Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Daniel Pemberton

Ocean’s 8

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 14-07-2018 r.

Hollywood nie zrażone finansową porażką i negatywnymi opiniami związanymi z ostatnią wersją Ghostbusters, znowu postawiło nakręcić żeńską wersję znanej marki. Tym razem na warsztat poszła seria Ocean’s… z Georgem Clooneyem w roli głównej jako tytułowym złodzieju Danny Ocean i jego złodziejskiej gromadzie. Ocean’s Eleven z 2001 roku było tak naprawdę remakiem filmu o tym samym tytule z Frankiem Sinatrą w roli głównej z 1960 roku. Zamiast Sinatry i Clooneya, w najnowszej odsłonie mamy Sandrę Bullock, jako Debbie Ocean, a i liczba złodziejskiej drużyny trochę się zmniejszyła. Celem napadu nie jest zaś kasyno, w wart 150 milionów naszyjnik, które bohaterki chcą wykraść podczas słynnej nowojorskiej gali mody odbywającej się w Metropolitan Museum.

Obawy, że otrzymamy produkt, a la Ghostbusters z 2016 roku, na szczęście się nie potwierdziły. Nie znaczy to jednak że Ocean’s 8 się całkiem udało. Obraz Gary’ego Rossa jest sprawnie nakręcony. Obsada z kilkoma oscarowymi aktorkami też jest w porządku, także film ten nie powinien budzić negatywnych emocji, jak niesławne „Pogromczynie duchów”, którym niektórzy przypisują nawet znaczącą rolę w amerykańskich wyborach prezydenckich w 2016 roku (naprawdę tego nie zmyśliłem). Głównym problemem Ocena’s 8, jest że nie budzi on jakichkolwiek emocji. Jest to bardzo, ale to bardzo poprawny obraz, jakby nakręcony i odmierzony od linijki, gdzie cały plan kradzieży, wypada niezwykle prosto w spokojnej atmosferze. Podładować próbuję ją Daniel Pemberton ze swoim energetycznym scorem, będącym mieszanką jazzu, funku i elektroniki.

Pod względem muzycznym Ocean’s 8 kontynuuje tradycje swoich poprzedników, od trylogii Stevena Sodeberga z muzyką Davida Holmesa, aż pierwotną wersję z lat 60tych. Tamta z Frankiem Sinatrą była typowym odzwierciedleniem tamtego okresu, jak i muzycznego rodowodu, głównej obsady. Soundtracki Holmesa z jednej strony puszczały oko, do tamtych dawnych lat, bawiąc się przy tym konwencją. W tym samym kierunku poszedł Daniel Pemberton, że wielu nawet nie dostrzeże/usłyszy różnicy pod względem muzycznego brzmienia. Co nie znaczy jednak, że styl Anglika nie jest słyszalny. Przy The Man From U.N.C.L.E. dobitnie udowodnił , że potrafi tworzyć muzykę w jazzowo-swingowych klimatach i metodyka pracy takich kompozytorów jak Lalo Schifrin, czy Henry Mancini nie jest mu obca i dobrze się w niej czuje. Muzyczny klimat wielkich pieniędzy i przekrętów też nie był mu obcy, czego najlepszym przykładem jest jego Molly’s Game.

Pewną filmową tradycją, a może wręcz kliszą, stało się, że filmy o wielkich napadach, przekrętach finansowych lubią mieć jazzowy podkład. Holmes w swoim cyklu kontynuował ją, jak wspomniałem bawiąc się jej konwencją i mieszając ze współczesnym brzmieniem. Pemberton podąża tę samą drogą, stawiając z jednej strony na „big band jazz” mieszając go ze swoją oryginalną elektroniką, z której też jest znany. Z jednej strony można by sądzić, że mamy soundtrack eklektyczny. Ale z drugiej stron brytyjski kompozytor doskonale nad tym wszystkim panuje, łącząc tzw. brzmienie „retro”, z „futuristic”. Elementy funky, jak i też te nowocześniejsze wstawki sprawiają, że nie raz do niektórych kawałków z tego albumu, chce się tańczyć i skakać. W innymi momentach zaś zechce nam się zasiąść przy stole do pokera, zapalić cygaro, łyknąć szklankę koniaku i patrząc w talię kart co lubi dym, delektować się grą, też tą muzyczną. I choć może określeniu temu daleko do profesjonalizmu, ale najtrafniej można by określić ścieżkę dźwiękową do Ocean’s 8, po prostu „klawym graniem”.

Pierwszy kontakt z wydanym przez Sony Music/WaterTower Records albumem powinien wypaść jak najbardziej pozytywnie. Naturalnie jeżeli ktoś nie jest uczulony na takie jazzowo-swingowe granie, a osobiście znam parę takich osób. I mimo, że w pewnym sensie Daniel Pemberton porusza się w obrębie pewnych filmowych klisz, to aż tak wiele nowych soundtracków w tym stylu nie otrzymujemy. Ewentualnie jedynie w przypadku hołdu dawnej epoki, czy też właśnie zabawy kinem z elementami gangsterskimi, napadów i wielkich pieniędzy. I choć zabrzmi to jak paradoks, płyta ma w sobie pewną świeżość, w tym, że oparta jest na starym zapachu/brzmieniu, ale odpowiednio podrasowanym.

Brzmienie, klimat, wykonanie wszystko się zgadza i jest na miejscu… Właśnie czy wszystko i czy w samym filmie brytyjski kompozytor trochę nie przedobrzył? Czy to wręcz „jem session” pasuje do tego obrazu i czy duch Sinatry, Manciniego, Schifrina i innych jest tutaj na miejscu?

Mimo, że wiadomo mamy wątek kradzieży, a la wielkich przekrętów z klasyków kina, to jednak film Rossa jest mocno zakorzeniony w teraźniejszości. Znaczy trylogia Sodebergha, też się działa współcześnie jednak ze względu na akcję tych filmów, kasyna, europejskie drogie kurorty, dawały odczucie obcowania w innym świecie pełnym blichtru i przepychu. Naturalnie tego i nie brakuje w Ocean’s 8, gdzie akcja dzieje się podczas Met Gali, gdzie każda gwiazda nosi na sobie miliony dolarów i którą wielu zgorszonych, dopiero może nazwać Galą Próżności. Liczba współczesnych gwiazd i gwiazdek, celebrytów i sportowców, którzy zaliczają gościnne występy w tym filmie też może imponować. Tylko to właśnie, jeszcze bardziej podbudowują to poczucie teraźniejszości, współczesnego blichtru, który widzimy w telewizorze, na stronach plotkarskich i w kolorowych czasopismach. W filmach Sodebergha też roiło się do komputerowych nowoczesności, Bruce Willis zaliczył występ gościnny, to jednak miejsca akcji i wykonanie tych filmów sprawiały, że gdzieś tam duch Franka Sinatry, czy Grace Kelly, albo Iana Fleminga piszącego Casino Royale się unosił. Dlatego też muzyka Holmesa łącząca przeszłość z teraźniejszością, a nawet przyszłością się w pełni sprawdzała. Pemberton łączący dokładnie te wszystkie trzy elementy w filmie wypada dziwnie. Jakby bardziej się starał uchwycić klimat serii i dawnych odcinków niż sam film to czyni. Jego muzyka bardziej sprawdziłaby się w filmach z Georgem Clooneyem niż tej najnowszej odsłoni z Sandrą Bullock.

Nie oznacza to, że score Anglika całkowicie kiksuje w obrazie. Trafiają się w nim przyjemne i dobre fragmenty, kiedy może on zaistnieć. Ale znowu określenie „fragmenty” dobrze pasuje, do opisania jak ta muzyka została podłożona pod obraz. W filmie jest ona mocno pocięta i brakuje parę momentów, które możemy usłyszeć na płycie. Co więcej nie zabrakło też muzyki źródłowej, która nie raz jeszcze bardziej gryzie się ze ścieżką Pembertona. Niektóre piosenki pasują, ale np. gdy pojawia się rap od Biggie Smallsa, czy Too $hort, to już w kontraście muzyka Anglika brzmi jak z innego filmu.

Ścieżka dźwiękowa do Ocean’s 8 lepiej prezentuje się na albumie niż w samym filmie. Jednak i na płycie nie jest ona bez wad, gdzie głównym problemem jest wdzierająca się monotonia. Utwory brzmią bardzo, przyjemnie, energetycznie, ale tak dokładnie można każdy z nich opisać z tego trwającego ponad godzinę albumu. Naturalnie można wymienić te ciekawsze, szczególnie te dłuższe kawałki, czy też pochwalić ciekawą jazzowo-swingującą aranżację słynnej Fugi d-moll Johanna Sebstiana Bacha. To jednak utwory są bardzo do siebie podobne i z czasem mogą się dla wielu słuchaczy zlać w jedną całość.

Mimo tych wielu uwag Ocean’s 8 nie jest złym, a nawet ciekawym soundtrackiem. Daniel Pemberton stara się tworzyć specyficzny klimat i nadać odpowiedniego uroku, nawet jeżeli samemu filmowi go brakuje. Wiadomo prezentacja w filmie jak i na płycie, mogłaby być lepsza, zaś utwory trochę bardziej różnorodne. Ale jak ktoś ma ochotę na trochę czystej, niekrępującej rozrywki w postaciy jazzu, funku i elektroniki, to soundtrack do Ocean’s 8 powinien ją dostarczyć.

P.S. Poniżej materiał wideo z tworzenia tej ścieżki dźwiękowej:

Najnowsze recenzje

Komentarze