Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Rabbit & Rogue

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 02-08-2017 r.

Zawsze kiedy kompozytor muzyki filmowej bierze się za tworzenie czegoś totalnie niezwiązanego z kinem, można się spodziewać tworu przynajmniej niebanalnego. Czemu tak sądzie? Wyobraźcie sobie psa uwolnionego ze smyczy… Przepraszam za tak trywialne porównanie, ale idealnie oddaje ono warunki w jakich na co dzień pracować musi twórca muzyki filmowej. Zależny od producentów i reżysera, nierzadko jest tylko narzędziem w rękach wybranych osób. Narastająca frustracja odbija się albo na podejściu do swojego zawodu, albo na szukaniu innych form samorealizacji. Przykładów takiego doraźnego romansowania z twórczością pozafilmową można tu mnożyć, ale ostatnimi czasy moją uwagę skoncentrowały dwie prace Danny’ego Elfmana. Okazuje się, że to, co z wielkim trudem przychodzi mu w branży filmowej, skutecznie rekompensowane jest innymi projektami.



W roku 2006 zaskoczył słuchaczy świetnym albumem Serenada Schizophrana, łączącym elementy jego filmowej twórczości z własnymi, odważnymi pomysłami. Powstałe w ten sposób, świetne słuchowisko, zwróciło uwagę wielu odbiorców, wśród których nie brakowało poważnych osobistości ze środowiska zajmującego się muzyką poważną. Efektem tego była propozycja, jaką wystosował dyrektor artystyczny American Ballet Theatre względem Elfmana. Zadzwonił on z propozycją stworzenia jakiejś formy baletowej pod szyldem owej instytucji, ale o szczegółach współpracy kompozytor miał się dowiedzieć na wstępnej rozmowie w Nowym Jorku. Zjawiając się tam dzień wcześniej, przypadkowo natrafił na zajęcia baletowe Twyly Tharp, które tak go zafascynowały, iż postanowił nawiązać współpracę z tą właśnie choreografką-reżyserką.



Rozpoczynając swoją pracę, Elfman i Tharp nie mieli bladego pojęcia o czym chcieliby opowiedzieć. Ideą przewodnią było postawienie w centrum wydarzeń dwóch męskich postaci. Pierwszy miał być typem drobnego cwaniaczka, a drugi z kolei energicznym, zwinnym młodzieńcem. Wokół tej koncepcji narastała powoli cała choreografia, którą na bieżąco Twyla konsultowała z Elfmanem. Kompozytor nie do końca wiedział czego oczekiwać po tym przedsięwzięciu, więc po prostu brał na warsztat pomysły reżyserki, improwizując i poszukując pewnych idei w czeluściach swojego warsztatu i stylistycznych ramach muzyki baletowej. Elfman wspomina to doświadczenie jako pewnego rodzaju unikatową formę współpracy. Każdy fragment partytury konsultowany był bowiem z Twylą, czyniąc z niej aktywnego współtwórcę oprawy muzycznej. Z drugiej strony artyści nie byli uwiązani jakimiś sztywnymi granicami – począwszy od fabuły, a skończywszy na timingu. Wszystko precyzowane było drogą wymiany pomysłów, dzięki czemu kompozycja ta w pewnym stopniu odcięła się od filmowych tworów Elfmana.



Pod wieloma względami nawiązuje jednak do warsztatu amerykańskiego kompozytora. Pełnymi garściami czerpie z jego niesamowitej umiejętności posługiwania się skomplikowaną architekturą symfoniczną, angażującą sporą porcję łatwo wpadającej w ucho tematyki i zabaw formami muzycznego wyrazu. Nie brakuje również sporej porcji dysonansów, quasi-chaotycznych orkiestracji i schizofrenicznych fraz mocno zakorzenionych w historii współpracy Elfmana z Burtonem. Pod wieloma względami Rabbit & Rogue jest jednak pracą bardziej przystępną dla statystycznego odbiorcy. Króluje tutaj melodyka, która w kilku wyraźnie wyeksponowanych tematach prowadzi słuchacza od początku do końca tego ciekawego słuchowiska. Elfman nie pozostawia praktycznie żadnej przestrzeni na nudę. Każda sekunda partytury tętni życiem, idealnie oddając chemię panującą między dwoma tytułowymi postaciami. Ekspresyjny charakter pracy i dynamika w jakiej zamknięto Rabbit & Rogue, sprawiają, że spędzone przy niej trzy kwadranse mijają jak z bicza strzelił.


Są to wrażenia pozostawione przez oficjalnie opublikowane nagranie, zawierające selekcję utworów skomponowanych na potrzeby Rabbit & Rogue. Oryginalna partytura powstała w 2008 roku, kiedy balet Twyly Tharp miał swoją premierę, ale studyjnej rejestracji dokonano dopiero sześć lat później. Wtedy to przy współpracy z wytwórnią Sony Classical, Danny Elfman przeranażował swoje sceniczne dzieło do 45-minutowej, sześcioczęściowej suity, która docelowo opublikowana miała być w formie cyfrowego albumu. I tak też się stało w połowie roku 2016. Natomiast rok później na rynek europejski trafił specjalny, dwupłytowy zestaw, zawierający poza standardowym CD, także bonusową płytę DVD z nagraniem w przestrzennym 5.1 Surround Sound oraz dodatkowym, kilkunastominutowym materiałem wideo o powstaniu Rabbit & Rogue. A dzięki wytwórni Sony Music Polska trafiło to wszystko na półki naszych rodzimych sklepów muzycznych.



Sięgając po to nagranie nie łudźmy się, że oto objawi nam się zupełnie nowe, muzyczne oblicze Elfmana. Że zerwie ze wszystkim, co przez lata kształtowało jego unikatowy warsztat. Lata pracy w przemyśle filmowym zrobiły swoje, z jednej strony ułatwiając mu poruszanie się po pewnych emocjonalnych płaszczyznach, zagadnieniach, czy nastrojach. Z drugiej uwięziły w schematycznym podejściu do historii, które nie są spętane czynnikami pobocznymi, takimi, jak dynamika montażu, czy ton, nastrój. Sztuka baletowa, to pozawerbalna gra emocji wypływająca z tego, co na scenie prezentują tancerze. W dalszej kolejności jest to podpieranie tych emocji odpowiednio ukierunkowaną muzyką. W poradzeniu sobie z tym zagadnieniem, kompozytorzy muzyki filmowej dosyć często odwołują się nie tyle do klasycznych wzorców nakreślonych chociażby przez Czajkowskiego, ale do dźwiękonaśladowczego podążania za wykonywanymi na scenie figurami. Porównania z animacjami i filmami z gatunku kina familijnego nie wydają się tu przypadkowe. Elfman sporo swojej kariery poświęcił tego typu obrazom, doprowadzając niemalże do perfekcji sposób komunikowania się z odbiorcą.



Być może w tym właśnie tkwi cała magia i atrakcyjność Rabbit & Rogue. Od pierwszych minut prologu stawia on bowiem przed nami bardzo klarowną treść, ścisło trzymającą się tematycznych ram. Ciepła, energicznie wykonywana melodia ściele grunt pod dalsze, już troszkę bardziej misternie utkane, rozwinięcie kompozycji. Nie brakuje w niej charakterystycznej, elfmanowskiej rytmiki, na bazie której wyrastają kolejne, tematyczne aranże. Na uwagę zasługuje wielka swoboda z jaką łączą się ze sobą wszystkie wyprowadzane przez kompozytora pomysły muzyczne. W dialogu między poszczególnymi sekcjami, Elfman ociera się miejscami o williamsowską finezję, ale nie zapomina przy tym o swoich eksperymentatorskich skłonnościach. Daje im upust w połowie albumu, kiedy do głosu dochodzi zabawa elektronicznymi loopami i fortepianem. Powstały w ten sposób, taneczny ragtime, dosyć szybko „obudowywany” jest symfoniką, która pod wieloma względami zazębia się z pracami tworzonymi u boku Tima Burtona. Szczególną uwagę zwracają tu dyktujące tempo, cięte smyczkowe frazy i wtórujące im dęciaki. Pędząca niezmiennym tempem orkiestra, co rusz podrzuca nowe wariacje tematyczne, zagęszczając fakturę i jednocześnie zmierzając do wielkiej kulminacji. Takowa następuje w ostatnim akcie słuchowiska i jest jakby stylistyczno-melodycznym podsumowaniem całej kompozycji.



Nie sposób precyzyjnie opisać wszystkiego, na co natknąć się może słuchacz podczas wertowania tego 45-minutowego albumu. Czas przy nim spędzony upływa bardzo szybko, a wrażenia jakie po sobie pozostawia oscylują wokół umiarkowanego zachwytu. Na pewno jest to dowód na to, że Elfmanowi dobrze służą takie przerwy od kina, poszukiwanie nowych źródeł inspiracji, czy chociażby zmiana metodologii pracy. Nie oszukujmy się jednak, że wyżej omawiana kompozycja wpisze się grubą czcionką w historię muzyki baletowej. Rabbit & Rogue w dalszym ciągu jest pochodną wielu wyuczonych tricków amerykańskiego kompozytora. Tricków, które w odpowiednio zaadaptowanej stylistyce owocują ciekawie opowiedzianą i miłą dla ucha, muzyczną historią. I chyba o to właśnie chodziło w całym tym przedsięwzięciu. Polecam!


Najnowsze recenzje

Komentarze