Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alexandre Desplat

Danish Girl, the (Dziewczyna z portretu)

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Jarek Zawadzki | 30-12-2015 r.

Każdego roku z okazji rozpoczynającego się sezonu nagród można sporządzić listę filmów, które z dużym prawdopodobieństwem będą walczyć o najważniejsze trofea – Złote Globy, nagrody BAFTA oraz oczywiście Oscary. Są to dzieła, które przyciągają naszą uwagę każdym swoim najdrobniejszym szczegółem – począwszy od perfekcyjnych zdjęć, poprzez ważny społecznie temat poruszony w scenariuszu, budzącą podziw transformację aktora oraz wzruszającą muzykę, aż po dziesiątki utytułowanych nazwisk w ekipie filmowej. Potem przychodzi deszcz nominacji, ale realne szanse na nagrodę mają tylko te dzieła, które są więcej niż poprawne, mają w sobie jakąś iskrę, czymś zaskakują. Gdzie w takim razie umieścić najnowszy film Toma Hoopera? Czy na liście tzw. Oscar baits (filmów wyprodukowanych z myślą o nagrodach) czy jest to jednak obraz nieco głębszy w wymowie?

Odbiór Dziewczyny z portretu zależy od kilku czynników. W pierwszej kolejności decyduje światopogląd widza – konserwatyści mogą mieć problem z akceptacją na ekranie postaci transseksualnej i ze zrozumieniem motywacji jej działania, a wówczas istnieje ryzyko, że film zostanie potraktowany jako „promowanie dewiacji” i zdyskwalifikowany na wstępie dyskusji. Z kolei osoby o poglądach liberalnych powinny być w stanie szybciej nawiązać nić empatii z głównym bohaterem i docenić jego determinację w dążeniu do szczęścia. Drugi aspekt oceny dzieła dotyczy indywidualnych upodobań – czy większą wagę przykładamy do treści dialogów oraz logiki wydarzeń, czy też jesteśmy w stanie wybaczyć twórcom niektóre niedociągnięcia fabularne, gdy zrekompensują je cieszącymi nasze zmysły rozwiązaniami natury estetycznej. Ja należę do tej drugiej grupy, więc pomimo świadomości, że film Hoopera zawiera sporą dozę patosu i sztuczności, a momentami wręcz ma charakter mocno dydaktyczny, podchodzę do niego z dużą życzliwością i otwartością.

Dużą zaletą najnowszego dzieła twórcy The King’s Speech jest uzmysłowienie współczesnemu widzowi poziomu wiedzy medycznej z zakresu zaburzeń tożsamości płciowej na początku XX wieku. Einar słyszy różne diagnozy swojego problemu – zaburzenia hormonalne, homoseksualizm czy nawet schizofrenia. Lekarze próbują proponować równie wątpliwe metody leczenia, np. napromienienie albo wiercenie dziur w głowie. Dopiero niemiecki profesor proponuje Einarowi pionierski zabieg chirurgicznej korekty narządów płciowych. Mimo upływu niemal wieku od tamtego okresu, transseksualizm wciąż uznawany jest przez wielu za chore przebieranki rozkapryszonych hedonistów oraz mylony z innymi zjawiskami.

Scenarzystka, Lucinda Coxon, dużą wagę przyłożyła do tego, aby wyjaśnić, jak czuje się osoba transseksualna, gdy próbuje się jej sugerować powrót do roli płciowej, która wynikałaby z jej budowy biologicznej. Wiele dialogów poświęca również podkreśleniu determinacji Einara w stawaniu się Lili. Niestety, czasami odbija się to na naturalności konwersacji, gdyż można mieć odczucie, jakby odhaczało się z listy kolejne wyświechtane frazesy, które powinny paść przy tej okazji, np. This is not my body, professor. Please, take it away! Niewątpliwym highlightem obrazu są zdjęcia Danny’ego Cohena, co nie dziwi jakoś szczególnie, zważając na to, że jest to film o dwojgu malarzy. Na pochwałę zasługuje również duet aktorski Redmayne-Vikander, przy czym Eddie, choć czasami bywa powierzchowny w swojej roli, cudownie czaruje uśmiechem jako Lili.

Muzykę do filmu skomponował nie kto inny jak Alexandre Desplat. Niestety, największym zawodem jego pracy jest kompletny brak oryginalności materiału muzycznego. Praktycznie w każdym utworze słychać przebłyski z wcześniejszych prac Francuza – Philomeny, The King’s Speech czy też Extremely Loud and Incredibly Close. Jest to największa wada ścieżki dźwiękowej, być może spowodowana przyspieszeniem procesu postprodukcji związanego z zaproszeniem filmu na festiwal w Wenecji, a być może wynika to z rzemieślniczego stylu reżysera.

Kiedy po raz pierwszy zapoznałem się z opisem filmu, wyobrażałem sobie, że kompozytor poprzez dwa różne instrumenty lub tematy muzyczne będzie próbował zilustrować dwa pierwiastki, męski i żeński, składające się na obraz głównego bohatera. Okazuje się, że Desplat wybrnął z tego problemu nieco inaczej. Co prawda w scorze pojawiają się tematy Einara i Lili, ale są one podobnie zaaranżowane i mało charakterystyczne, przez co mogą zlewać się słuchaczowi w jedną całość (jest to celowy zabieg Francuza, wszak obie melodie dotyczą tej samej osoby, choć występującej w dwóch różnych rolach społecznych).

Motyw Einara jest bardzo subtelny, pełen niepewności i tragizmu. Pojawia się głównie w scenach, w których mężczyzna odczuwa dyskomfort związany z uwięzieniem w obcym ciele (nieprzypadkowo nosi wysoki kołnierz, przypominający niewygodny pancerz lub skorupę), poznaje własną fizjonomię oraz kontempluje atrybuty kobiecości – swojej i innych dziewcząt (Watching Ulla, Mirror, Radiation). Motyw Lili jest nieco bardziej optymistyczny i eteryczny, podobnie jak sama bohaterka. Towarzyszy jej nadziejom i marzeniom. Najbardziej okazale wypada w suicie Lili’s Dream, której fragmenty ilustrują chwile, w których Lili odczuwa szczęście będąc nareszcie w pełni sobą.

W czym tkwi więc sedno koncepcji scoru Francuza? Otóż kompozytor postanowił nie podkreślać dodatkowo „inności” głównego bohatera. Zdecydował się spojrzeć na niego oczami jego kochającej żony. Bo tak naprawdę Dziewczyna z portretu nie opowiada wyłącznie o dramacie jednostki, ale pokazuje jak zmieniają się relacje rodzinne, gdy jedno z dwojga małżonków przechodzi przemianę, np. wynikającą z choroby, i staje się kimś innym (widzę tutaj pewną analogię do filmu Still Alice, z nagrodzoną Oscarem Julianne Moore w roli kobiety z chorobą Alzheimera).

Temat przewodni jest przypisany małżeństwu Wegenerów i towarzyszy im zarówno w chwilach radosnych (napisy początkowe z pięknymi ujęciami rodzinnego Veijle, powielanego przez Einara w serii pejzaży, które zdobywają duże uznanie – utwór The Danish Girl), jak i trudnych, bolesnych (pożegnanie Einara z Gerdą przed operacją, po której de facto przestanie być jej mężem – To Dresden), ale także słodko-gorzkich (ostatnia scena filmu z porwaną przez wiatr apaszką Lili – końcówka Lili’s Death). Motyw dwojga artystów pojawia się również w krótkich, subtelnych nawiązaniach (Make-up & Costume, Agression, Schizophrenia), a czasami sygnalizowany jest tylko rytmicznie (The Mirror, Einar Returns Home). Kilka użytych w filmie fragmentów nie pojawia się wcale na albumie.

Jeśli przeanalizowalibyśmy nastroje, jakie wprowadza do filmu muzyka Desplata, to oprócz wspomnianych już wcześniej klasycznych scen dramatycznych mamy też akcenty humorystyczne (Make-up & Costume, Fonnesbech, Danish Waltz 1 i 2). Pojawiają się również momenty niepokoju i grozy, przesycone intensywnością (Watching, The Mirror, Agression, Einar Returns Home). Z kolei Lost Blood przywołuje skojarzenia z tykaniem zegara i odgłosem kroplówki, co świetnie koresponduje ze sceną, w której ten utwór wybrzmiewa.

W ostatecznym rozrachunku mam pewien dylemat. Z jednej strony najnowsza praca Francuza nawet w najmniejszym stopniu nie próbuje grzeszyć oryginalnością, jest do bólu przewidywalna, nawet nie ma wybitnego tematu przewodniego (w odróżnieniu od zeszłorocznego The Imitation Game), ale co z tego, skoro jak zwykle świetnie sprawdza się w filmie? Czy każdy score musi silić się na eksperymenty? Czy jedynym słusznym rozwiązaniem jest opieranie kompozycji na lejtmotywach? Czy nie można zanurzyć się w subtelnych dźwiękach fortepianu i poszybować do świata Lili? Co kto lubi. Moim zdaniem The Danish Girl to kawał dobrej, rzemieślniczej roboty dla tych, którym styl Desplata jeszcze się nie opatrzył, jak również dla wiernego grona fanów „plumkania”.

Najnowsze recenzje

Komentarze