Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Burbs, the (Na przedmieściach)

(1989/2008)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 03-09-2016 r.

Komercyjny sukces Gremlinów i równie wciągające widowisko, Interkosmos, ugruntowały pozycję reżysera Joe Dante jako swoistego rodzaju specjalistę od wybuchowej mieszanki fantastyki i humorystycznej groteski. I właśnie w taką nutę uderzać miał kolejny jego projekt, pozyskany dzięki staraniom producenta, Larry’ego Breznera. Na przedmieściach (The Burbs) opowiada więc historię Rumsfieldów, Petersonów, Weingartnersów i Butlerów zamieszkujących pewne amerykańskie osiedle. Zaaferowani długością i kolorem swojego trawnika, spędzają całe dnie na obserwowaniu okolicy i zjadliwym komentowaniu tego, co się wokół nich dzieje. Kiedy po pewnym czasie z domostwa nowo wprowadzonych, niezbyt towarzyskich, sąsiadów, dochodzą dziwne dźwięki, ciekawscy mieszkańcy postanawiają dowiedzieć się co tak naprawdę dzieje się za wiecznie zamkniętymi drzwiami Klopeków. Pikanterii sprawy dodaje fakt tajemniczego zniknięcia nielubianego przez wszystkich Waltera Seznicka. I właśnie ta samonakręcająca się spirala teorii popycha spokojnego dotychczas Raya Petersona oraz jego kompanów do wielu absurdalnych wręcz działań.



I nie da się nie zauważyć, że reżyser tego jakże sympatycznego widowiska poprowadził ów projekt bardzo lekką ręką. Świadczyć o tym może chociażby wielka swoboda panująca na planie – Dante miał ponoć zachęcać aktorów do improwizacji. Wiedział, że pod tym grubym płaszczykiem humoru i sztucznie pompowanej grozy kryje się całkiem życiowa opowieść, bo któż z nas nie miał nigdy do czynienia z dziwnym, czasami nawet niepokojącym sąsiedztwem? Należne zironizowanie tego tematu nie byłoby możliwe bez dwóch jakże ważnych czynników kształtujących atmosferę i ton tego obrazu. Na pierwszym miejscu należy zatem docenić wspaniałą grę doborowej obsady aktorskiej z ustawiającym właśnie swoją karierę, Tomem Hanksem na czele. Nieco mniej oczywistym, ale niemniej ważnym elementem determinującym filmowe nastroje jest bardzo nietuzinkowa oprawa muzyczna. Kompozycja, która wyciąga z tego widowiska wszystko, co tylko się da.



Po udanej współpracy nad Gremlinami i Interkosmosem, Joe Dante nie wyobrażał sobie w roli kompozytora nikogo innego, jak tylko Jerry’ego Goldsmitha. Eksperymentatorskie zapędy Maestro miały w najnowszej produkcji Dantego odsłonić kolejne karty jego ciągle przeobrażającego się warsztatu. Może nie do końca wskazywały na nowy horyzont nieznanych do tej pory brzmień i melodii, ale bardzo odważnie stąpać miały po wcześniejszych dokonaniach Goldsmitha. Podstawą było ustanowienie odpowiedniego tonu, który w tym przypadku wiązał się z kompromisem między sielankowym, podmiejskim życiem, a ciągłym poczuciem grozy determinowanym obecnością tajemniczych sąsiadów. Nie obyło się więc bez ciepłych w wymowie, fortepianowo-orkiestrowych fraz, które w jakże uroczy sposób uzupełniają liczne zabiegi mickey mousingowe oraz efekty dźwiękowe. Nie bez powodu kojarzyć się to będzie z analogicznymi fragmentami Gremlinów, z tą różnicą, że dreszczyk grozy potraktowany tu został z dosyć dużym pietyzmem. Wyprowadzony przez kompozytora temat Klopeków to jakoś sama w sobie, która w towarzystwie tych wszystkich zabiegów dźwiękonaśladowczych rozmywa się w iście elfmanowską groteskę.



Dosyć istotne w tym wszystkim było również skupienie się na postaciach kreujących ten zwariowany świat. Obok całkiem zrównoważonego Raya napotykamy bowiem ekscentrycznego, wybuchowego Arta oraz byłego żołnierza ironicznie skwitowanego parafrazą kultowego motywu z Pattona. Jak zatem widzimy, kompozytor w ramach tego przedsięwzięcia nie omieszkał również dokonać swoistego rodzaju autoironii sięgającej wstecz nie tylko do kultowych szlagierów ze swojego repertuaru, ale i z twórczości takich tuz, jak Ennio Morricone. Efekt był piorunujący, co można docenić już od pierwszych minut podziwiania tego ciekawie skonstruowanego, audiowizualnego miszmaszu. I co ciekawe, ścieżka ćwiekowa Goldsmitha jest tak sugestywna, że już sama jej treść (bez odpowiedniego wizualnego wsparcia) opowiadać może pewną historię.


Z tego też tytułu, w momencie premiery filmu, bardzo dużym wzięciem cieszył się soundtrack wydany nakładem Varese Sarabande. 30-minutowy album skupiał się jednak tylko i wyłącznie na highlightach pracy Goldsmitha, eksponując jej główną tematykę oraz najbardziej rozbudowane utwory. Cała narracja ustawiająca ton i wymowę kompletnej partytury w dalszym ciągu pozostawała domeną tylko mierzącego się z filmem widza. Dopiero na początku XXI wieku, kiedy twarda polityka cenowa Amerykańskiego Związku Muzyków uległa zmianie, można było pokusić się o wydanie całości materiału. No i takowy ukazał się w roku 2007 w ramach klubowej serii Varese – The Deluxe Edition. Na specjalnym krążku umieszczono 61 minut filmowego nagrania, będącego spełnieniem wieloletnich marzeń sporego grona entuzjastów twórczości Goldsmitha. O randze tego wydania niech świadczy stosunkowo szybkie osuszenie magazynów z całego, trzytysięcznego nakładu. Ale czy poza adoratorami goldsmithowych partytur ten wydany przez Varese delikates miał swoją rację bytu wśród bardziej krytycznych odbiorców – miłośników muzyki filmowej? Na pewno ci, którzy z pewną dozą rezerwy podchodzili chociażby do Gremlinów, na tym poletku raczej niewiele znaleźli dla siebie. Ścieżka dźwiękowa do filmu Na przedmieściach mogła natomiast przyciągnąć uwagę wszystkich tych, którzy w muzyce filmowej szukają nietuzinkowych rozwiązań. A w omawianej tu pracy Goldsmitha jest ich co niemiara.



Możemy się o tym przekonać już na początku soundtrackowego odsłuchu, kiedy po kilku niby chaotycznie „porozrzucanych” dźwiękach wchodzimy z pełnym impetem w świat przedstawiony filmu Dantego. Właśnie wtedy stawiany jest przed nami wykonywany na organach motyw domostwa Klopeków – bardzo zimny i jakże sugestywny zarazem. Ciekawy jest sposób, w jaki Goldsmith odnosi się do tych wywołujących przestrach mieszkańców. Dopóki ich działalność i osobowość spowita jest płaszczykiem tajemnicy, będąc tylko odbiciem coraz śmielszych wyobrażeń sąsiadów, do tego momentu kompozytor bawi się ukierunkowywaniem widza i słuchacza na określone emocje. Swoistego rodzaju gra wyobraźni jaka prowadzona jest przez reżysera i kompozytora znajduje swoje odzwierciedlenie w palecie wykonawczej, która obok wspomnianych wyżej organ angażuje także cały szereg samplowanych dzwonów, metalicznych uderzeń i innych elementów przypominających eksperymentatorskie twory Jamesa Hornera z filmów połowy lat 80. Nie brakuje również poprawnych gatunkowo, podniosłych akordów, zbiegających się z najbardziej przerażającymi momentami w jakich znajdują się nasi bohaterowie. I jakby tego było mało, całość ubogacana jest gitarowymi riffami, które najciekawiej wybrzmiewają w kontekście rozmiłowanego w głośnej, rockowej muzyce, Ricky’ego Butlera.



Początek soundtracku zdradza również liczne pastisze, jakich kompozytor dokonuje w ramach należnego wyeksponowania pozostałych bohaterów. Najbardziej charakterystyczny i budzący najwięcej kontrowersji jest temat porucznika Rumsfielda będący parafrazą znanego motywu z Pattona. Przy tego kalibru nawiązaniach nie ma mowy o jakimkolwiek nieświadomym zamiataniu kreatywności pod dywan. Kompozytor sięgnął po tę melodię świadomie i równie świadomie ośmiesza ją w akompaniamencie licznych, slapstickowych aranży. Szczególnie wyraźnie eksponowana jest ona w momencie organizowanej przez sąsiadów akcji poszukiwania zaginionego Waltera. Przerost formy przygotowań nad faktycznym działaniem dał Goldsmithowi wolną rękę w skrajnym ironizowaniu „dantejskich” scen. W podobnym tonie skonstruowana została ilustracja brawurowej próby zapoznania się z tajemniczymi sąsiadami. Ta z kolei parafrazuje kultowy temat Ennio Morricone ze spaghetii-westernu Il Mio nome e Nessuno. Choć kompozytor stworzył dwa tego typu fragmenty, to jednak w ostatecznej wersji montażowej Dante postanowił sięgnąć po oryginał. Efekt był bardzo zadowalający.



Nie mniej efektownie spisały się inne zabiegi kształtujące groteskową, niekiedy slapstickową wymowę muzycznego dzieła Goldsmitha. Poza całym arsenałem efektów dźwiękonaśladowczych wylewających się z głośników przy każdej możliwej okazji, docenić należy również szerokie spektrum gatunkowe w jakim porusza się kompozytor oraz multum środków muzycznego wyrazu. Przykładem może być scena snu zinterpretowana czymś na kształt etnicznego tańca wzbogaconego narkotycznym, żeńskim wokalem. W zestawieniu ze śmiałymi wizualizacjami prezentuje się to nad wyraz wybornie.



Oczywiście docenienie tych wszystkich starań najłatwiej przyjdzie tym, którzy w pierwszej kolejności zmierzą się z ciekawym filmem Dantego. To właśnie tutaj ścieżka dźwiękowa Goldsmitha promienieje pełnią swojego blasku. Niestety poza wizualnym kontekstem nie zawsze przekonuje w równym stopniu. Problem leży przede wszystkim w zbyt dużej palecie barw i podejmowanych przez kompozytora stylizacjach. Mimo że pod względem narracyjnym The Burbs wydaje się dosyć czytelne i jak po sznurku przeprowadza słuchacza przez wszystkie możliwe wydarzenia i kreujących je bohaterów, to jednak na dłuższą metę jest to doświadczenie nieco uciążliwe. Zdecydowanie bardziej aniżeli skonstruowana w podobnym tonie oprawa muzyczna do Gremlinów. Jeżeli więc w swojej domowej kolekcji posiadacie półgodzinny album wydany w 1989 roku, a do twórczości Goldsmitha podchodzicie jak do miłego urozmaicenia waszych soundtrackowych fascynacji, to nie widzę sensu, by przepłacać za omawiany tu delikates.

Najnowsze recenzje

Komentarze