Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Uccello dalle piume di cristallo, L’ (Ptak o kryształowym upierzeniu)

(1970/1998)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 06-06-2016 r.

Nie da się ukryć, że kariera Ennio Morricone od połowy lat 60. do początku następnej dekady przebiegała przede wszystkim pod znakiem spaghetti westernów, wszak to właśnie te prace należą do najpopularniejszych z całej twórczości maestro. Jednakże w tym okresie zilustrował prawie 150 filmów, a zatem opowieści o Dzikim Zachodzie stanowiły tylko niewielki odsetek tych produkcji. Jednym z gatunków ochoczo ilustrowanych w tamtym czasie przez Włocha było giallo, którym to terminem określa się powstałe w Italii kryminały i thrillery. W tym nurcie popularność zyskała m.in. „zwierzęca trylogia” Dario Argento, a zwłaszcza pierwszy film z tej serii, Ptak o kryształowym upierzeniu z 1970 roku. To właśnie Morricone napisał ścieżkę dźwiękową do tego obrazu.

Fabuła przenosi nas do Rzymu. Młody, amerykański pisarz, Sam Dalman, jest świadkiem próby morderstwa kobiety, która miała być kolejną ofiarą seryjnego zabójcy. Jako że jest jedyną osobą, która widziała sprawcę, policja zmusza go do współpracy. Jednocześnie zostaje mu odebrany paszport, przez co on i jego dziewczyna nie mogą opuścić Włoch. W związku z tym, Sam postanawia poprowadzić śledztwo na własną rękę.

Soundtrack wydany nakładem wytwórni Cinevox otwiera pomysłowy i oryginalny temat przewodni. Z początku przyjmuje on formę kołysanki. Delikatny, kobiecy głos prowadzi subtelną, niemalże dziecięcą melodię, opartą na powtarzanej sylabie „la”. Morricone uzupełnia ją jednak o przewijające się niepostrzeżenie dzwonki, które dodają temu niewinnemu śpiewowi aury niepokoju. Po tej ponad minutowej części, Włoch prezentuje temat przewodni w pełnej okazałości, aranżując go na męski, polifoniczny chórek, tworząc za jego pomocą coś na wzór delikatnej, jakby infantylnej pieśni. Jest to na pewno jedna z najciekawszych, „pozawesternowych” kompozycji maestro z przełomu lat 60. i 70.

Druga ścieżka na płycie, bossa-nova Non rimane piu nessuno, również uderza w tony dalekie od tego, co pojmujemy pod szeroko rozumianą ilustracją z thrillera. Morricone sięga tym razem po sekcję smyczkową i ponownie po dzwonki oraz żeńskie wokale, które intonują ciepłą, liryczną melodię. Sam utwór być może niespecjalnie się wyróżnia na tle jakże bogatego dorobku maestro, niemniej stanowi na pewno miły dla ucha dodatek przed dużo cięższymi w odbiorze ścieżkami, które zapełniają niemal cały środek albumu.

Tak też na krążku mamy do czynienia z eksperymentalnym, atonalnym materiałem, który stoi jakby na przeciwległym biegunie w stosunku do motywów zawartych w pierwszych dwóch utworach. Jak wspominał Morricone, zastosował tutaj tak zwaną technikę modularną – poszczególne partie były nagrywane osobno, a następnie drogą montażu zespalane ze sobą wg uznania kompozytora. Miksowane są rozmaite środki wyrazu – grające na granicy fałszu trąbki i fortepian, a także kobiece jęki i perkusjonalia. Wszystko to oczywiście w duchu awangardy i sonoryzmu. Tym samym jest to muzyka bardzo ciężka w odbiorze. Dla fanów modernizmu jak znalazł, ale dla wyrafinowanych odbiorców kompozycje te mogą się wydać po prostu chaotycznym kaprysem Włocha. Na tej płaszczyźnie zwracają uwagę przewijające się w kilku kawałkach naprzemienne crescendo i decrescendo żeńskiego chórku, które możemy przypisać filmowemu mordercy. Co ciekawe, bardzo podobnej koncepcji spróbował kilka lat później amerykański minimalista Steve Reich w jednym ze swoich najbardziej znanych utworów, Music for 18 Musicians.

Muzyka zawarta na płycie nie pokrywa się w pełni z tym, co możemy usłyszeć w filmie. I dobrze. Po macoszemu potraktowano bowiem temat przewodni, który ze względu na swój charakter oddelegowany został pod pojedyncze i zazwyczaj krótkie sceny obrazujące relacje pomiędzy głównym bohaterem a jego partnerką. Mało tego, na wspomniane wcześniej Non rimane piu nessuno w ogóle nie natkniemy się podczas seansu. Inaczej ma się rzecz z modernistycznym materiałem, który stosunkowo obficie, i co ważne bardzo skutecznie, ilustruje wszelakie sekwencje suspensu (aczkolwiek i tutaj nie obeszło się bez cięcia kompozycji maestro). Wniosek płynie z tego taki, że Morricone, jak to miał w zwyczaju, najprawdopodobniej napisał muzykę głównie w oparciu o scenariusz, a nie konkretne, gotowe sceny.

Na rynku możemy znaleźć także kilka innych wydawnictw, w tym jedno będące rozszerzoną wersją soundtracku. Jak to jednak często bywa w przypadku tego rodzaju edycji, znajdziemy na niej głównie alternatywne wersje poszczególnych utworów. Dlatego też polecałbym ją z dużą ostrożnością, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że również omawiana w tym tekście, podstawowa płyta jest problematyczna. Na plus należy na pewno zaliczyć znakomity temat przewodni, odważny, awangardowy sznyt oraz przyzwoity czas trwania. Z drugiej jednak strony mamy tu za dużo eksperymentów brzmieniowych, które może i technicznie prezentują się nienagannie, ale w domowym zaciszu stają się na dłuższą metę niekiedy drażniące. Czy to skreśla tę muzykę? Zdecydowanie nie, lecz bez wątpienia album ten wymaga od słuchacza zarówno cierpliwości, jak i odpowiedniego nastawienia.

Inne recenzje z serii:

  • Kot o dziewięciu ogonach

  • Cztery muchy na szarym aksamicie
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze