Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Hauru no Ugoku Shiro (Ruchomy zamek Hauru) – soundtrack

(2004)
5,0
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 05-10-2017 r.

Joe Hisaishi ma w swojej dyskografii kilkanaście tzw. image albumów, czyli płyt zawierających koncepcyjne utwory skomponowane jedynie na podstawie zarysów scenariusza danego filmu, a zatem jeszcze przed przystąpieniem do właściwego ilustrowania ruchomych kadrów. Myślę, że nie będzie przesadą, jeśli napiszemy, że jednym z najpopularniejszych i najlepszych image albumów w dorobku Japończyka, jest ten z Ruchomego zamku Hauru, kultowego anime opowiadającego o dziewczynie, która w wyniku klątwy została zamieniona w staruszkę. Ów płyta od innych tego typu wydawnictw, zazwyczaj w sporej mierze eksperymentalnych, wyróżniała się przede wszystkim potężnym, orkiestrowym brzmieniem, o które zadbali czescy filharmonicy pod batutą Mario Klemensa, a także, jak zawsze, wielkim bogactwem melodycznym. Bez wątpienia była to prawdziwa gratka dla każdego miłośnika symfonicznej magii.

Muszę jednak przyznać, że o ile sam jestem bezmiernie zachwycony tą płytą ilekroć po nią sięgam, o tyle ciągle odnoszę nieodparte wrażenie, że wśród 10 zamieszczonych na niej kompozycji próżno szukać jakiegoś absolutnego highlightu na miarę tematów z Nausicii z Doliny Wiatru , Laputy: Podniebnego Zamku , czy Księżniczki Mononoke. Wspaniałych motywów jest co prawda bez liku, w dodatku doskonale zorkiestrowanych i wykonanych, niemniej chyba żaden z nich nie miałby szans wejść do panteonu najsłynniejszych melodii Japończyka. Być może to właśnie brak tematu, który mógłby posłużyć za wiodący, zobligował Hisaishiego do napisania jeszcze jednej melodii, jeszcze silniejszej, wyrazistej i przebojowej od pozostałych. I tak o to w przypadku Ruchomego zamku Hauru doszło do wyjątkowego precedensu – na image albumie, poprzedzającym o kilka miesięcy wydanie soundtracku, nie znalazł się motyw przewodni finalnej ilustracji.

Tym tematem jest oczywiście znakomity walc Merry-go-round of Life, bodaj najsłynniejsza melodia w jakże przecież obszernym i bogatym dorobku Hisaishiego. Wiele już peanów na jej cześć wygłoszono, więc nie będę w niczym odkrywczy. Utwór ten poraża długą, chwytliwą linią melodyczną, a także niezwykłą elegancją i lekkością, unikając przy tym, dość typowej dla tej formy muzycznej, powagi i patetyczności. Tym samym powstało dzieło kompletne zarówno jako kompozycja autonomiczna, jak i kompozycja filmowa, wprost idealnie, z niespotykaną gracją, oddająca baśniową specyfikę miyazakowskiej opowieści.

Temat główny to nie tylko cudna melodia, ale także niebywała wprost plastyczność aranżacyjna. Hisaishi z początku prezentuje motyw przewodni w standardowej dla siebie aranżacji na fortepian. Ciepłe, romantyczne nuty tego instrumentu, z asystującymi smyczkami, w bardzo stonowany, jakby enigmatyczny, ale jednocześnie bardzo poetycki sposób, wprowadzają nas w filmową historię i zapoznają z główną bohaterką, Sophie. Jednak kilka scen później Hisaishi wykłada karty na stół – pierwsze spotkanie Hauru i Sophie, podczas którego nasi bohaterowie zmuszeni są uciekać przed demonami, zostało zilustrowane w iście spektakularny sposób. Najpierw krótka aranżacja tematu głównego na pizzicato, a następnie efektowna akcja wzbogacona o perkusjonalia, która przeradza się w pełnokrwistą wariację głównego walca, ilustrującą podniebny spacer Hauru i Sophie, to coś bez dwóch zdań doskonałego. Nie mam wątpliwości, że to jedna z najwspanialej umuzycznionych sekwencji ze wszystkich filmów legendarnego Studia Ghibli.

Melodię z Merry-go-round of Life można z pewną dozą ostrożności przypisać Sophie.
A jako że jednym z głównych wątków jest jej uczucie do Hauru, to też ów temat staje się w końcu odzwierciedleniem ich relacji. Dobrze słychać to chociażby w Heart Aflutter lub Flower Garden, gdzie motyw wiodący podejmowany jest przez romantyczną w wymowie sekcję smyczkową. Ponadto temat główny towarzyszy też rozterkom i perypetiom głównej bohaterki, np. jej podróży do tytułowego zamku (piękna aranżacja na akordeon, nadająca odrobinę francuskiego kolorytu omawianej partyturze), sprzątaniu (komiczne wykorzystanie pizzicato), czy wreszcie scen akcji z jej udziałem. Na moment zatrzymałbym się przy ostatnim z wymienionych w poprzednim zdaniu elementów opisywanej ścieżki dźwiękowej. Wypada zwrócić uwagę na to, w jak świetny sposób, w dynamicznych wariacjach motywu z głównego walca, Hisaishi przerzuca poszczególne frazy melodii pomiędzy kolejnymi sekcjami orkiestry. Najlepiej słyszalne jest to w Sophie’s Castle, które zaliczam do najlepszych kompozycji tego i tak wybornego albumu.

Istotną płaszczyzną partytury jest materiał odnoszący się do przeszłości Hauru (wątek ten stanowi ważną część fabuły). Mam tu na myśli przede wszystkim utwór Boy Who Drunk Stars. Hisaishi wykorzystuje tutaj piękny temat z kompozycji Cave of Mind, która wieńczyła image album. Jest to melodia całkiem nietypowa dla Japończyka, jakby tajemnicza, ale przy tym magiczna i w jakiś sposób piękna. Przez kilka minut stopniowo narasta, tak jakby odkrywając swoje kolejne części składowe, niczym Sophie odkrywająca sekrety skrywane przez Hauru. Pysznie wypada zwłaszcza bardzo miękkie brzmienie solowej trąbki, która dodaje linii melodycznej jeszcze więcej delikatności. To wszystko prowadzi do podniosłego i cudnego wybuchu orkiestry (ach, to poprzedzające przejście trąbki!), po którym następuje wyciszenie. Warto nadmienić, że w filmie Miyazakiego usłyszymy tylko pierwszą część tej kapitalnej ścieżki.

Część muzyki związana jest z filmowymi antagonistami. Hisaishi skomponował specyficzny motyw dla tzw. Wiedźmy z Pustkowia, skrajnie otyłej, choć stylowo ubranej, kobiety, która zamieniła Sophie w staruszkę. Japończyk zaproponował dla niej charakterystyczne glissando w górę na solowym klarnecie. Nasuwa to wyraźne skojarzenia z początkiem Błękitnej Rapsodii George’a Gershwina, choć w przypadku utworu Japończyka partie klarnetu brzmią nieco bardziej mrocznie. Najpewniej jednak nie jest to przypadkowe podobieństwo, ponieważ Hisaishi doskonale zna twórczość amerykańskiego kompozytora – dwa lata później wydał koncertowy album American in Paris. Jego tytuł zaczerpnął od jednej z najbardziej znanych kompozycji Gershwina, która nomen omen znalazła się na tym wydawnictwie. Ponadto z czarnymi charakterami, a konkretnie z magią Pani Suliman, wiążą się psychotyczne, szaleńcze wokale w Sulliman’s Magic Square : Return to the Castle, jednym z najbardziej zaskakujących fragmentów na płycie. Jest to jedyny utwór, w którym Hisaishi odstępuje od brzmienia czystej orkiestry.

Jak to zwykle bywa u Hisaishiego, score obrodził w motywy poboczne, których genezy, w większości przypadków, należałoby szukać rzecz jasna na image albumie. Prawdziwymi perełkami pod tym względem są takie utwory, jak Wandering Sophie, To the Lake of Stars oraz Moving. Świetnie wypada także motyw Kalcyfera, sympatycznego ogienka odpowiedzialnego za poruszanie tytułowego zamku, w przypadku którego Hisaishi udowadnia, że nawet z mickey-mousingu można wyczarować doprawdy porywający utwór. No i nie możemy zapomnieć o bombastycznym The Courageus Cavalry. Szkoda tylko, że jest to tak krótka kompozycja, choć zainteresowanych zawsze mogę odesłać do image albumu, gdzie znalazło się pełne rozwinięcie tego tematu.

