Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kenji Kawai

Biohazard: Vendetta (Resident Evil: Vendetta)

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 16-08-2017 r.

Gdy jakiś czas temu przyglądałem się bliżej, od strony muzycznej, produkcjom z serii Resident Evil (zarówno amerykańskim, jak i ich generowanym komputerowo kuzynom z Japonii), to szybko doszedłem do wniosku, że nie jest to franczyza, która powinna się znaleźć na celowniku statystycznego miłośnika muzyki filmowej. Co by nie powiedzieć, nie licząc zapewne opinii najbardziej zagorzałych amatorów cyklu, większość tych ścieżek dźwiękowych, delikatnie mówiąc, pozostawia wiele do życzenia, a takie utwory, jak przebojowe Flying Through the Air z Retrybucji należą do chlubnych, acz bardzo rzadkich wyjątków. Inna sprawa, że specyfika tych obrazów, mieszanka kina akcji i horroru, niejako ukierunkowywała potencjalne partytury w stronę tego typu elektro-sieczek. Dlatego też z umiarkowanym chłodem przyjąłem wieść o zaangażowaniu Kenji’ego Kawai’a do zaplanowanej na 2017 rok, kolnej odsłony japońskiego Resident Evil. Po Degeneracji (2008) i Potępieniu (2012), tym razem przyszedł czas na Vendettę w reżyserii Takanoriego Tsujimoto.

Autor kultowej oprawy muzycznej do Ghost in the Shell to jedno z najbardziej znanych nazwisk komponujących do franczyzy Resident Evil. A już na pewno, gdy spojrzymy na twórców pracujących przy dwóch pozostałych filmach „japońskiej” linii tej serii, przy których, rzekłbym, Kawai to zupełnie inna liga. Jak już jednak wspomniałem, informacja o dołączeniu Japończyka do ekipy realizatorskiej Vendetty wywołała u mnie mieszane uczucia. Charakter filmu i jego potencjał muzyczny to jedna sprawa. Innym problemem jest to, że Kawai od dłuższego czasu nie rozpieszcza swoich fanów. Co prawda projektów bierze na swój kark bardzo wiele, lecz, co w sumie nie powinno dziwić, nie przekłada się to w żaden sposób na jakość. Z drugiej strony to właśnie Vendetta miała być jednym z jego najgłośniejszych tytułów od dobrych kilku lat. Co zatem otrzymaliśmy?

Kawai obrał konwencję bardzo podobną do swoich poprzedników. Swoją muzykę opiera bowiem o mroczne i zimne dysonanse oraz syntezatorowe tekstury. W tych określeniach próżno jednak szukać melioratywnego wydźwięku. Recenzowana muzyka brzmi w zasadzie tak, jak gdyby miała ją napisać osoba, która dopiero co rozpoczęła swoją przygodę z tworzeniem muzyki. Oczywiście jest to też praca pełna brzmienia typowego dla Kawai’a (smyczki, syntezatory, samplowane chóry, gitary elektryczne, perkusja), niemniej w kilku miejscach ociera się ona o prymitywizm i trywialność, co też w jakiś sposób nie przystoi tak uznanemu w branży twórcy.

Kuluje tutaj przede wszystkim bardzo odtwórcza, nieangażująca i, paradoksalnie, mdła akcja. W zasadzie bazuje ona na wyświechtanych do granic możliwości przez Kawai’a schematach, przy czym w wielu miejscach ewidentnie brakuje w niej pierwiastka kreatywności. Niemal każde jej wejście wprowadza do materiału sporo zamętu, a niektóre fragmenty, wsparte dziwnymi eksperymentami brzmieniowymi, jakoby naśladującymi ryki ekranowych bestii, przyprawiają o ból głowy. W dodatku próżno tutaj szukać silnego argumentu tematycznego, który mógłby oddalić od słuchacza myśl o przełączeniu bądź podwinięciu danego utworu.

A skoro już o tematach mowa, to Japończyk co prawda zatroszczył się o jako taki motyw przewodni, lecz niestety sprawia on wrażenie dość chaotycznego i niezbyt udanego. Ze względu na jego dynamikę można przypuszczać, że powstawał pierwotnie jako fundament dla muzyki akcji, z tymże, jak przekonuje nas seans i soundtrack, ostatecznie nie został w tym celu wykorzystany. Na płycie słyszymy go sporadycznie – najlepiej wypada chyba w finałowej, tytułowej kompozycji, zdecydowanie najbardziej reprezentacyjnej ścieżce na płycie.

Dawnego Kawai’a nie przypomina też w żaden sposób materiał ukierunkowany stricte w kreowanie suspensu i stosownej, niepokojącej atmosfery. W tym miejscu muszę jednak przyznać, że gdzieniegdzie Japończykowi udaje się wywołać u odbiorcy trochę odpowiednich emocji. W kilku miejscach kreuje swoją muzykę poprzez surowe, chłodne brzmienie fortepianu, eterycznego sopranu oraz retro-elektronikę (trochę w stylu Johna Carpentera), co przynosi w miarę przyzwoity skutek, nawet jeśli nie jest to nic szczególnie pomysłowego czy zapadającego w pamięć. Zresztą nie inaczej jest z od święta słyszaną liryką – nie ma w niej nic ani głębokiego, ani wymyślnego, ale po prostu wyróżnia się na tle reszty dość odpychającego materiału. Szkoda, że te pojedyncze utwory, z pojedynczymi przebłyskami, szybko ginął w gąszczu zupełnie nieciekawego underscore’u.

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Kawai nie miał praktycznie żadnego pomysłu na score, przez co ograniczył się do minimum, które mogłoby jednak w stanie udźwignąć ciężar ilustracyjny filmu. Sam obraz Tsujimito też nie dawał kompozytorowi wielkiego pola manewru, a kolejne sceny ukazujące naparzanie się głównych bohaterów z rozmaitej maści zombie, choć ładne od strony graficznej, najpewniej nie były szczególnie dlań inspirujące. W zasadzie jedynym faktycznie wyróżniającym się fragmentem ilustracji jest epicki utwór Vaccine, wpisujący się w kanon pompatyczno-lirycznych finałów Kawai’a.

Resident Evil: Vendetta to soundtrack po prostu mierny i męczący. Akcja jest zwyczajnie miałka i pusta, liryka wydaje się napisana na kolanie, a tak często słyszane elektroniczne tekstury nie potrafią budować odpowiedniego klimatu. Ponadto nie ma w tym krzty oryginalności, zwłaszcza patrząc pod kątem twórczości Japończyka, i chyba tylko niemożność wskazania konkretnych plagiatów chroni ten score przed wystawieniem najniższej noty w tym aspekcie. Trzeba jednak zaznaczyć, że jest to muzyka ściśle podległa filmowi, dość sprawnie, nawet jeśli w kliszowy sposób, oddająca to, co możemy oglądać na ekranie. To jednak wciąż za mało, zwłaszcza dla kogoś takiego, jak Kenji Kawai. Nie miałem wygórowanych oczekiwań, więc nie mogę powiedzieć, że się zawiodłem, ale to raczej marne pocieszenie.

Inne recenzje z serii:

  • Resident Evil: Degeneracja
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze