Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kenji Kawai

Desu Nōto: The Last Name (Death Note: Ostatnie imię)

(2006)
1,0
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 07-09-2015 r.

Dokładnie trzy miesiące po premierze popularnego, japońskiego hitu Death Note: Notatnik śmierci, na ekrany trafiła jego kontynuacja, Death Note: Ostatnie imię. Akcja toczy się tuż po wydarzeniach przedstawionych w poprzednim filmie. Główny bohater, Light Yagami, dołącza do grupy śledczych próbujących wytropić tajemniczego zabójcę, Kirę. Wkrótce w ręce młodej aktorki Misy Yamane trafia kolejny dziennik, za pomocą którego można zabijać ludzi po wpisaniu do niego imienia i nazwiska ofiary. Od tego momentu Light, odpowiedzialny za czyny Kiry, musi się zmierzyć już nie tylko z genialnym detektywem L…

Death Note: Ostatnie imię w reżyserii Shunsuke Kaneko jest filmem, którego nie wypada nie obejrzeć, jeśli przypadła do gustu pierwsza część. Sam obraz, podobnie jak Death Note: Notatnik śmierci, nie jest idealny – czuć tutaj pewne infantylizmy, które skierowują produkcję raczej w stronę młodszej widowni. Niemniej jednak jest to solidne zamknięcie wątków fabularnych, zaczerpniętych ze znanej mangi i prawdopodobnie jeszcze bardziej kultowego serialu anime.

Przechodząc do meritum – jak prezentuje się score? Podobnie, jak w przypadku pierwszego filmu z dylogii, za muzykę odpowiedzialny był Kenji Kawai. Jako że obydwa obrazy były kręcone jednocześnie, to jedna i druga ścieżka dźwiękowa powstawała praktycznie w tym samym czasie. Chyba tylko najbardziej naiwni mogliby się spodziewać, że soundtrack z Ostatniego imienia będzie się diametralnie, czy chociażby w większym stopniu, różnił od tego stworzonego na potrzeby pierwszej części opowieści o Lighcie Yagamim, posiadaczu potężnego notatnika śmierci.

W związku z zachowaniem muzycznej ciągłości, do omawianego score’u powraca charakterystyczny, zapętlony motyw złożony z czterech nut, który ma odzwierciedlać nadprzyrodzone możliwości tytułowego notatnika. Znów usłyszymy także niemałą ilość ambientowych, nierzadko dysonujących, tekstur. Jeśli chodzi o tę sferę muzyki Kawai’a, to znajdziemy tutaj zarówno krótkie ścieżki (nieraz zaledwie półminutowe), jak i dłuższe, by wspomnieć tu chociażby siedmiominutowe Videotape Massage, które jest przyzwoitą, mroczną, choć niezbyt oryginalną kompozycją. Nie mogło również zabraknąć gitar elektrycznych, które są jednym z budulców akustycznego tła.

Jest tu jednak kilka utworów, które warte są uwagi, przynajmniej w pewnej mierze. Do tego rodzaju kompozycji należy liryczne Sympathy, gdzie słyszane arpeggio na harfie wyewoluuje dwa lata później w kapitalny temat z filmu Sky Crawlers Mamoru Oshiego. Doprawdy nieźle wypada również klimatyczne A Light Shining in the Darkness, którego nie powstydziłyby się tuzy muzyki ambientowej. Pewną świeżość w dość monotonny underscore wprowadzają też takie ścieżki, jak opierające się na prostym beacie Dear, czy pioseneczka Sakura Terebi Matsuri Ondo.

Niemniej jednak score jest generalnie dość odtwórczy, co wraz z niezbyt dobrym montażem materiału sprawia, że krążek na dłuższą metę męczy. Pozostaje żałować, że tak rzadko mamy do czynienia z niezłym tematem głównym, który wchodzi w skład min. ostatniego utworu z Notatnika śmierci. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kawai z okazji Cinema Symphony – koncertu poświęconemu jego twórczości, który odbył się w 2007 roku, przygotował specjalną, efektowną aranżację tej melodii. Japończyk osobiście wykonał wtedy partie na gitarę elektryczną przy asystującej mu orkiestrze symfonicznej.

Jeszcze innym problemem jest czas trwania albumu. Soundtrack z Notatnika śmierci oscylował wokół przystępnych trzech kwadransów. W przypadku recenzowanego wydawnictwa decydenci postanowili obdarować nas kolejnymi 15 minutami, które niestety osłabiają wrażenia słuchowe. Wynika to z nieco gęstszej warstwy ilustracyjnej Ostatniego imienia w porównaniu z pierwszym filmem. Jednak podobnie, jak w Notatniku śmierci, i tym razem ścieżka dźwiękowa nie odgrywa szczególnej roli podczas seansu, ograniczając się do solidnego, ale mało ekspresyjnego oddziaływania.

Nie owijając w bawełnę, z soundtrackiem z Death Note: Ostatnie imię jest dokładnie tak samo, jak z filmem. Jeśli komuś przypadła do gustu muzyka z pierwszej części, śmiało może sięgnąć po partyturę z „dwójki”, albowiem jest to przedłużenie pewnych idei muzycznych. Zupełnie inaczej sprawa wygląda, gdy tamten score nie zrobił na odbiorcy większego wrażenia. Wtedy też omawiany album zwyczajnie znudzi odbiorcę, ponieważ nie ma tutaj w zasadzie niczego nowego, a w dodatku materiał zapożyczony z Notatnika śmierci – nie oszukujmy się – i tak nie należy przecież do najlepszych dokonań Kawai’a. Dlatego też wartość tej pracy z punktu widzenia statystycznego miłośnika muzyki filmowej jest po prostu znikoma.

Inne recenzje z serii:

  • Death Note: Notatnik śmierci
  • L’ Change the World
  • Death Note (serial)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze