Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Hour of the Gun (Godzina ognia)

(1967/2005)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 10-08-2014 r.

Legenda Watta Earpa żyje i ma się dobrze już od wielu dziesięcioleci. Kultura amerykańska zdaje się czerpać z tej ikony Dzikiego Zachodu pełnymi garściami, czego przykładem jest masa książek taktujących o bohaterskich czynach i sztywnym kręgosłupie moralnym szeryfa Tombstone. Branża filmowa nie pozostaje dłużna. W przeciągu minionych dziesięcioleci powstało multum mniej lub bardziej pasjonujących produkcji skupiających się wokół życiorysu Earpa. Jednym z niewątpliwych klasyków był Pojedynek w Corralu O.K. w reżyserii Johna Strugesa. Komercyjny i artystyczny sukces widowiska skłonił filmowca do podjęcia raz jeszcze tej tematyki. Nakręcona przez niego dokładnie dziesięć lat później, Godzina ognia, miała być niejako sequelem kultowego obrazu. Niestety skąpy budżet i wiele problemów ze strony decydentów studia United Artist, sprawiło, że wygórowane oczekiwania sprowadzone zostały do parteru. Producenci toczyli batalię z reżyserem, by do obsady nie wrócił żaden aktor grający w Gunfight. Miało to wprowadzić nową jakość do powielanej historii i poniekąd się to udało. Niestety film przyjęto stosunkowo chłodno zarzucając mu prostolinijną fabułę, która zbyt mocno przywiązana została do historycznych faktów. Ucierpiała na tym nie tylko narracja, ale i wiarygodność kreacji aktorskich nadwątlonych dokumentalnym wręcz performingiem. Oczywiście upływający czas rozmył te niedociągnięcia, a wielu współczesnych odbiorców nie waha się przypinać do tego projektu łatki gatunkowego klasyka. Do takowego stanu rzeczy przyczyniła się między innymi ścieżka dźwiękowa Jerry’ego Goldsmitha promieniująca na tle innych elementów tej produkcji.



John Sturges, jako jeden z nielicznych reżyserów miał przyjemność pracowania z trzema wielkimi ojcami modelu ilustracji westernowej. We wczesnym etapie swojej kariery dosyć często odwoływał się do talentu Dymitra Tiomkina. To właśnie we współpracy z Ukraińcem powstały tak wielkie klasyki, jak Pojedynek w Corralu O.K., a także Ostatni pociąg z Gun Hill. Lata sześćdziesiąte stały głównie pod znakiem kolaboracji z Elmerem Bernsteinem dzięki której w historii gatunku wielką czcionką zapisała się między innymi partytura do Siedmiu wspaniałych. I choć na ostatniej prostej kariery Strugesa pojawił się Lalo Schifrin, to reżyser ten odnotował również pewien epizod współpracy z zyskującym wówczas coraz większą popularność kompozytorem, Jerrym Goldsmithem. Wybór Goldsmitha to kwestia bardziej przypadku i braku innego rozwiązania, aniżeli z góry zakładany scenariusz. Struges chciał bowiem, aby jego film zilustrował Bernstein. Niestety ten zaangażowany był już w proces twórczy partytury do Throughtly Modern Millie. Dokonania Goldsmitha, zwłaszcza bogate doświadczenie w gatunku westernowym, przesądziły zatem o angażu. Warunek był jeden. Jerry musiał pójść ścieżką wyznaczoną przez Elmera Bernsteina, tudzież oprzeć swoją partyturę na charakterystycznym, patetycznym temacie przewodnim i to właśnie wokół niego nadbudowywać całą sferę melodyczną. Dla eksperymentującego i odkrywającego nowe brzmienia Goldsmitha musiało to być dosyć odtwórcze zadanie. Mimo tego poradził sobie z nim całkiem dobrze nie tracąc przy tym kontaktu z dopiero co formowanym warsztatem.



