Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

*batteries not included (Bez baterii nie działa)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 11-11-2018 r.

Lubimy oglądać filmy z seniorami w roli głównej o charakterze komediowym. Emanują zazwyczaj ciepłem, humorem sytuacyjnym, a najczęściej opatrzone są również dobrym przesłaniem. A co, jeżeli rzucimy tego typu kino w objęcia fantastyki? Wtedy jest dopiero ciekawie. Udowodnił to film Kokon, który w 1985 roku zmienił sposób patrzenia na kino s-f z kosmitami w tle. Inwersja E.T przyniosła tutaj wymierny skutek. Można więc było eksperymentować dalej. Kolejnym krokiem był więc film Bez baterii nie działa (*batteries not included). Opowiadał on o grupie mieszkańców pewnego nowojorskiego budynku, którzy nękani są przez dewelopera chcącego stworzyć w okolicy nowoczesne osiedle. Siłą próbuje „skłonić” staruszków i grupkę młodych osób do wyprowadzki, uciekając się nawet do opłacania okolicznego gangu w celu zastraszania. Kiedy zdesperowani staruszkowie nie widzą już nadziei, nieoczekiwanie pojawia się pomoc ze strony… dwóch małych statków kosmicznych specjalizujących się w naprawianiu różnych rzeczy. Wkrótce dochodzi do poważniej próby sił. I kto wychodzi z niej zwycięsko? Tego chyba nie trzeba wyjaśniać. Przypuszczam że większość z nas oglądała już kiedyś ten film. I mimo mieszanych opinii na temat samej historii, to jednak wspominamy ten obraz nie bez sentymentu. Jednym z czynników ocieplających wizerunek Baterii jest towarzysząca temu widowisku ścieżka dźwiękowa.

Do jej stworzenia zaangażowano Jamesa Hornera, który w połowie lat 80. coraz pewniej zaczął sobie poczynać w branży filmowej. Na swoim koncie miał już wiele sukcesów, ale to doświadczenia z podobnym gatunkowo kinem zdecydowały o angażu. Autor oprawy muzycznej do Kokonu miał idealną formułę na gatunkowy miszmasz, w jakim zanurzono Baterie. I tak jak sam film, ścieżka dźwiękowa jest kompromisem dwóch odrębnych, muzycznych światów – swingowego, jazzującego, pogodnego nastroju z bardziej dramatycznym obliczem budowanym za pomocą tradycyjnych środków muzycznego wyrazu. Nie sposób nie zauważyć pewnych paraleli z analogiczną budową soundtracku do Kokonu, gdzie działania głównych bohaterów – staruszków – podkreślane były tanecznymi, swingowymi rytmami. Komiczny wydźwięk tego zabiegu sprawdził się również i w Bateriach, choć częstotliwość sięgania po tego typu rozwiązania była odrobinę mniejsza. Fakt, można się było czuć nimi przytłoczonym już na wstępie filmowej przygody, ale pierwsze skrzypce grać miała orkiestrowa dramaturgia emanująca z różnych wątków. Rzućmy więc okiem i uchem na bazę tematyczną, bo wydaje się ona imponująca, jak na tak niepozorne dzieło.

Najważniejsze pod względem narratywnym okazują się relacje między bohaterami. Owiane lekkim smutkiem i nostalgią za utraconym czasem są fragmenty przypisane starzejącej się parze: Franka i Faye. Właściciele znajdującej się na parterze budynku kawiarni, przeżywają podwójny dramat, kiedy okazuje się, że wszystko to będą musieli oddać w ręce developera. Melancholijna melodia jest jedną z piękniejszych, jakie Horner stworzył na potrzeby tego filmu, choć w świetle późniejszych wydarzeń nie pojawia się ona zbyt często. Sporą uwagę przyciąga bowiem inna melodia oscylująca w tym samym, lekko smutnawym nastroju. Jest ona nieodzownym towarzyszem dwójki młodych bohaterów, Marisy i Masona, w których zaczyna rodzić się pewne uczucie. Dokonując lekkiej zmiany w zakresie instrumentacji, Horner był w stanie wtłoczyć w ten muzyczny idiom potrzebną dozę romantyzmu. Oderwane od tego nastroju są fragmenty pojawiające się w kontekście tajemniczych przybyszów z kosmosu. I tutaj kompozytor pozwala sobie na więcej szaleństw. Angażuje do palety wykonawczej całą gamę instumentów dętych drewnianych, dzwoneczków, a nawet symboliczną elektronikę. Slapstickowy obraz oprawy muzycznej już na wstępie ociepla wizerunek tych stworków. Choć pierwsze sceny z ich udziałem są jeszcze owiane nutką tajemniczości, to jednak później w ruch idzie cała gama mickey mousingowych zabiegów. Zdarzają się sceny, kiedy angażowane są również swingowe melodie – w tym przypadku oparte na motywie, który później stanowił będzie trzon tematyczny ścieżki dźwiękowej do Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki. Zresztą na całej długości oprawy muzycznej odnotować można wiele nawiązań do przeszłości i eksperymentów stanowiących pewien punkt wyjścia do później tworzonych prac. Pod względem oryginalności nie ma więc przysłowiowego szału, bo większość proponowanych przez Hornera rozwiązań stosowana już była wcześniej. Między innymi we wspomnianym wcześniej Kokonie. Mimo wszystko seans filmowy zachęca do sięgnięcia po album soundtrackowy.


Z dostępnością takowego mógł być przez pewien czas spory problem. Wypuszczony zaraz po premierze filmu, 45-minutowy krążek, który ukazał się nakładem MCA Records zarówno na winylu jak i na CD, dosyć szybko stał się towarem deficytowym. Ceny na rynku wtórnym za ten album potrafiły niejednego kolekcjonera przyprawić o ból głowy. Dlatego z wielkim entuzjazmem przyjęto informację o podjętych przez Intrada Records krokach w celu rynkowego wznowienia tego słuchowiska. Tym razem w nasze ręce trafiła kompletna, około 90-minutowa ścieżka dźwiękowa, którą wydawcy oparli na oryginalnych miksach dokonanych jeszcze w trakcie przygotowań regularnego wydania muzyki z 1987 roku. Materiał tam zawarty nie różnił się znacznie od oryginału, jeżeli weźmiemy pod uwagę stronę aranżacyjną czy montażową. Można więc było na dwóch krążkach zaprezentować zarówno pełny, filmowy score, jak i reprint regularnego soundtracku. Szkoda tylko, że czas oczekiwania na ten specjał rozciągał się przez wiele wykrywanych po drodze niedoróbek fabrycznych. Summa summarum, album trafił do sprzedaży. Jakie wrażenia po sobie pozostawił?

No nie jest to jedno z lepszych słuchowisk z jakim miałem ostatnio przyjemność obcować. Na pewno cieszy pojawienie się tego długo oczekiwanego, kompletnego wydania ścieżki dźwiękowej do Baterii, ale wertowanie jej treści może rodzić pytania o sens tak wylewnej prezentacji. Na wstępie jedno trzeba wyjaśnić. Materiał zaprezentowany na krążkach od Intrady, to zdecydowanie więcej aniżeli miało szansę wybrzmieć w filmie. Przykładem jest sam początek, w którym otrzymujemy trzy bardzo sympatyczne swingowe melodie. W filmie słyszymy tylko fragmenty dwóch. Jest to więc budowanie pewnych oczekiwań, które dosyć szybko rewidowane są ilustracyjną dramaturgią.



W hornerowski sposób prowadzenia narracji wchodzimy dosyć miękko, choć nie bez chwil przestoju. Dopiero sekwencja pojawienia się tajemniczych przybyszów z kosmosu wyciąga ścieżkę dźwiękową z ilustracyjnego marazmu. Od tej chwili świat muzyczny emanował będzie kilkoma, naprzemiennie dawkowanymi idiomami tematyczno-stylistycznymi. Jeżeli zaś chodzi o utwory, które w większym stopniu przykują uwagę słuchacza, to poza wspomnianym wcześniej fragmentem znanym z regularnego soundtracku jako Night Visitors, warto również podkreślić obecność takich perełek, jak Aerial Ballet, The Flying Lessons czy Out of the Ashes. Dosyć istotne z perspektywy samych bohaterów i relacji między nimi są również Getting Old oraz Marisa And Mason. Swoje wizytówki otrzymuje również szajka bandytów, któremu przewodzi postać o komicznym zabarwieniu, Carolos. I takim też tytułem sygnowany jest fragment ścieżki dźwiękowej mu przypisany. Choć wszystkie te kawałki nie zmieniają w większym stopniu wizerunku partytury Jamesa Hornera, jaki pozostawiał po sobie oryginalny album, to jednak niewątpliwie wpływają na ubogacenie jego treści. Muzyka zdaje się przemawiać większą ilością barw, czego w highlightach serwowanych nam przez MCA nie do końca można było doświadczyć.

Dlatego też w obliczu rynkowego braku podstawowego wydawnictwa, chyba nie ma sensu wybrzydzać. Dostępny od ręki complete z reprintem albumu od MCA, to idealne rozwiązanie dla tych, którzy od dłuższego czasu planowali dołączyć tę ścieżkę dźwiękową do swojej kolekcji. Bo głównie dla nich dedykowany jest ten dwupłytowy specjał od Intrady. Słuchacze bardziej wybredni, dla których możliwość zaliczania powtórki z rozrywki nie w chodzi w rachubę, zapewne zadowolą się bardziej przystępnymi i lepiej prezentującymi się soundtrackami z dorobku Hornera – ot chociażby jak wspomniany wcześniej Kokon. Ale jako fan twórczości Amerykanina, a także cichy entuzjasta takich eklektycznych partytur, jestem zadowolony produktem, jaki otrzymałem.


Najnowsze recenzje

Komentarze