Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Uncommon Valor (Niespotykane męstwo)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 06-04-2016 r.

Wojna w Wietnamie przez długi czas była dla amerykańskich filmowców tematem tabu. Dopiero na przełomie lat 70/80 zaczęto dostrzegać potrzebę dokonania swoistego rodzaju rachunku sumienia. A wszystko w imię pamięci setek tysięcy żołnierzy – zarówno tych, którzy przez długi czas nie mogli się otrząsnąć po nabytej traumie, jak i tych, co nigdy do domu nie powrócili. Wielkim przełomem był film Rambo, ale dopiero sequel tegoż widowiska wbił się klinem w niewygodną tematykę porzuconych przez swój kraj, amerykańskich jeńców. I właśnie w kontekście tego zagadnienia warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno dzieło – film Niespotykane męstwo, który w nieco mniej dosadny sposób próbował uporać się z demonami przeszłości.

Widowisko Teda Kotcheffa (autora wspomnianego wyżej Rambo) opowiada o pułkowniku Jasonie Rhodesie próbującym uporać się ze stratą syna. Kiedy pewnego dnia żołnierz dowiaduje się, że istnieje cień szansy, iż chłopak przetrzymywany jest w jednym z obozów jenieckich, postanawia szybko zwołać grupę weteranów i wyruszyć na misję ratunkową. Akcja poprzedzona solidnym szkoleniem jest w gruncie rzeczy idealną okazją do wtłoczenia w filmowe trzewia wielu ponadczasowych wartości, takich, jak braterstwo i poświęcenie w imię wyższych ideałów. Jest też miejsce na krytykę rządu, który zamiast konkretnych działań marnuje czas na nieskuteczną dyplomację. Wszystko to sprawia, że obraz Kotcheffa w żadnym stopniu nie pretenduje do miana taniej rozrywki, choć z drugiej strony nie można powiedzieć, że przytłacza swoim ciężarem gatunkowym. Oglądając po raz pierwszy Niespotykane męstwo nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że reżyser zafascynowany sukcesem nowo powstałego serialu Drużyna A, dokonał swoistej parafrazy, pozwalając swoim bohaterom spotkać się po latach, by ramię w ramię walczyć – w tym przypadku o wolność kolegów z jednostki.



Do walki o należne miejsce w historii przystąpił również kompozytor, James Horner. Rok 1983 był dla niego wyjątkowy i wcale nie dlatego, że „spadło” na niego aż siedem filmowych projektów. Chodziło głównie o ich rangę, ponieważ aż cztery z nich okazały się ponadczasowymi kompozycjami. Krull, Burza mózgów, Coś paskudnego tu nadchodzi, Park Gorky’ego… Każda z tych prac pozwoliła mu eksperymentować na różnych gatunkowo płaszczyznach, co zaowocowało ciekawymi koncepcjami osadzonymi w warsztacie Hornera na długi czas. W morzu tych jakże istotnych tytułów umyka jednak dosyć ciekawe doświadczanie, jakim było zetknięcie się z Niespotykanym męstwem. Jeżeli bowiem mielibyśmy szukać punktu odniesienia większości późniejszych prac o charakterze militarystycznym, to w pierwszej kolejności należałoby wskazać na ilustrację do filmu Kotcheffa. W całościowym, gatunkowym ujęciu nie była ona wielce odkrywcza. Horner sięgnął po standardowe zabiegi opierania linii melodycznej na militarystycznych werblach, a nośnikiem patosu musiała być oczywiście sekcja dęta blaszana: czasami bardziej agresywna i nastawiona na uwypuklanie dynamiki, innym razem zanurzająca nas w refleksyjnym tonie coplandowskiej Americany. Ponad tymi oczywistymi rozwiązaniami majaczyło widmo wielu awangardowych eksperymentów, którymi na początku swojej kariery nie gardził James Horner. Najbardziej charakterystycznym okazał się specyficzny kontrapunkt uzyskany nakładaniem na siebie dwóch lub więcej linii melodycznych. Tworzony w ten sposób prowizoryczny chaos świetnie radził sobie z budowaniem napięcia, podkręcaniem dramaturgii lub racjonalizowaniem nagłych zwrotów akcji. Podobnych zabiegów mogliśmy doszukać się między innymi w ścieżce dźwiękowej do Coś paskudnego tu nadchodzi, czy też w Parku Gorky’ego. Ot szalenie efektowne w skojarzeniu z obrazem, ale w indywidualnym starciu z odbiorcą bardzo uciążliwe.

W Niespotykanym męstwie nie jest tego aż tyle, by zniechęcić miłośnika muzyki filmowej do podziwiania tej pracy w domowym zaciszu. Biorąc pod uwagę, że do roku 2010 było to praktycznie niemożliwe, taki sentymentalny powrót do początków Hornera możne dostarczyć wielu przyjemnych wrażeń. Szczególnie, że partytura nie nadwyręża cierpliwości słuchacza nadmiarem treści. Aby się o tym przekonać wystarczy sięgnąć po krążek od Intrada Records, na którym znalazła się cała filmowa kompozycja, kilka niewykorzystanych fragmentów i piosenka – łącznie niewiele ponad 50 minut. Dla mnie osobiście album ten jest o tyle istotny, bo właśnie tutaj krzyżuje się wiele tak ważnych dla dalszej kariery Amerykanina koncepcji.

Rozpoczynamy dosyć niepozornie, bo od etnicznego wprowadzenia w Vietnamese Solo sugerującego miejsce toczącej się akcji. W miarę rozwoju wydarzeń do głosu dochodzą kolejne elementy – militarystyczne werble, shakuhachi oraz kontrapunktujące z całością dudy. Obecność tych ostatnich jest bardzo sugestywna, bo zanim jeszcze dowiadujemy się o co chodzi, autor ścieżki dźwiękowej zdradza nam, że mamy do czynienia z obrazkami poległych w boju żołnierzy. Szczególnie istotna wydaje się dalsza część utworu pozwalająca wniknąć w emocjonalną, coplandowską wymowę ilustracji. Podejmowane tu próby obowiązywać będą w warsztacie Hornera przez dwie kolejne dekady, dając nam tak przejmujące prace, jak Apollo 13, Szalona odwaga, lub też Dzień zagłady. Można tylko żałować, że kompozytor potraktował ten motyw po macoszemu, pozwalając mu wybrzmieć tylko kilkakrotnie – najbardziej spektakularnie w Final Escape.

Niekwestionowanym hegemonem jest oparta na perkusjonaliach akcja. Takową podzielić możemy na utwory o charakterze rozrywkowym i te o większym ładunku dramaturgicznym. Domeną tych pierwszych będą rytmiczne marsze ilustrujące scenę na lotnisku oraz dwa treningowe montaże. I tutaj warto zaznaczyć, że praktycznie do momentu wkroczenia na terytorium Wietnamu ścieżka dźwiękowa nie przejawia większej aktywności, zamykając się tylko w obrębie sekwencji zbieżnych pod względem wymowy. Z tego też tytułu pierwsze minuty spędzone przy albumie soundtrackowym wydają się dosyć monotonne. Wraz z utworem Steal The Sucker następuje zdecydowany zwrot w stronę form bardziej ekspresyjnych i rozbudowanych pod względem technicznym. Nie bez powodu nasza wyobraźnia wędrować będzie w kierunku popełnionego rok wcześniej Gniewu Khana lub kładącej podwaliny pod tę filozofię ilustracji, Bitwy wśród gwiazd. W przeciwieństwie do tych prac, Niespotykane męstwo większą wagę przywiązuje do „pilnowania” filmowego kontekstu. Hurra-optymizm podważany jest więc licznymi zmianami tempa i dysonansami nawarstwiającymi napięcie. Idealnym przykładem będzie tutaj nie tyle ciężki w odbiorze, co fascynujący dbałością o detale, Pan Over Hill & Wilkes In Tunnel. Podobną wymowę mają fragmenty towarzyszące scenie startu śmigłowców. Natomiast miłośników bardziej zrównoważonego, milszego dla ucha grania odsyłam do Choppers Over Hill, gdzie Horner stawia przed nami kawał świetnej, patetycznej symfoniki.

35-minutowy materiał, który ostatecznie znalazł się w filmie, to nie narzucająca się i sprawnie funkcjonująca ilustracja. Paradoksalnie, by docenić jej całokształt nie trzeba koniecznie sięgnąć po utwory pominięte w ostatecznym montażu. Jednym z nich jest suita z napisów końcowych, którą zastąpiła piosenka Brothers In The Night w wykonaniu Ray’a Kennedy’ego. Biorąc pod uwagę dosyć smutny dla głównego bohatera finał, była to moim zdaniem słuszna decyzja. Do całokształtu niewiele wnosi również oparty na militarystycznych werblach Parade Ground mogący wybrzmieć w jednej z początkowych scen. A już tym bardziej szału nie zrobi egzotycznie brzmiące Main Title Extension. Zważywszy na długość całego albumu nie postrzegam tych utworów jako wybitnie szkodliwych dla doświadczenia odsłuchowego. Zawsze bowiem możemy zakończyć przygodę z soundtackiem na piosence Kennedy’ego.



Pytanie tylko, czy w ogóle warto zaczynać? Z perspektywy całokształtu dokonań Jamesa Hornera, Niespotykane męstwo jawi się jako zwykły średniak dedykowany tylko najbardziej zagorzałym miłośnikom twórczości Jamesa Hornera. Warto jednak pamiętać, że wspomniana tu praca wyrosła z dosyć ważnego dla kompozytora okresu, kiedy metodą prób i błędów kreślił swój niepowtarzalny styl. Chociażby z tego powodu można poświęcić omawianej tu partyturze kilkadziesiąt minut swojego czasu.


Najnowsze recenzje

Komentarze