Za piękne zwieńczenie soundtracku służy ostatni utwór na płycie, który jest zlepkiem piosenki promującej film oraz koncertowej aranżacji Merry-go-round of Life (nie wiem czemu tak to zostało zmontowane, lepszym rozwiązaniem byłoby po prostu zamieszczenie na albumie dwóch osobnych kompozycji). Jako że wspaniałemu walcowi poświęciłem już trochę miejsca, to też chciałbym zatrzymać się na moment przy piosence The Promise of the World. Zadanie jej skomponowania otrzymała Yumi Kimura, autorka Always with Me, songu wieńczącego Spirited Away: w Krainie Bogów. Tym razem ograniczyła się jednak do roli kompozytorki, jednocześnie zadanie wykonania powierzając Chieko Baisho, aktorce podkładającej głos głównej protagonistce. Słodką i przemiłą melodię Kimury w piękne szaty ubrał zresztą sam Hisaishi, który w dodatku bardzo umiejętnie wplótł między zwrotkami odpowiednio zaaranżowane fragmenty Merry-go-round of Life. Tym samym The Promise of the World, choć napisane przez innego kompozytora, perfekcyjnie oddaje ducha Ruchomego zamku Hauru.

Jednym z niewielu minusów tej przebogatej pracy jest to, o czym wspomina wielu słuchaczy, a mianowicie montaż materiału. Faktycznie, na płycie znajdziemy kilka króciutkich utworów, które nie wnoszą zbyt wiele treści, i bez których można by się spokojnie obejść. Słychać to najwyraźniej w drugiej połowie albumu, gdzie wkrada się trochę ilustracyjności, głównie pod postacią muzyki akcji. Niemniej, w mojej ocenie, obfitość tematyczna i kilka niezaprzeczalnie wybitnych kompozycji potrafi skutecznie przesłonić te parę mniejszych przestojów.

Obecność głównego walca na soundtracku, oraz jego absencja na image albumie, spolaryzowała niektórych miłośników Hisaishiego. Faktem jest, że na pierwszy rzut oka i ucha oficjalna ścieżka dźwiękowa jest nieco mniej przystępna dla statystycznego odbiory. Sęk tkwi oczywiście w sposobie prezentacji muzyki na płycie, o czym zresztą zdążyłem już wspomnieć w poprzednim akapicie. Z drugiej strony melodie oraz walc i jego rozmaite wariacje, to kwintesencja muzycznego artyzmu. Dlatego pomimo że soundtrack nie przyjmuje koncertowej struktury, jestem w stanie postawić między nim a image albumem znak równości. Jeden i drugi krążek to prawdziwe perły zasługujące na najwyższe noty.

Warto wspomnieć, że kilka miesięcy po premierze recenzowanego soundtracku, Hisaishi przygotował Works III, trzecią część swojej popularnej serii albumów koncertowych. Nie wspominam o tym przypadkowo, ponieważ na tym krążku znalazła się kilkunastominutowa suita z Ruchomego zamku Hauru. Przyznam się szczerze, że nigdy za nią nie przepadałem, głównie ze względu na spory rozgardiasz melodyczny, choć zaprezentowanie na koniec nieśmiertelnego walca potrafi w pewnej mierze zrekompensować wady tej kompozycji. Ta sama suita weszła zresztą w skład słynnego występu Japończyka w tokijskiej hali Budokan z okazji 25-lecia Studia Ghibli. W związku z powyższym, część poświęcona Ruchomemu zamkowi Hauru, należy w mojej skromnej opinii do najmniej pasjonujących momentów tego pamiętnego koncertu.

Jeśli chodzi o główny walc, to wielką popularnością cieszy się jego fortepianowa aranżacja, pierwotnie skomponowana na czwartą część cyklu Piano Stories. Jako że w tym samym czasie, co płyta, ukazał się również zbiorek partytur wszystkich utworów zamieszczonych na tym wydawnictwie, to też większość internetów cover’ów tej bodaj najpopularniejszej melodii Hisaishiego opiera się właśnie na wariacji z Piano Stories IV, a nie na oryginalnej wersji z soundtracku. Osobiście preferuję jednak symfoniczną wersję Merry-go-round of Life.

Ruchomy zamek Hauru, zarówno image album, jak i recenzowany soundtrack, to z pewnością jedno z największych dokonań Joe Hisaishiego. To także praca, która ukazuje jego styl w najczystszej postaci, przez co powinna się znaleźć na celowniku każdego, kto zaczyna przygodę z twórczością japońskiego kompozytora. Być może nie ma tutaj takiej świeżości, jak w przypadku Księżniczki Mononoke i Spirited Away: w Krainie Bogów, ale to wszystko równoważone jest przez wspaniałe tematy i instrumentacje, które rozkochają w sobie chyba każdego słuchacza. Tak, być może w przypadku Hisaishiego brzmi to jak recenzencki frazes, ale chyba to właśnie te słowa najlepiej podsumowują niniejszą ścieżkę dźwiękową. Czapki z głów!

Inne recenzje z serii:

  • Ruchomy zamek Hauru (image album)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze