekstu.


Przerwa na rozprostowanie kości 🙂 – fot. Łukasz Wudarski

Warto w tym miejscu wspomnieć o całym procesie synchronizacji poszczególnych fragmentów partytur z filmem. Procesie bazującym na systemie „Oracle” dającym dyrygentowi świetle znaki, w którym momencie ma zaczynać lub kończyć utwór, markującym specyficzne momenty utworu wymagające silniejszego akcentu, bądź rozciągnięcia danej frazy na jakiś czas. System ten jest pochodną opracowanego jeszcze przez Carla Stallinga, a udoskonalonego przez Alfreda Newmana systemu „click track” mającego właściwości bardziej elastycznego metronomu. O tym napiszę jednak kiedyś w osobnym artykule. Wracając natomiast do wątku… Zainstalowany przy blacie na podium dla dyrygenta monitor sygnalizował kluczowe momenty, pozwalając w ten sposób na zachowanie pełnej synchronizacji. Muszę przyznać, że byłem pełen podziwu dla tak dalece zachowanej unifikacji muzyki z miejscami, gdzie powinna ona się znaleźć. Nawet jeżeli w trakcie wykonywania, orkiestra, bądź chór wyprzedzały należne im w ramach filmowych miejsce, dyrygent mógł zasygnalizować rozciągnięcie pewnej frazy, aby dopasować się do wyświetlanego obrazu. Wrażenia pod tym względem były ogromne.

Wrażenia wynoszone z samej prezentacji muzycznej były również bardzo pozytywne. Ogólnie rzecz biorąc orkiestra wykazała się pełnym profesjonalizmem, choć nie ustrzegła się kilku mniej lub bardziej rażących przewinień. Choć sekcja smyczkowa pracowała wyśmienicie, instrumenty dęte blaszane nierzadko gubiły gdzieś swoją dynamikę. Specyfika kompozycji Shore’a, który opiera swoje partytury na silnych dysonansach w obrębie dęciaków wymaga skrupulatnego przygotowania się do każdego utworu. Widać było jak na dłoni, że Sinfonietta Cracovia do końca nie odrobiła swojej pracy domowej i nie zapoznała się dogłębnie z harmonią budowaną na kontrapunkcie instrumentalnym. Wystarczyło bowiem dwóch lub trzech wykonawców, którzy spóźnią się, bądź zejdą z wyraźnie przypisanej im roli, a cała sekcja „rozjeżdżała się” w nieładzie. Kolega Łukasz zasugerował mi w przerwie, że może to wina przeszywającego zimna, jakie tej nocy nawiedziło Kraków [świadczy o tym fakt, że całe audytorium szczękało zębami i to niekoniecznie w rytm muzyki] i skostniałości palców uniemożliwiającej uzyskanie odpowiedniej dynamiki. Można stawiać wiele tez, co nie zmienia faktu, że mogło być lepiej.


Finałowa suita pod napisy końcowe… Ach cóż to było za przedstawienie! – fot. Łukasz Wudarski

Lepiej na pewno było z partiami chóralnymi, które godziły jakoś pierwowzór Shore’a z koncertowym wykonaniem. Scena bitwy z Wilkami Isengardu w drodze do Helmowego Jaru pokazywała to wyśmienicie. Z niemniejszą charyzmą zilustrowany został moment ataku Entów na Isengard. Natomiast co do wejść solowych wokalistów miałbym pewne obiekcje. O ile wspomniana wyżej Kaitlyn Lusk pięknie korzystała ze swojego głosu w scenach z Arweną oraz piosence Golluma, to dwóch młodych wykonawców prezentujących partie w oryginale śpiewane przez Ben Del Maestro, kaleczyło wręcz uszy. Poziomy wykonań były zatem bardzo zróżnicowane…

Warto jeszcze napomknąć słowem na temat realizacji dźwięku. Reżyser muzyczny i akustyczny całego wydarzenia najwyraźniej bardzo mało wiedział o projekcie, bądź był na tyle niekompetentny, że podciągnięcie hebli od mikrofonów wchodzących sekcji lub solistów zajmowało mu kilka sekund! W tego typu wydarzeniach brak profesjonalizmu jest niedopuszczalny!

Koncert skończył się grubo po drugiej nad ranem. Nie każdy dotrwał do końca, wszak zimno dawało o sobie wybitnie znać i co bardziej skąpo ubrane jednostki nie wytrzymały tej próby już w trakcie trwania drugiej części prezentacji. Jednakże opłacało się zostać do końca. Suita zamykająca film oraz piosenka Golluma w wykonaniu Kaitlyn Lusk, były pięknym zwieńczeniem tej ponad 3-godzinnej podróży przez drugą odsłonę partytury do Władcy Pierścieni. Wielkie wyrazy szacunku należą się wykonawcom, którzy dzielnie znosili zawiłości niektórych elementów muzyki Shore’a jednocześnie zmagając się z przeszywającym zimnem. Ich praca była niesamowita, a owacje na stojąco, jakie przez kilka minut po zakończeniu prezentacji rozlegały się przed sceną chyba dobitnie o tym świadczą. Czekamy zatem na przyszły rok i na finałowe wykonanie muzyki do Powrotu Króla. Bez wątpienia będzie to gigantyczny sprawdzian z warsztatu i umiejętności krakowskich symfoników.


Kaitlyn Lusk i dwóch młodych solistów – fot. Łukasz Wudarski

Na koniec wypadałoby podsumować nie tyle trzeci dzień festiwalu, ale niejako również całość. II Festiwal Muzyki Filmowej spełnił oczekiwania… w większości przypadków. Czasami zaskakiwał – pozytywnie, bądź negatywnie, co chyba jest typowym zjawiskiem, gdy organizuje się tego typu imprezy. To polskie święto muzyki filmowej ma ambicje stać się wydarzeniem o światowej renomie. Aby tego dokonać Krakowskie Biuro Festiwalowe oraz RMF Classic muszą z każdej edycji FMF wyciągać odpowiednie wnioski i uczyć się na błędach. Miejmy nadzieję, że zapowiadana na za rok kolejna odsłona festiwalu przynajmniej utrzyma narzucony w tym roku poziom, a dobrze by było, jakby podniosła poprzeczkę o kolejnych kilka centymetrów.

Najnowsze artykuły

Komentarze