Struges rzadko kiedy pozwalał ilustrować sceny dialogów, w ogóle traktując je jak zło koniecznie. W takiej koncepcji dosyć dobrze odnalazł się Jerry Goldsmith, który niejednokrotnie podkreślał, że obecność muzyki w filmie racjonalizować może tylko silna potrzeba szczególnie wyeksponowanych scen. Goldsmith potrafił pogodzić klasyczny wizerunek westernowej partytury z panującymi wówczas standardami oszczędnego posługiwania się materią muzyczną. Choć warstwa tematyczna tkwi głęboko w założeniach Złotej Ery, to cała konstrukcja ścieżki daleka jest od intensywności, jaką wykazywali się Tiomkin i Bernstein na wielu płaszczyznach ich twórczości. Kompozytor opiera swoją pracę na patetycznym, ale dosyć transparentnym pod względem emocjonalnym temacie przewodnim. Wykonywana na trąbce „jazzująca” melodia jest wciskana dosłownie w każdą możliwą sferę, gdzie rodzi się potrzeba narzucenia jakiegoś czynnika dynamizującego akcję. Oczywiście jest ona bardzo kliszowa w swoich założeniach przez co związana bezpośrednio z głównym bohaterem filmu, Wattem Earpem. Bogactwo symfonicznego brzmienia nie przytłacza tak, jak w niektórych partyturach Tiomkina. Goldsmith wprowadza równowagę między wybuchowymi, skocznymi frazami, a kreowaną w swoim stylu, oszczędną w środki muzycznego wyrazu, teksturą. Instrumentarium wykracza więc trochę dalej poza orkiestrowe brzmienie, angażując do pracy między innymi perkusje, gitary akustyczne i elektryczne. Co ciekawe, nie walczą one o przestrzeń ze smyczkami i dęciakami. Analizując funkcjonalny aspekt ścieżki dźwiękowej do Godziny ognia nie odnotujemy również większego rozdarcia pomiędzy tymi dwoma płaszczyznami. Wręcz przeciwnie. Partytura wydaje się lekko zduszona konwencją w jakiej musiała powstać. W miarę zagłębiania się w filmową treść można odnieść wrażenie, że Goldsmith na siłę trzyma się tematycznej wizytówki i dokonuje kolejnych klisz, bojąc się zaproponować alternatywę dla tego filaru sfery melodycznej. Jest to właściwie jedyny mankament rzucający się w ucho podczas seansu.



Wrażenie to może niestety potęgować doświadczenie indywidualnego odsłuchu partytury. O tyle o ile zechcemy się z nią zmierzyć w kompletnej postaci. Przed tym bym jednak przestrzegał z dwóch powodów. Przede wszystkim dlatego, że na rynku właściwie nie funkcjonuje „complete score” w oryginale. Tę rynkową lukę próbował kilka lat temu zapełnić Nic Raine dokonując re-recordingu z praską orkiestrą. Efekt końcowy daleki był od ideału, aczkolwiek krystalicznie czysty dźwięk cyfrowego nagrania skłonił wielu miłośników muzyki filmowej do zakupu tego krążka. Cóż, wybór był dosyć skąpy – re-recording albo album soundtrackowy wydany nakładem Varese Sarabande. Album będący remasterowaną transkrypcją zawartości LP wypuszczonego zaraz po premierze filmu. Osobiście wolę tę drugą opcję, bowiem półgodzinna selekcja materiału, to idealna okazja do zapoznania się z istotą partytury Goldsmitha nie odczuwając przy tym ciężaru gatunkowego.


Soundtrack rozpoczynamy więc od suity Hour of the Gun prezentującej nam temat przewodni w pełnej symfonicznej krasie. Ten niespełna trzyminutowy fragment nie znalazł się co prawda w filmie, ale świetnie wprowadza w patetyczny ton dalszej części kompozycji. Faktyczną filmową introdukcję stanowi tutaj Main Title ilustrujący trzymającą w napięciu scenę pojedynku w Corralu O.K. Stopniowe „zagęszczanie” atmosfery rozciągłymi smyczkowymi frazami krzyżuje się tu z gitarową, dosyć chłodną prezentacją tematu Wyatta. W miarę upływu czasu do tego skąpego instrumentarium dołączają kolejne środki muzycznego wyrazu. Początkowo jest to harmonijka ustna i fortepian. Każda kolejna fraza przybliża nas do nieuniknionego pojedynku, który Jerry Goldsmith zdobi za pomocą serii wybuchowych fraz i dysonansów pomiędzy smyczkami a dęciakami. Ale nawet i w tak newralgicznym momencie partytura nie traci kontaktu z narzucaną odgórnie rytmiką. Najbardziej charakterystyczne formy przybiera ona w dynamicznych utworach, takich jak New Marshall i Ambush żywo kojarzących się z twórczością Elmera Bernsteina. Usilne trzymanie się ram rytmicznych, to przede wszystkim zasługa tematu przewodniego, który bardzo często determinuje motorykę ścieżki. Są jednak wyjątki, a takowym może być element etniczny wypływający ze sceny podróży na południe. Goldsmith uderza wtedy w charakterystyczną meksykańską manierę budowania struktur rytmicznych, pozwalając sobie tym samym na dokonywanie kolejnych gatunkowych klisz. Utwór Whose Cattle jest tego żywym przykładem.

