Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Dracula – The Deluxe Edition (Drakula)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 30-12-2018 r.

Postać hrabiego Drakuli stworzona przez irlandzkiego pisarza, Brama Stokera, stała się na przestrzeni minionego wieku jedną z najczęściej eksploatowanych przez amerykańskich filmowców. Ale spośród dziesiątków telewizyjnych lub kinowych produkcji tylko kilka z nich zdołało zapisać się w historii kinematografii jako dzieła ponadczasowe. Jednym z nich jest film Johna Badhama z 1979 roku pod tytułem Dracula. Tej historii nie trzeba przedstawiać, bo była już chyba odmieniana przez wszystkie możliwe, scenariuszowe przypadki. Co zatem świadczy o wyjątkowości tego dzieła? Przede wszystkim genialna kreacja aktorska Franka Langelli, ale i dosyć unikatowy ton, w jakim przemawia ten obraz. Klasyczne kino grozy nasączono tu bowiem sporą porcją erotyzmu i dramaturgii, tworząc swego rodzaju historię miłosną, skąpaną w mrocznej, angielskiej scenerii. Mimo pozytywnego odzewu ze strony krytyków i widzów, film nie sprzedał się tak dobrze, jak oczekiwali tego twórcy. Z biegiem lat „urósł” jednak do miana gatunkowego klasyka, stając się obok słynnego dzieła Forda Coppoli, jednym z najbardziej rozpoznawalnych filmów o tytułowym wampirze.

Artystyczny sukces obrazu Badhama zbiega się z analogicznym uznaniem kierowanym w stronę autora ścieżki dźwiękowej. A był nim jeden z najbardziej rozchwytywanych wówczas kompozytorów, John Williams. Mając na koncie liczne sukcesy tworzonych u boku Spielberga prac i nagrodzoną Oscarem ścieżkę dźwiękową do Gwiezdnych wojen, Williams wszedł w najbardziej dynamiczny okres swojej kariery. Propozycje współpracy przychodziły z każdej strony i tylko łut szczęścia pozwolił Badhamowi zaangażować tego kompozytora do swojego filmu. Poznali się bowiem na sesji nagraniowej Supermana, gdzie dokonano wstępnych ustaleń co do charakteru prac. Kiedy kilka miesięcy później, w momencie uzgadniania szczegółów, okazało się, że Williams nigdy nie pracował nad podobnym gatunkowo filmem… Nawet nie miał okazji obejrzeć żadnego obrazu z wampirami w roli głównej… Było to dla reżysera niemałym zaskoczeniem. Mimo wszystko w ciągu kilku tygodni John Williams stworzył szkice tematyczne swojej partytury, która już na etapie projektowania prezentowała się imponująco. Ostatecznie całość nagrano przy udziale londyńskich muzyków w maju 1979 roku.

Trudno przejść obojętnie wobec ścieżki dźwiękowej, wertując filmowe dzieło Badhama. Od pierwszych minut zwraca bowiem uwagę wspaniale wpasowanym w scenerię, minorowym motywem, który stanie się motorem napędzającym zarówno akcję, jak i muzyczną grozę. Rozpisany w duchu romantycznych, XIX-wiecznych dzieł, nie odcina się od (kiedy zachodzi taka potrzeba) epatowania patosem. Pod względem konstrukcyjnym i aranżacyjnym ma prawo przypominać analogiczną melodię stworzona na potrzeby filmu E.T., co nie powinno dziwić kiedy porównamy sobie okoliczności występowania obu tych idiomów. Skojarzenia z Gwiezdnymi wojnami i późniejszym Imperium kontratakuje również świadczą o stale ewoluującym warsztacie kompozytorskim Williamsa. Bardziej aniżeli melodyczna trafność fascynuje sposób w jaki autor ścieżki dźwiękowej podejmuje poruszane w filmie wątki. Praktycznie cała partytura obraca się wokół tytułowej postaci, prezentując w różnorakim zabarwieniu jej naturę. Kiedy kryje się pod maską arystokraty, muzyka nadaje w podobnym, wyniosłym tonie, choć nie pozbawionym nutki smutku i melancholii. Gdy na jaw wychodzą prawdziwe intencje hrabiego, wtedy muzyka zaczyna przemawiać klasyczną grozą. Składne melodie coraz częściej rewidowane są przez dysonujące smyczki i kontrapunktujące z nimi instrumenty dęte. Wszystko to okraszone wspaniałymi orkiestracjami Herberta Spencera.

Prawdziwy majstersztyk pod tym względem osiągany jest w scenach o charakterze romantycznym (erotycznym). Dramaturgia podbijana jest przez nawarstwianie kolejnych elementów faktury w zakresie tematu głównego bohatera. Operowanie wyższymi skalami wynosi ten minorowy temat do miana pięknego motywu miłosnego, który dawkując emocje, dąży do spektakularnej kulminacji. Zdecydowanie mniej barwniej prezentują się frazy odnoszące się do antagonisty hrabiego – Van Helsinga. To właśnie starcie pomiędzy tymi dwoma postaciami będzie osią wokół której obracać się będę dynamika scen finalnej konfrontacji. Typowa, williamsowska akcja opiera się tutaj na herrmannowskich, piskliwych smyczkach i patetycznych trąbkach, które od czasu do czasu punktowane są sugestywnym dźwiękiem organ. Wszystko to tworzy barwną pod względem konstrukcyjnym i wykonawczym, ilustrację muzyczną, bez której film nie miałby większej mocy sprawczej. Ale czy w indywidualnym odbiorze ścieżka dźwiękowa Williamsa prezentuje się równie okazale?

Na pewno nie stawiałbym jej w jednym szeregu z największymi highlightami w dorobku Johna Williamsa, ale wyprodukowany w 1979 roku soundtrack prezentował się bardzo okazale. Wyselekcjonowany i specjalnie zaaranżowany przez kompozytora, 36-minutowy materiał zawarty na winylu od MCA Records, dawał idealną esencję tego, czym była ilustracja do Draculi. Premiery płytowej tego słuchowiska podjęła się wytwórnia Varese Sarabande, publikując w roku 1990 dokładnie taki sam układ treści. Na jakąkolwiek zmianę w tym zakresie trzeba było czekać prawie 30 lat, kiedy to w ramach klubowego cyklu The Deluxe Edition ukazał się limitowany do 5 tysięcy egzemplarzy, rozszerzony soundtrack. Czemu tak długo i czemu nie kompletny soundtrack? Co prawda od wielu lat dostępne były taśmy z monofonicznym zapisem nagrania, ale żadnego z wydawców to nie satysfakcjonowało. Kiedy w końcu otrzymano dostęp do stereofonicznego wielośladu, przystąpiono do szeroko zakrojonych prac. Materiały sesyjne odrestaurowano pod nadzorem Mike’a Matessino i poddano gruntownej edycji, wyrzucając z prezentacji kilkusekundową drobnicę. Finalnie otrzymaliśmy zatem dwa krążki. Pierwszy z nich odnosi się do filmowej wersji scoru, wzbogaconego o niewykorzystane fragmenty. Natomiast drugi dysk, to nic innego, jak reprint oryginalnego albumu z 1979 roku. Abstrahując od dbałości o muzyczną treść, wydawcy przyłożyli się również do otoczki graficznej. Poza bookletem, w którym znajdziemy przedruk wypowiedzi Bahama z oryginalnego wydawnictwa, do płyt dołączono również osobną książeczkę z obszernymi opisami ścieżki dźwiękowej. Całość opakowano w tekturową obwolutę chroniącą album i książeczkę przed eksploatacją. Ale czy tak pięknie wydany specjał jest równie dobrym słuchowiskiem?

Zacznę od bonusowego dysku, na którym znajdziemy reprint oryginalnego albumu. Dla wielu kolekcjonerów, którzy od pewnego czasu ostrzyli sobie zęby na ten soundtrack jest to bardzo miły dodatek. O tyle fajny, iż proponuje nam optymalne w czasie trwania słuchowisko, które nie przytłacza nadmiarem ilustracyjnego underscoru i daje troszkę inne, bardziej przystępne aranże filmowych utworów. I to właśnie do tego krążka wracałbym najczęściej gdyby nie fakt, że pod względem jakości dźwięku odstaje troszkę od materiału filmowego z pierwszego CD. Trzeba pamiętać, że obie prezentacje pochodzą z innych źródeł i jak się okazuje, odgrzebane z archiwów wytwórni taśmy były w lepszym stanie niż albumowe mastery.

72-minutowa prezencja filmowa nie nadwyręża cierpliwości odbiorcy. Owszem, są momenty większego lub mniejszego przestoju, a stale powracający temat przewodni może w pewnym momencie budzić uczucie przesytu. Niemniej jednak warto „wgryźć” się dogłębniej w treść kompozycji, aby odkryć ukryte w niej detale. Takowych doświadczamy już na wstępie przygody soundtrackowej, kiedy stawiany jest przed nami rozszerzony fragment z filmowego prologu. Na krążku znajdziemy jeszcze trzy inne fragmenty, które wybrzmiewają nieco inaczej aniżeli na oryginalnym soundtracku. A są to elementy finalnej konfrontacji oraz jeden z piękniejszych utworów tej partytury. Rozszerzone Night Journeys może nie odkrywa tutaj wielu nowych kart melodycznych, ale w pewnym stopniu ubogaca treść. O subtelnym ubogacaniu możemy również mówić w kontekście utworów, które finalnie w obrazie nie wybrzmiały, a które znalazły tutaj swoje miejsce. Są nimi sekcje The Visitation, Jonathan Pays a Call, Into the Crypt oraz The Attack. Krążek zamykają natomiast alternatywne wykonania Main Title i The Love Scene. Doszukiwanie się rozbieżności pomiędzy nimi, a oryginałem nie przysparza wielu trudności. Chociażby przez wzgląd na dużą różnicę w czasie trwania – są to po prostu krótsze wersje o uboższych aranżach.

Dracula – The Deluxe Edition było dla mnie sporym zaskoczeniem wydawniczym. O tyle większym, kiedy rzeczony album trafił w moje ręce. Nie spodziewałem się, że obok pieczołowicie odrestaurowanego materiału otrzymam równie bogate w treści dodatki zamknięte w ramach wspaniałego designu graficznego. Jeżeli tą drogą podążać będzie Varese Sarabande, to nie mam nic przeciwko! Tak, wiem, że sam materiał muzyczny w filmowej wersji może być lekko uciążliwy dla statystycznego odbiorcy. Zatem ci, którzy posiadają już w swojej kolekcji regularny krążek, będą mieli nie lada problem do rozwiązania. U mnie tego problemu nie było. Płyta już dołączyła do mojej kolekcji.

Najnowsze recenzje

Komentarze