Brian Tyler, Robert Lydecker

xXx: The Return of Xander Cage (xXx: Reaktywacja)

(2017)
xXx: The Return of Xander Cage (xXx: Reaktywacja) - okładka
Tomek Goska | 27-02-2017 r.

Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że Brian Tyler zachce zawalczyć o miejsce wśród pierwszoligowych, hollywoodzkich twórców muzyki filmowej. Niestety, kilka mniej przemyślanych decyzji zniwelowało te zacne plany. Wszyscy doskonale pamiętamy historię z Avengersami, po której Brian spalił za sobą mosty u największego gracza wśród komiksowych potentatów. Chwilę potem przyszła fanaberia zaistnienia na parkietach klubowych wraz ze światowej sławy DJami. I choć w przemyśle filmowym dalej stara się aktywnie udzielać, to jednak da się tu zauważyć pewną analogię z „koncertowym” okresem twórczości Hansa Zimmera. Im więcej podróży i dekoncentracji, tym bardziej przekłada się to wszystko na bieżące projekty. I chyba w takim kontekście należałoby spojrzeć na najnowszą pracę Briana Tylera – xXx: Reaktywacja (xXx: The Return of Xander Cage).

Sam pomysł wskrzeszenia tej nietuzinkowej serii był bardzo odważnym posunięciem ze strony Paramountu, który od ponad roku notował same straty na swoich filmach. Poprzednia część nakręcona ponad dekadę temu okazała się spektakularną porażką, co wynikało głównie z przetasowania w obsadzie aktorskiej. Uwielbiany przez młodzież i płeć piękną, Vin Diesel, okazał się wówczas niedostępny, więc akcja koncentrować się musiała wokół nowego bohatera, granego tym razem przez Ice Cube’a. Formuła się nie sprawdziła. Postanowiono więc powrócić do pierwocin, ale czy w dobie gigantycznego sukcesu Szybkich i wściekłych, jego tańszy odpowiednik w postaci trzeciej części xXx mógł jakkolwiek zainteresować widownię? Okazuje się że tak! Przygody ekstremalnie usposobionego Xandera, który wykorzystując swój urok, spryt, odwagę i siłę, walczy z groźnymi terrorystami, trafiły w gusta wielu milionów widzów – szczególnie tej zamieszkującej kontynent azjatycki. Współprodukowana przez wiele tamtejszych podmiotów Reaktywacja, kusiła nie tylko gwiazdorską obsadą (Diesel, Yen, Jackson i wielu innych), ale głównie bezpardonową akcją i pięknymi dziewczynami przewijającymi się niemalże przez każdą scenę… W gruncie rzeczy jest to film, przy którym można się naprawdę świetnie bawić. Odkładając na bok jakiekolwiek oczekiwania względem scenariusza, czy dialogów, można ten niespełna dwugodzinny spektakl efektów specjalnych, strzelanin i pościgów, przetrwać bez większego szwanku. Miejscami odnosiłem nawet wrażenie, że trzeci akt historii Xandera jest z całej trylogii najmniej pretensjonalny. Czy w równie rozrywkowym tonie zanurzona została oprawa muzyczna do tego filmu?

Jeżeli weźmiemy pod uwagę całokształt sfery audytywnej, tudzież piosenki oraz współdzielącą z nimi przestrzeń, partyturę, to można się zgodzić. Muzyka skomponowana przez Briana Tylera oraz Roberta Lydeckera nie rości sobie jakichkolwiek praw do zawłaszczania wyobraźnią odbiorcy. Pierwsze skrzypce grają tu piosenki zaczerpnięte z repertuaru wielu twórców muzyki popularnej. Elektryzujące kawałki takich ikon gatunku, jak Alesso, Bishop Briggs, czy Ice Cube sprawują się doskonale, m.in. w scenach formowania „grupy uderzeniowej”. Ale nie oszukujmy się, ich obecność ma charakter w głównej mierze marketingowy, o czym świadczy dosyć symboliczne dawkowanie poszczególnymi utworami – od kilkunastu do kilkudziesięciu sekund.