Gdy kompozytor oddala się w kierunku underscoreingu jego partytura niejako traci swój blask. Staje się tradycyjną teksturą oderwaną od większej pasji i determinacji, czego przykładem może być utwór Doc’s Message. Paradoksalnie jest to również jedno z nielicznych miejsc, gdzie Jerry Goldsmith zaskakuje niezwykłym wyczuciem dramaturgicznym, kiedy podkreśla scenę rozpaczliwej próby przekonania Wyatta, że wcale nie jest człowiekiem prawa tylko mścicielem w tzw „białych rękawiczkach”. Podniosłe crescendo angażujące cały potencjał orkiestrowy świetnie koresponduje z wizualizacją zdeterminowanego Doc’a żywiołowo przedstawiającego swoje racje. Trzeba wyraźnie podkreślić, że wiele liryki, ale też i funkcjonalnego underscore zostało w tym wydaniu po prostu pominiętych. Przysłuchując się zawartości krążka zawierającego re-recording usłyszymy między innymi fragment ilustrujący pogrążoną w żałobie rodzinę Earpów oraz pogrzeb Morgana. Wydawcy „odpuszczają sobie” właściwie wszystko to, co ma na celu kreowanie napięcia – ścielenia gruntu przed strzelaninami i pełnymi przemocy scenami. Na szczęście nie odżegnujemy się od nich w zupełności. Ballot Box świetnie łączy owe budowanie atmosfery grozy z uderzającymi w górne „C” aranżami tematu głównego.



Końcówka partytury (A Friendly Lie) przynosi zdecydowane ocieplenie nastroju. Sekcja dęta blaszana zastąpiona zostaje drewnianą, a nerwowe do tej pory smyczki rozpościerają nad kompozycją przyjemną dla ucha lirykę. Scena pożegnań między Wyattem a Doc’iem zwieńczona jest tradycyjną fanfarą przypominającą nam o temacie przewodnim.



Ścieżkę dźwiękowa do Godziny ognia nie wyróżnia się zbytnio na tle innych prac Goldsmitha tworzonych u początków jego kariery. Nie jest to również żaden highlight pozwalający stawiać go na piedestale największych muzycznych osiągnięć gatunku westernowego. Używając współczesnych określeń można go nazwać średniakiem mającym tyle samo słabych jak i mocnych stron. O ile tą pierwszą jest przywiązanie do schematów i brak większej kreatywności przekładającej się na rzemieślniczy wizerunek partytury, o tyle sama kwestia funkcjonalności stanowi już dosyć mocny argument w negocjacjach o wyższą ocenę całości. Jako ilustracja, ścieżka dźwiękowa Goldsmitha spełnia swoje założenia prawie bezbłędnie: pojawia się tam, gdzie być powinna, nie rozmija się z treścią obrazu, a obecność łatwo wpadającego w ucho tematu przewodniego świetnie koresponduje z ikoną Dzikiego Zachodu wokół której budowana jest fabuła filmu Strugesa. Jeżeli będzie to wystarczającą argumentacją do sięgnięcia po album soundtrackowy, to pozwólcie, że skieruję waszą uwagę w stronę krążka Varese. Tam znajdziecie wszystko, co chcielibyście wiedzieć o tej partyturze.

Najnowsze recenzje

Komentarze