Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Something Wicked This Way Comes (Coś paskudnego tu nadchodzi)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 10-06-2014 r.

Wertując filmografię Jamesa Hornera nie trudno przekonać się jak ważnym w jego karierze był rok 1983. Nie dość, że na jego biurku wylądowało aż osiem projektów, to na dodatek niemalże każdy z nich zapisał się grubą czcionką w twórczości Amerykanina. Rok ten okazał się również kluczowym dla rozwoju szeroko pojętego warsztatu kompozytora. Obszerny przekrój gatunkowy podejmowanych filmów dał mu możliwość eksperymentowania z różnymi brzmieniami, co niewątpliwie przełożyło się na większe obycie w gatunku. Jednym z ciekawszych doświadczeń tego okresu był thriller fantasy, Coś paskudnego tu nadchodzi (Something Wicked This Way Comes).

Nieczęsto w nasze ręce trafia tak mroczny film, którego produkcja odbywała się pod szyldem studia Disneya. Widowisko oparte na powieści z 1962 roku opowiada historię dwóch chłopców, którzy zaaferowani faktem, że do ich miejscowości przybywa wesołe miasteczko, całe dnie poświęcają na poznawaniu tego, wydawać by się mogło, magicznego miejsca. Zamiast magii spotykają się natomiast z dziwnymi zjawiskami i równie dziwnymi zachowaniami ludzi, którzy korzystając z parku rozrywki przechodzą swoistego rodzaju metamorfozę. Odkrywając, że za tym wszystkim kryją się złe moce, wkrótce ściągają na siebie kłopoty. Film Jacka Claytona ciężko nazwać kinem stricte familijnym. Choć głównymi bohaterami są dwaj chłopcy i to z ich perspektywy opowiadana jest cała historia, w rzeczywistości jest to dosyć duszne i mroczne kino, z którego w pamięci ostają się tylko dwa elementy: tragiczne aktorstwo i świetna ilustracja muzyczna w wykonaniu Jamesa Hornera.

Amerykański kompozytor trafił do ekipy stosunkowo późno. Pierwotnie do napisania ścieżki dźwiękowej zatrudniony został Goerges Delerue. Niemniej jednak, na kilka miesięcy przed premierą zapowiadaną na jesień 1982 roku, studio Disneya zadecydowało, że film trzeba przerobić. Materiał trafił po raz kolejny na stół monterski, a klimatyczną i być może zbyt mroczną ilustrację francuskiego kompozytora, odrzucono. Zdesperowani decydenci studia w pierwszej kolejności zwrócili się do Goldsmitha, ale jak się okazało, Jerry zajęty był już tworzeniem oprawy do innych filmów. Ostatecznie decyzją Calytona projekt powędrował w ręce młodego, ale mającego już pewne sukcesy na koncie Jamesa Hornera. Filmografia tego kompozytora nijak mogła konkurować z doświadczeniem Goldsmitha, niemniej jednak ta ryzykowna decyzja przyniosła swoje wymierne efekty.

Horner świetnie odczytał intencje twórców, tworząc wielopłaszczyznową, polichromatyczną partyturę. Na pierwszy plan wysuwa się nostalgiczna sceneria spowitego jesiennym chłodem, amerykańskiego miasteczka, gdzie poznajemy naszych bohaterów. Jest to przestrzeń na której wyrasta ciepła, choć nie stroniąca od nutki melancholii, liryka. Właśnie owa dziecięca niewinność zestawiona z radością życia mają swoje przełożenie na pozytywny wydźwięk tematu przewodniego ścieżki. Tematu stylizowanego na rytmikę walca. W sprzeczności z tym idyllicznym wizerunkiem partytury stoi ciężki, nierzadko mroczny element ilustracji odnoszący się do groteskowej wizualizacji wesołego miasteczka. Kompozytor nie stroni tu od wszelkiej maści kontrapunktów, rozciągłych fraz operujących na niskich rejestrach i „demonicznych” w wydźwięku partii chóralnych. Powstały w ten sposób dysonans na linii melodyjna liryka – underscore, tworzy ciekawy i barwny kolaż, choć nie zawsze łatwy w odbiorze. Owszem, w zestawieniu z kontekstem wizualnym partytura Hornera odznacza się bardzo dobrą funkcjonalnością, świetnym klimatem i nienaganną estetyką. Czy podobne wrażenia pozostawia po sobie indywidualne doświadczenie muzyczne? Tutaj można dzielić włos na czworo.


Zawirowania związane z produkcją Czegoś paskudnego, sprawiły, że kwestia wydania ścieżki dźwiękowej została odłożona na dalszy plan. Przygotowany do publikacji, niewiele ponad półgodzinny soundtrack, wylądował w prywatnych zbiorach kompozytora, a blisko sześćdziesięciominutowy zapis sesji nagraniowej spoczął w obszernych archiwach Disneya. Dopiero ćwierć wieku po premierze filmu Claytona sprawą zainteresowała się wytwórnia Intrada, która we współpracy z autorem ścieżki i producentem Simonem Rhodesem postanowiła przypomnieć ten niewątpliwy klasyk. Nie obyło się jednak bez pewnych problemów. Oto bowiem materiał wyjściowy zarejestrowany na rzadkim nośniku – czterotrackowej taśmie zapisywanej na 3M DAMS – nie sposób było odczytać na dostępnych współcześnie urządzeniach. Summa summarum całość udało się rozkodować i przetransferować do 24-bitowego projektu. Następnie dokonano gruntownego masteringu, a oczyszczony materiał poddano drobnej edycji. Efektem tego jest 45-minutowy soundtrack prezentujący kompozytorską wizję tej wyjątkowej ścieżki dźwiękowej. Zapomnijmy więc o chronologii. Pozornie chaotyczne rozmieszenie utworów na krążku służy przede wszystkim poprawie odbioru, co jak co, ale ciężkiej ilustracji. I jeżeli zestawimy ten album z krążącym po sieci „complete score”, to przekonamy się, że decyzja twórców okazała się słuszna.



Płytę otwiera sześciominutowe Main Title prezentujące już na wstępie dwa odmienne oblicza ścieżki dźwiękowej. Na pierwszy plan wysuwa się temat wesołego miasteczka – stale repetowana melodia osadzona na prześlizgującym się po skalach, smyczkowym tremolo. Konstrukcja tego motywu przywołuje na myśl wagnerowską Walkirię, także analogiczne twory z repertuaru Johna Williamsa – między innymi Hooka, czy Harry’ego Pottera. Tak szeroko zakrojona dramaturgia budzi poważne wątpliwości i rodzi pytania o intencje kompozytora. Czy chciał on odwołać się do klasyki gatunku podkreślając motorykę pędzącego pociągu, czy też jego zamiarem było celowe przerysowanie nieco statycznie zmontowanej sceny z początkowych napisów. Niezależnie od faktycznych intencji, melodia ta staje się nieodzownym elementem mistyki i grozy rozpościeranej nad objazdowym parkiem rozrywki. Na płycie powracała ona będzie jeszcze kilkakrotnie, między innymi w: Dark’s Pandemonium Carnival i Magic Window. Po tej krótkiej, aczkolwiek wprowadzającej dużo fermentu introdukcji, przechodzimy do bardziej stonowanych i cieplejszych w wymowie melodii. Druga minuta Main Title rozpościera przed nami pogodną ilustrację. Ilustrację świetnie odnajdującą się w urokliwej scenerii Green Town. Stylizowany na rytmikę walca temat przewodni, staje się nieodzownym elementem przygód dwóch chłopców– Jima Nightshade’a i Willa Hallowaya – wokół których obraca się cała historia filmu Claytona. Co ciekawe, to właśnie w tej niepozornej melodii dopatrywać się możemy początków charakterystycznej liryki, która wkrótce stanie się częścią składową warsztatu Hornera. Jego pokłosiem będzie między innymi jeden z piękniejszych tematów w dorobku tego kompozytora – temat z Podróży Natty Gann.

Ścieżka dźwiękowa do Czegoś paskudnego nie rozpieszcza nas porażającą ilością podobnych w wymowie fragmentów. Przedłużeniem tej ciepłej introdukcji jest scena dialogu z „nawiedzonym” przybyszem, Tomem Fury, który usiłuje wcisnąć chłopcom jeden ze sprzedawanych przez siebie piorunochronów (The Boys Buy A Lightning Rod). Jak się okazuje przedmiot ten odegra później kluczową rolę w ratowaniu dzieci przed opresją. Do tematu chłopców powracamy jeszcze w scenie zamykającej film, zdobionej tradycyjną suitą w End Titles.