Większe pole do popisu miał duet zaangażowany do skonstruowania oryginalnej oprawy muzycznej – Brian Tyler oraz Robert Lydecker. Przez sformułowanie „większe pole do popisu” rozumiem olbrzymią ilość niezagospodarowanej, filmowej przestrzeni, a niekoniecznie stylistyczno-tematyczne możliwości, choć i takowe nie były małe. Przykładem poprzednich dwóch części, do których muzykę tworzyli kolejno Randy Edelman oraz Marco Beltrami, trzeci xXx otwierał jakby nową kartę historii Xandera. Szkoda, że kompozytorzy przynajmniej symbolicznie nie nawiązali do tej spuścizny, a za punkt honoru obrali sobie parafrazowanie tego, co od wielu lat tworzone było na potrzeby serii Szybcy i wściekli. Jeżeli bowiem miałbym szukać jakiejkolwiek pracy w karierze Tylera, która zarówno w środkach wyrazu jak i treści nadawałaby na falach Reaktywacji, to byłaby właśnie trzecia odsłona popularnej serii Szybcy i wściekli. Wiele zbieżności da się również zauważyć w warstwie tematycznej, czego przykładem są fragmenty otwierające film D.J. Caruso. Tokyo Drift na sterydach? Wszystko na to wskazuje, choć pod względem koncepcyjno-wykonawczym xXx 3 pozostaje daleko w tyle. Nie to, żeby nie podobała mi się cała ta pumpinowo- wybuchowa otoczka do ubogiej jak mysz kościela treści. Muzyka Tylera i Lydeckera nie ma po prostu żadnej siły wyrazu. Nie potrafi wzbudzić zainteresowania odbiorcy śledzącego przygody Xandera, a monotonia w dyktowaniu tempa akcji po pewnym czasie znieczula widza na pracę ścieżki dźwiękowej. Wszystko rzecz jasna do momentu, kiedy na horyzoncie pojawiają się lepiej wyeksponowane, chwytliwe kawałki skonstruowane przez Madsonika – klubowe alter ego Briana Tylera. Mimo wielu starań na tym polu, jego skromne doświadczenie i „filmowy” sposób postrzegania muzyki, odcina nawet najbardziej śmiałe elektroeksperymenty od głównych założeń nurtu house i dubstep, w jakich stara się poruszać. Wiele niedoskonałości związanych z całą oprawą muzyczną rozgrzesza przeciętny w gruncie rzeczy poziom tej filmowej rozrywki. W ostatecznym rozrachunku praca Tylera i Lydeckera okazuje się produktem dosyć adekwatnym do wizualnego kontekstu i tak samo tracącym swój urok w chwili podjęcia próby odseparowania od obrazu.

Przygodę z soundtrackiem wydanym nakładem Varese Sarabande proponowałbym zatem najbardziej wytrwałym i cierpliwym słuchaczom. Tym, który z dużą dozą pobłażliwości podchodzą do najmniej inspirujących prac w dorobku Tylera. Paradoksalnie największą kłodą rzucaną pod nogi i uszy odbiorcy nie jest miałka i zjadająca swój własny ogon treść soundtracku. Z tym można by było przejść do porządku dziennego, gdyby tylko owe doświadczenie ograniczono do symbolicznego cytowania tematyki i co bardziej istotnych fragmentów akcji. Niestety krążek wypełniany jest dosyć szczelnie, prezentując niemalże całość słyszanego w filmie materiału. Przy tak przesadnej wylewności o znużenie nie trudno. O wiele trudniej przychodzi natomiast dotrwanie do końca tego hałaśliwego zestawu. Przy tak intensywnym słuchowisku, wypranym z jakiejkolwiek myśli przewodniej, nie ma większej mowy o niczym nieskrępowanej rozrywce. I coś w tym chyba jest, ponieważ pierwszy odsłuch nie przyniósł praktycznie żadnych refleksji, nie pozostawił w głowie absolutnie żadnego fragmentu, do którego chciałoby się wracać. Całe szczęście mój wrodzony upór kazał mi przeprawić się przez ten soundtrack jeszcze dwukrotnie i dopiero wtedy zacząłem dostrzegać przysłowiowe światełko w tunelu…


Ale jakim kosztem! Wrażenie utylizacji popełnionych przed laty prac potęgowały kolejne „cytaty” i odniesienia aplikowane niemalże w każdym utworze. I pierwszym, najlepszym tego przykładem jest otwierający krążek, tytułowy xXX: The Return of Xander Cage, który przypomni analogiczną introdukcję z Tokyo Drift. Skonstruowany w ten sposób temat już na wstępie kieruje naszą uwagę w stronę melodycznych pierwocin serii Szybcy i wściekli. I jakby potwierdzeniem tego wszystkiego jest cały aparat wykonawczy koncentrujący się wokół instrumentów dętych drewnianych, smyczków, perkusji oraz bardzo intensywnej elektroniki. Najbardziej „tradycyjnie” zilustrowane zostały wątki „heistowe”, którym z kolei bardzo blisko do dwóch części Iluzji. Idealnym przykładem jest Tattoos and Triangulation odsłaniający kolejną, ciekawą kartę w tematycznej „księdze” trzeciego xXx. Pięcionutowy, quasi-szpiegowski motyw, to swoistego rodzaju parafraza tematu z Power Rangers (najwyraźniej wyeksponowany w Carte Blanche). Biorąc pod uwagę, że w tym samym czasie Brian Tyler pracował nad nową, kinową wersją Rangersów, taka „wrzutka” absolutnie nie dziwi.

Nie dziwi również fakt, że po osłuchaniu się z tym soundtrackowym potworkiem, kilka utworów potrafi nawiązać wątłą nić sympatii z odbiorcą. W pierwszej kolejności odsyłam do wcześniej wspominanych fragmentów. Poza nimi najmniej pretensjonalne wydają się również dwa łatwo wpadające w ucho utwory akcji – Rock Paper Scissors Grenade Launcher oraz Windfall. Pozostałe kawałki, to tylko lekko irytujące wypełnienie tła, po którym niemalże natychmiastowo przechodzimy do porządku dziennego.

W sumie powyższe sformułowanie można rozciągnąć do całości doświadczenia soundtrackowego xXx: Reaktywacji. Szkoda, że tą ścieżką dźwiękową niejako powracamy do najmniej chlubnego okresu twórczości Briana Tylera. Okresu, kiedy względny brak pomysłu na partyturę rekompensowała intensywność w środkach muzycznego wyrazu. No ale nie oszukujmy się, że projekt ten miał jakiekolwiek znaczenie dla amerykańskiego kompozytora. Nie bez powodu na okładce płyty pojawiło się nazwisko Roberta Lydeckera – aranżera rozwijającego swoje skrzydła u boku Tylera. xXx 3 był tylko odskocznią od innych zajęć i formalnym zrealizowaniem przysługi względem Caruso – stałego współpracownika i przyjaciela Briana. A ile w tym wszystkim jego zaangażowania i wkładu? Tutaj można snuć tylko domysły, ale umieszczony poniżej filmik wyraźnie pokazuje, że Amerykanina coraz mniej interesuje proces scoringu, a więcej satysfakcji sprawia brylowanie wśród światowej sławy DJów. Oby nadchodzące premiery Rangersów i ósmej odsłony Szybkich i wściekłych rozwiały wątpliwości związane z tą kwestią.

A tak już na koniec, stojąc przed perspektywą kolejnego sięgnięcia bądź to po album soundtrackowy, bądź po płytę z muzyką ilustracyjną, bez wątpienia sięgnąłbym po ten pierwszy krążek. Chyba najlepiej oddaje on klimat i wymowę filmu Caruso. Szkoda, że wydano go tylko w formie cyfrowej…

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.