Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Supergirl

(1993)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 13-11-2016 r.

Wśród wielu ekranizacji komisowych popełnianych na przestrzeni lat, swoistego rodzaju klasykiem jest już Superman w reżyserii Richarda Donnera. Nie byłoby tego widowiska, gdyby nie starania Ilyii Salkinda, który kupując prawa do ekranizacji przygód Kryptończyka i zbierając odpowiednią ekipę do realizacji, stworzył idealną mieszankę odpowiadającą rynkowym nastrojom. Niestety kolejne filmy nie przynosiły już oczekiwanego sukcesu i po artystycznej porażce trzeciej odsłony Supermana, postanowiono spróbować czegoś innego. Wtedy właśnie, tudzież w 1983 roku, zrodziła się idea przeniesienia na duże ekrany przygód siostry wspomnianego wyżej herosa, Kary. Supergirl okazał się jednak tak słabym filmem, że Salkind zmuszony był odsprzedać cały pakiet praw do tej franczyzy, by wyjść na prostą. Co w tym widowisku było nie tak? Mało powiedzieć, że ciekawa w sumie historia Kary Zor-El przestawiona została dosyć chaotycznie. Oglądając tego małego potworka można odnieść wrażenie, że stojący za całym przedsięwzięciem Jeannot Szwarc zupełnie nie miał pomysłu na wykorzystanie potencjału zgromadzonych na planie aktorów. Scenariusz, a w szczególności pisane na kolanie dialogi, to kolejny mankament, który każe spoglądać na Supergirl nie bez pewnej dozy irytacji. W porównaniu do tego wątpliwego dzieła, serialowy odpowiednik realizowany pod szyldem stacji CW wydaje się projektem na wskroś ambitnym i zwyczajnie fajnym. Wszystko wskazuje na to, że jedynym elementem tego kinowego przedsięwzięcia uchylającym się od surowych ocen krytyki i odbiorców była ścieżka dźwiękowa napisana w duchu muzycznego klasyka Johna Williamsa.

Do projektu nie zaangażowano jednak samego Maestro. Udało się z kolei pozyskać innego „pierwszoligowca” gatunku – Jerry’ego Goldsmitha. Ot paradoks, bo pierwotnie to właśnie Goldsmith tworzyć miał muzykę do Supermana. Musiał jednak odmówić reżyserowi ze względu na inne zobowiązania. I tak oto po pięciu latach od tego wydarzenia ostatecznie trafił na plan spin-offa filmowych przygód Supermana. Mając więc wyraźnie zarysowaną stylistyczną przestrzeń w jakich poruszała się seria, kwestią nadrzędną było stworzenie odpowiedniej wizytówki muzycznej. Tematu, który z jednej strony nawiązywałby do podniosłej fanfary Williamsa, ale z drugiej tchnąłby w ten hermetyczny świat komiksowych bohaterów powiew świeżości. Cóż, z tym pierwszym Goldsmith poradził sobie wzorcowo, ale w kwestii zapewniania nowej jakości poprzestał na kilku warsztatowych niuansach, które bezpośrednio wynikały z brzmieniowych fascynacji Amerykanina. Fascynacji dynamicznie rozwijającą się elektroniką, która w połowie lat 80. stawała się stałym elementem warsztatu Goldsmitha. Jednakże w przeciwieństwie do wielu tworzonych w tym czasie prac, Supergirl korzystała z tego dobrodziejstwa czasów dosyć powściągliwie. Kompozytor przeszczepił elektroniczne eksperymenty na grunt dwóch najbardziej istotnych elementów filmowej opowieści. Naturalnie na pierwszy plan wysunęła się tu zaawansowana technicznie społeczność, z jakiej wywodzi się Kara. Argo City – jako dryfujące w kosmosie miasto aż prosiło się o metaliczne, kojarzące się ze Star Trekiem tekstury, które w połączeniu z rozbudowaną symfoniką stworzyło barwny, muzyczny pejzaż. Po przybyciu Kary na Ziemię, siłą rzeczy ciężar dramaturgicznej odpowiedzialności spoczął na instrumentach orkiestrowych, choć nadprzyrodzone moce Supergirl otworzyły furtkę do przemycania odcinających się od orkiestracji, elektronicznych efektów. Takowym jest na przykład „wnoszący się” dźwięk-sygnał aranżowany do tematu głównego tytułowej bohaterki. Dźwięk, który nie bez powodu najczęściej wybrzmiewać będzie w wizualizacjach jej lotu.



Ciepłe w wymowie, barwne dzieło Goldsmitha, nie należy może do najbardziej rozbudowanych prac w jego dorobku. Czasami zakrawa o monotematyczność, co przypominać może sytuację ze stworzonymi rok później Kopalniami króla Salomona – świetną ilustracją z charakternym motywem, ale na dłuższą metę nużącą. Z drugiej strony największym problemem Kopalni było bardzo szczelne wypełnianie filmowej przestrzeni, co w przypadku Supergirl rozwiązuje dosyć oszczędny spotting. Na potrzeby 2,5 godzinnego filmu powstała bowiem godzinna ilustracja muzyczna. Wyostrzony w ten sposób apetyt słuchacza jest w stanie przetrawić nawet dziesiątki aranży tej samej melodii. Nie dziwne więc, że efektywnie działająca w filmie muzyka Goldsmitha, skłania do sięgnięcia po soundtrack.



Współczesny odbiorca może mieć z tym troszkę pod górkę. Opublikowane na przestrzeni lat dwa odrębne wydawnictwa są obecnie rynkowym towarem deficytowym. Szczęśliwi posiadacze poszczególnych publikacji mogą jednak ze sobą toczyć dyskusje, która z nich jest najlepszą formą prezentacji dzieła Goldsmitha. Soundtrackowych estetów pragnących rozsmakować się w tematyce i najbardziej znaczących fragmentach partytury z pewnością usatysfakcjonuje 40-minutowy krążek wydany przez Varese Sarabande jeszcze w 1985 roku. Nie każdemu jednak odpowiadał fakt, że prawie połowa materiału została pominięta w tym zestawieniu. Tym bardziej, że proces powstawania ilustracji obarczony był wieloma zmianami wpływającymi na ostateczny kształt brzmienia niektórych kawałków. Osiem lat później nakładem Silva Screen ukazał się więc kompletny zestaw utworów skomponowanych na potrzeby Supergirl plus rzeczone alternatywne wykonania. Czy całościowy soundtrack zmieniał wizerunek tego, co mogliśmy usłyszeć na krążku od Varese? Porównując oba albumy, śmiało można powiedzieć, że nie. Jest to raczej poszerzanie horyzontów na temat poszczególnych etapów powstawania ilustracji.

Prawie osiemdziesięciominutowe słuchowisko zaczynamy od zwyczajowej uwertury prezentującej w pełnej krasie temat przewodni filmu Jeannot Szwarc z wszystkimi jego odcieniami w muzycznej akcji. Docelowo miał to być fragment ilustrujący napisy końcowe, ale ostatecznie wykorzystano jego skróconą wersję. Do właściwiej części ścieżki przechodzimy wraz z utworem Main Title and Argo City ilustrującym początek widowiska. Podniosła fanfara już na wstępie sugeruje nam ton w jakim przemawiać będzie oprawa heroicznych czynów Kary. Zanim jednak dziewczyna przywdzieje strój z symbolem S, tworzona jest wokół niej aura dziecięcej niewinności. Utwory takie, jak: Argo City Mall czy Butterfly nie odnoszą się zresztą tylko i wyłącznie do postaci Kary, ale również całego idyllicznego społeczeństwa mieszkańców Argo, którzy w wyniku pewnego zdarzenia stają na skraju zagłady. Młoda dziewczyna postanawia więc wyruszyć w poszukiwaniu jedynego przedmiotu zdolnego uratować mieszkańców Argo – Omegahedronu. Podróży na Ziemię towarzyszy Journey Begins będące okutą w suspensowe dysonanse aranżacją tematu głównego. Trafiając na Ziemię, Kara odkrywa w sobie nowe moce dające pretekst do zaistnienia kilku interesujących kolaży audiowizualnych. Poczynając od owianej mistyką, chóralnej intonacji tematu przewodniego w Arrival on Earth przemieszczamy się powoli ku bardziej złożonym, baletowym formom. Nie mają prawa one dziwić – zwłaszcza w kontekście montażu pierwszego lotu Supergirl zdobionego pięknym Flying Ballet. Na płycie od Silvy znajdziemy dwie wersje tegoż utworu: z mocno wyeksponowaną elektroniką oraz pozbawionym jej, symfonicznym aranżem. W filmie wybrzmiała ta druga.

Najmniej frapujący wydaje się środek płyty, gdzie królują liryczne, czasami aż nazbyt tapeciarskie fragmenty. Jest to związane z poznawaniem przez dziewczynę ziemskiej kultury, wtapianiem się w otoczenie i towarzyszącym temu wszystkiemu, humorystycznym akcentom. Goldsmith nie szczędzi nam przy tym komediowych, czasami slapstickowych fragmentów ściśle zintegrowanych z filmową rzeczywistością. Przykładem będą tu utwory wybrzmiewające w „szkolnych” scenach (New School lub Ethan Spellbound). Interpretując nową rzeczywistość w jakiej znalazła się Kara, kompozytor nie omieszkał również nawiązać do podwalin serii, tudzież do motywu Supermana. Okoliczności intonacji tego tematu zdradza już sam tytuł utworu Superman Poster.

Nie są to bynajmniej jedyne inspiracje, jakie wpływają na kształt palety tematycznej. Ciekawe są nawiązania do dzieł Prokofiewa w tworzeniu motywu grozy, czego idealnym odzwierciedleniem jest ponura, minorowa melodia w Monster Tractor. Sama muzyczna akcja zaczyna rozwijać swoje skrzydła dopiero w drugiej części albumu, a swoistego rodzaju przełamaniem tych lodów jest wspomniany wyżej, siedmiominutowy utwór. Poszukiwanie Omegahedronu okraszone jest konfliktem z dwoma kobietami chcącymi wykorzystać go do swoich niecnych celów. W wyniku tego dochodzi do wielu absurdalnych sytuacji, kiedy bohaterka mierzy się z ożywionymi przedmiotami. Wątek magii i nadprzyrodzonych sił daje tutaj sposobność do większego aniżeli na innych płaszczyznach partytury, wykorzystania elektroniki. O ile więc Where Is She – The Monster Bumper Cars oraz Black Magic korzystają z niej w miarę subtelnie, to cała finalna konfrontacja ulokowana w kieszonkowym wymiarze (Phantom Zone) jest już pod tym względem bardziej odważna. Połączenie „trekowych”, elektronicznych tekstur, z chóralnymi frazami i chłodnymi aranżami tematu Supergirl, stworzyło ciekawą mieszankę, która w troszkę mniej frapującej odsłonie rozwijana jest w Vortex – The End of Zaltar. Mroczne fragmenty, ocierające się o stylistykę kina grozy, prowadzą nas do klasycznego goldsmithowskiego akcyjniaka, odmierzanego charakterystycznym metrum 5/8. Tematowi przewodniemu ponownie przywracane jest tutaj ciepło i podniosła wymowa, co idealnie komponuje się z patetycznym finałem. Dwunastominutowy Final Showdown and Victory – End Title jest tym samym ostatnim etapem naszej podróży przez materiał albumu soundtrackowego.

Jak bardzo pasjonująca jest to podróż? Na to pytanie każdy słuchacz będzie sobie musiał odpowiedzieć indywidualnie. Na pewno nie zabraknie tu głosów zachwytu nad barwną, świetnie rozpisaną treścią, choć wielu odbiorców słusznie może skarżyć się na długość tego słuchowiska. W tym przypadku o wiele korzystniej wypada album wydany przez Varese Sarabande. Osobną sprawą pozostaje również kwestia wykorzystania w tym dziele elektroniki. Jest ona toporna i bardziej niż zazwyczaj odcina się od faktury orkiestrowej, co w kontekście obarczonego nią tematu przewodniego może powodować pewien dyskomfort w słuchaniu. Nie rozdzierałbym jednak nad tym problemem zbyt wielu szat. W dalszym ciągu jest to praca nie schodząca poniżej pewnych gatunkowych standardów, a już na pewno nie przynosząca jej autorowi jakiegokolwiek wstydu.

Najnowsze recenzje

Komentarze