W partyturze dominuje jednak posępna i duszna atmosfera. Jej katalizatorem jest wszystko, co oscyluje wokół tematyki przyjezdnego, wesołego miasteczka. Scena pojawienia się w Green Town tego piekielnego parku rozrywki ilustrowana jest wagnerowskim Dark’s Pandemonium Carnival. Nie ma tu właściwie nic, czego nie usłyszelibyśmy we fragmencie otwierającym soundtrack. Dlatego też o wiele ciekawszym wydaje się The Carousel zderzający ten mroczny temat z groteskową prezentacją popularnego walca Straussa. Ten wyraźny kontrast odbija się negatywnie na estetyce samej materii muzycznej, ale w skojarzeniu z kontekstem wizualnym działa szalenie efektownie. Jako indywidualny twór o wiele lepiej prezentuje się Side Show, gdzie za pomocą arabskiej etniki Horner interpretuje scenę egzotycznego tańca. Bardziej aniżeli ów element etniczny fascynować może lekkość z jaką kompozytor nakłada na tę melodię partie chóralne. Właśnie owe demoniczne, wykrzykiwane wokale przyczyniają się do wzmocnienia przekazu partytury. Sprawiają, że naiwny skądinąd film Disneya zyskuje atut w postaci niezwykle klimatycznej oprawy działającej na wyobraźnię odbiorcy. Nie jest to bynajmniej pełnia thrillingu, na jaką stać Hornera. Takowa objawia się wtedy, gdy do wspomnianego wyżej zestawu dołączają jeszcze charakterystyczne fortepianowe akordy wraz z eksponującymi je uderzeniami w kowadło (Discovery). Nie bez znaczenia pozostają również odwołujące się do warsztatu Herrmanna „piskliwe” smyczki, które dobrze radzą sobie z budowaniem napięcia w scenie ataku pająków. Na płycie będzie to utwór The Spiders.



Przysłuchując się tej klimatycznej, aczkolwiek ciężkiej ilustracji, nie sposób nie odnotować nawiązań do wcześniejszej twórczości Hornera. Na pewno bazą wyjściową było doświadczenie popełnionych dwa lata wcześniej Wilkołaków. Mniej inspirująca wydawała się oprawa do Humanoidów, gdzie kompozytor po raz pierwszy na taką skalę miał okazję zetknąć się z metodologią ilustracji filmu grozy. Inspiracje wykraczają jednak dalece poza indywidualną twórczość Hornera. Przykładem są przytoczone wcześniej nawiązania do Wagnera i Straussa. Dosyć interesującym wydaje się również kolejne odwołanie do Williamsa w scoringu finalnej konfrontacji. The Library powiela schematy, jakie maestro nakreślił w jednym z pustynnych tematów w kultowych Gwiezdnych wojnach. Smyczkowa, smętna melodia z „przytłumionym” wokalem w tle, świetnie odnajduje się w klimatycznych zdjęciach ukazujących pogrążoną w półmroku bibliotekę. Dramatyczne sceny, które rozegrają się w dalszej kolejności, przedłożą rolę chóru nad ową mroczną, ale dosyć funkcjonalną grę orkiestrową. Podobny w konstrukcji, aczkolwiek troszkę bardziej przyjazny dla ucha wydaje się utwór Miss Foley In The Mirror.



Jak widzimy z powyższego opisu, ścieżka do Czegoś paskudnego nie należy do najłatwiejszych w odbiorze. Miłośnicy partytur o wyraźnie zarysowanej linii melodycznej mogą mieć problem z akceptacją licznych eksperymentów jakich dopuszcza się tu James Horner. Daleki byłbym jednak od krytykowania tej pracy mając na względzie tylko i wyłącznie jej walory estetyczne. Analizując tę kompozycję trzeba również wziąć pod uwagę kontekst i okoliczności jej powstania. Także to, że wniosła ona do warsztatu Hornera kolejny zestaw tricków często i gęsto eksponowanych w przyszłych projektach (np. Aliens). Abstrahując od tego wszystkiego, oprawa muzyczna do filmu Claytona jest przede wszystkim ilustracją bardzo dobrze odnajdującą się w tej mrocznej wizualizacji powieści Raya Bradbury’ego. Czy potrzeba czegoś więcej?

Najnowsze recenzje

Komentarze