Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Bāsu (Świat talizmanu) – soundtrack

(1984)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 30-04-2019 r.

Zanim Joe Hisaishi rozpoczął komponowanie muzyki do przełomowej dla swojej kariery Nausicii z Doliny Wiatru Hayao Miyazakiego, maestro pracował nad innym pełnometrażowym anime, Światem talizmanu (ang. Birth) Shinyi Sadamitsu. W marcu 1983 roku Japończyk opublikował tradycyjny image album, zawierający rys przyszłej partytury w postaci dziesięciu koncepcyjnych utworów. Jednak postprodukcja OVA znacząco się przedłużała, efektem czego anime miało swoją premierę dopiero we wrześniu 1984 roku, a zatem pół roku po wejściu na ekrany kin Nausicii. Tak też image album ze Świata talizmanu powstał na kilka miesięcy przed kultową partyturą do filmu Miyazakiego, natomiast właściwy soundtrack, który będzie przedmiotem niniejszej recenzji, został najprawdopodobniej nagrany już po Nausicee. Obydwa obrazy mają ze sobą kilka wspólnych elementów, także w warstwie muzycznej.

Świat talizmanu, tak jak Nausicaa, to widowisko anime z gatunku post-apo. Fabuła produkcji Sadamitsu, w przeciwieństwie do obrazu Miyazakiego, jest prosta jak konstrukcja cepa. Opowiada o mieszkańcach planety Aqualoid, którzy przeciwstawiają się niszczącym ich dom robotom Inorganic. W tym celu zdobywają magiczny miecz, po czym seans staje się prawdziwą jazdą bez trzymanki, nie stroniącą od najróżniejszych pojedynków, strzelanin i pościgów.

Fabularna błahość usprawiedliwia brak jakiejś szerszej struktury w ścieżce dźwiękowej Hisaishiego. Nie zrozumcie mnie źle, problem nie leży w muzyce Japończyka – ona po prostu dostosowuje się do potrzeb ocierającego o teledyskowy charakter Świata talizmanu, którego seans polega głównie na przeskakiwaniu od jednej sceny akcji do drugiej. Ów dynamizm oraz ówczesne trendy ukierunkowały score Hisaishiego w stronę elektroniki tamtego okresu. W przeciwieństwie do partytury z Nauscii, syntezatory zajmują bardzo dużo miejsca, co najpewniej podyktowane było dużo mniejszymi nakładami finansowymi (bo i cały projekt jest bardziej skromny). Nie ma tu w ogóle orkiestry, a jedynie pojedyncze instrumenty akustyczne, jak fortepian i dulcimer, który zresztą z powodzeniem japoński kompozytor zastosował także w swojej pierwszej współpracy z Miyazakim.

Dulcimer został wykorzystany zwłaszcza w występującym pod dwoma postaciami temacie głównym, zapomnianej perełce urodzonego w Nagano mistrza. Pierwsza z nich jest, tak jak większość partytury, utrzymana w dynamicznej stylistyce, choć ma w sobie sporo nastrojowości. Słychać tu inspiracje utworem In the Lap of the Gods zespołu The Alan Parsons Project, zwłaszcza w motoryce i metodzie posługiwania się dulcimerem. Druga wersja, Izunai, jest zupełnie inna, dużo wolniejsza, nastawiona na budowanie mistycznej i magicznej aury. Świetne sample imitujące chór, elektroniczne tekstury, subtelny beat i eteryczna melodia, budują doprawdy wspaniałą kompozycję, która zostaje na długo w głowie słuchacza i widza (została zresztą wykorzystana w jednej z najbardziej pamiętnych scen filmu).

Specyfika Świata talizmanu umożliwiła Hisaishiemu stworzenie kilku wprost kipiących energią utworów, zbudowanych na chwytliwej melodyce i skocznej, popowej rytmice: Gather the Wind, Floater Bike Monoeye Panic, czy wreszcie chyba najbardziej szalone i przebojowe Inorganic Tower. Poza dość typową dla tamtych czasów stylistyką, Japończyk inkorporuje do swojej muzyki także domieszki rocka progresywnego i jazzu, często pozwalając sobie na zabawę z brzmieniem i improwizacje. Są tu oczywiście również fragmenty bardziej liryczne, z których wyróżnia się zwłaszcza fortepianowy, pseudo-bluesowy temat z Thats’ Roman (utwór w filmie zastąpiony wersją piosenkową tej melodii, pochodzącą z image albumu) i czułe Romantic Baby. Nieco komizmu dodaje od siebie pomysłowe My Longest Road. Nie zmienia to jednak faktu, że Birth to głównie rozrywkowa muzyka, która w swoim czasie miała przede wszystkim brzmieć cool.

Omawiany soundtrack tworzy generalnie całkiem przyjemne słuchowisko. Jedynie materiał związany z Inorganicami, najeźdźcami planety Aqualoid, poza kontekstem wypada nieciekawie. Hisaishi stosuje w nim mocno już archaiczną, pulsującą elektronikę, mającą w założeniu budować suspens. Kłaniają się w tym miejscu bardziej mroczne fragmenty Nausicii, choć w filmie Miyazakiego ten analogiczny pomysł zostaje jednak lepiej rozwinięty. W Birth brzmi to po prostu kiepsko i przestarzale. Część tego typu ilustracji filmowej nie znalazło się na soundtracku, ale może to i dobrze.

Zanim przejdziemy do ostatecznej konkluzji, warto napisać, że Świat talizmanu na rynek amerykański trafił w dwóch wersjach dubbingowych. Co ciekawe, pierwsza z nich, z 1987 roku, która dostępna jest również z polskim lektorem, otrzymała zupełnie nową ścieżkę dźwiękową, skomponowaną przez Randy’ego Millera. Jego score jest jednak generyczny i bezpłciowy. Nie piszę o tym przypadkowo, bo w obliczu dzieła Amerykanina tylko utwierdzamy się w przekonaniu, że oryginalny score Hisaishiego, nawet jeśli nie jest szczególnie głęboki czy ambitny, to barwna, szalona i pełna funu muzyka.

Inne recenzje z serii:

  • Świat talizmanu (image album)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze