To the Moon to 16-bitowa gra indie stworzona przez Freebird Games. To niezależne studio założone przez Kana „Reivesa” Gao miało już wcześniej na swoim koncie trzy inne pozycje. Jednak to za sprawą To the Moon zdobyło popularność, kradnąc tym tytułem serca wielu graczy na całym świecie. Ta nietypowa przygodówka miała swoją premierę na oficjalnej stronie autora (i kilku serwisach dystrybucji cyfrowej) u schyłku 2011 roku. Rok później pojawiła się na Steamie, a w 2013 za sprawą Techlandu zawitała w polskiej wersji językowej
i pudełkowym wydaniu również na nasz rodzimy rynek. Obecnie dostępna jest także w ofercie cyfrowego sklepu CDP. Zanim jednak pokuszę się o analizę muzycznej strony To the Moon, pozwolę sobie jeszcze na kilka zdań o samej grze, jej fabule oraz rozgrywce. Pozwoli to rzucić dodatkowe światło na rozwiązania, do jakich uciekł się Kan przy pisaniu ścieżki dźwiękowej. Poza tym chciałbym szerzej przybliżyć ten tytuł osobom, które nie miały do tej pory z nim styczności. W moim odczuciu jest to pozycja naprawdę wyjątkowa, dlatego też pragnę napisać
o niej coś więcej. W niniejszym tekście świadomie postanowiłem delikatnie opuścić ramy standardowej recenzji albumu z muzyką z gry.
Czwarta gra kanadyjskiego projektanta oraz kompozytora Kana Gao to zarazem pierwsza komercyjna produkcja jego niezależnego studia. To the Moon to istna wariacja gatunków. Produkcję można porównać do Nolanowskiej Incepcji, którą wzbogacono o elementy humorystyczne (nie zabraknie parodii i nawiązań do popkultury), a jej trzon stanowi wzruszająca historia o miłości. W grze wcielamy się w dwójkę doktorów (Eve Rosalene i Neila Wattsa), pracujących dla firmy Sigmund Corp. Działalność tej korporacji pozwala osobom znajdującym się na łożu śmierci na podróż w głąb własnych wspomnień. Możemy w nich na nowo pokierować czyimś życiem tak, by w tych ostatnich chwilach pomóc ziścić niespełnione marzenia. Mimo, że tak naprawdę cały proces rozgrywa się w podświadomości, to potęga ludzkiej wyobraźni znów udowadnia nam, że nie zna żadnych granic. Chcąc spełnić marzenie naszego klienta, będziemy zmuszeni odnaleźć (i zmienić) wspomnienia kluczowych momentów jego życia, a także podjętych przez niego decyzji, których konsekwencje odbiły swoje piętno na jego dalszym życiu. Wraz z dwójką naszych bohaterów trafimy do domu Johnny’ego Wylesa, schorowanego staruszka, który od zawsze pragnął polecieć na księżyc. Czy uda się spełnić jego marzenie? Podróż w coraz to odleglejsze wspomnienia Johnny’ego odkryje przed nami zarówno radosne, jak i te głęboko ukryte, przejmujące momenty jego życia.
To the Moon to klasyczna gra RPG z rozgrywką ukazaną w rzucie izometrycznym. Gameplay uproszczono do minimum, przez co mamy tutaj do czynienia bardziej z interaktywną opowieścią, aniżeli grą w pełnym tego słowa znaczeniu. Producenci cały nacisk położyli na klimat i fabułę gry. Nasza rola w gruncie rzeczy ogranicza się do klikania myszką. Taki zabieg znajduje w tym przypadku swoje uzasadnienie. Jest też ciekawą alternatywą dla niedzielnych graczy, którzy chcą poznać tę piękną historię, a z wirtualną rozgrywką nie mają styczności na co dzień. Każdy spokojnie odnajdzie się w tej produkcji. Będziemy zwiedzać lokacje, zbierać przedmioty i od czasu do czasu rozwiązywać niezbyt trudne łamigłówki. Taki niewymagający sposób rozgrywki nie jest czymś nowym w branży gier. Sukces oraz tytuł gry roku dla The Walking Dead studia Telltale Games pokazuje, że wciąż wielu graczy na pierwszym miejscu stawia jakość opowiadanej historii. Wydaje mi się, że jest to dobry znak dla twórców. Nie zawsze oprawa graficzna powinna grać przysłowiowe pierwsze skrzypce. Freebird Games udowadnia, że można napisać interesującą historię, która zaangażuje graczy, niekoniecznie wykorzystując przy tym najnowsze rozwiązania techniczne. To the Moon to około czterogodzinna przygoda, będąca doskonałą mieszanką humoru i dramatu. Nie zabraknie wielu refleksji na temat życia, podjętych wyborów,
a także próby odpowiedzi na pytanie, czy miłość rzeczywiście potrafi przezwyciężyć wszystko?
Za oprawę muzyczną odpowiada sam twórca gry czyli Kan R. Gao. Zaprosił on do współpracy Laurę Shigiharę, którą bardziej obeznani gracze powinni kojarzyć choćby z soundtracku do Plants vs. Zombies. Do To the Moon napisała ona dwie piosenki i uświetniła swoim wokalem muzykę instrumentalną Kana. Album składa się aż z 31 utworów. Jak wspomniałem, grę cechuje dwuwymiarowa 16-bitowa grafika. Wiele zastosowanych rozwiązań to oczko w stronę nieco starszych graczy, których przygoda w wirtualnym świecie zaczynała się od produkcji utrzymanych w tej konwencji. Sentymentalna podróż w czasie, choć miła i zapewnia dużo frajdy, zaserwowana została z wyczuciem. Cieszy fakt, że muzycznie Kan nie postanowił uciekać się do muzyki np. 8-bitowej. Nie zrozumcie mnie źle, nie krytykuję tego typu muzyki. To przecież kawał historii i zarazem początek tego gatunku. Sam mam swoje ulubione tematy
z gier na Commodore 64 i choć darzę tę muzykę olbrzymim sentymentem, to wiem, że obecnie nie wraca się do niej często. Możliwe, że kompozytor wyszedł z podobnego założenia.
W każdym bądź razie wyszło to produkcji na dobre. Mamy coraz więcej wymagających słuchaczy, rola muzyki w grach wciąż rośnie, więc dobrze, że w tym aspekcie zamiast kroku wstecz, otrzymaliśmy ścieżkę dźwiękową bliższą naszym czasom. Ścieżkę dźwiękową, która jak się później okazało odegrała kluczową rolę w całym projekcie i zdecydowanie przyczyniła
się do jego sukcesu. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że w przypadku To the Moon soundtrack stanowi 70% sukcesu gry. Freebird Games tworząc grę, która łączy w sobie elementy starszych produkcji, zrezygnowało także z voice actingu. Brak dubbingu sprawia, że wszystkie dialogi prezentowane są nam w iście komiksowy sposób, to znaczy pojawiają
się w dymkach nad postaciami. To rozwiązanie sprawiło, że rola muzyki w tej konkretnej produkcji jeszcze bardziej zyskała na znaczeniu. Bądź co bądź to na nią spadła odpowiedzialność za sposób prowadzenia narracji.
To the Moon to album w większości składający się z delikatnych, nastrojowych utworów. Dobrze ilustrują one zarówno różne etapy życia Johnny’ego, jak i scenerię, w której zostają wykorzystane. Gao prezentując nam tę poruszającą historię, stara się jej wydźwięk potęgować muzyką. Trzeba przyznać, że robi to wyśmienicie i w bardzo przemyślany sposób. W swojej ścieżce tradycyjne instrumentarium umiejętnie ubogaca brzmieniem elektroniki. Słychać to już w pierwszym utworze. Main Theme to temat przewodni, który wita gracza rozbrzmiewając w menu głównym. Ciepła, zapadająca w ucho melodia dobrze wprowadza nas w niezwykle emocjonalny klimat opowieści. Jest to także nasze pierwsze zetknięcie z jedną z wariacji tematu For River – zdecydowanie najbardziej pamiętnej kompozycji całej ścieżki. Gao zaprezentuje nam ten piękny fortepianowy motyw jeszcze w kilku wersjach. Co ciekawe,
w kontekście fabuły For River to bardzo osobista kompozycja, napisana przez mężczyznę dla swej ukochanej żony. Dosłownie uderza w nas bijący z niej ogromny ładunek emocjonalny. Trzeba przyznać, że twórca gry zasiadający na stołku kompozytora to dodatkowy atut, wynikający choćby z faktu jego przywiązania do wykreowanych przez siebie postaci. W swej muzyce stara się i nas związać emocjonalnie z bohaterami, tworząc dla nich konkretne tematy. W moim odczuciu udaje mu się znakomicie. Na pochwałę zasługuje również dość oryginalny zabieg zastosowany przez Gao. Wraz z rozwojem fabuły (i naszą ingerencją we wspomnienia Johnny’ego) melodia For River będzie ulegać stopniowej przemianie. Zmieniać się będzie jej charakter, wydźwięk, a na sam koniec nawet i tytuł, który z pozoru wydawać się może nieistotny, to jednak po tym zabiegu mocno przetestuje wrażliwość osób, które zaznajomione będą z zakończeniem tej historii. Ścieżka dźwiękowa Kana to nie tylko różne wariacje tematu For River. Album oferuje wiele oryginalnych kompozycji, jak choćby pełne tęsknoty Tommorow, czy Once Upon a Memory, którego po prostu słucha się z przyjemnością, zarówno w wersji fortepianowej, jak i tej wzbogaconej o gitarę i sekcję smyczkową.
Podobnie jak gra stanowi barwną mieszankę gatunków, tak i soundtrack serwuje nam przejażdżkę po całej gamie emocji, od smutku i melancholii, po radość i nadzieję. Muzyka Kana Gao zasługuje na miano narratora opowieści, gdyż nadaje odpowiedni ton poszczególnym scenom, a także stanowi wizytówkę dla konkretnych postaci. Wesoły utwór Bestest Detectives in the World świetnie ilustruje nietuzinkową relację dwójki naszych bohaterów, relacji która stanowi główne źródło humoru tej produkcji. Album z jednej strony wypełniony jest czymś, co lubię nazywać słodką melancholią, z drugiej nie zabraknie w nim utworów o nieco mroczniejszym akcencie. Każdy jednak spełnia swą rolę i ma niebywałą moc wzbudzania konkretnych (miejscami nawet i skrajnych) emocji. Utwór Beta-B idealnie potęguje uczucie strachu i paniki w momentach zagrożenia, tajemnicze Uncharted Realms intryguje i wzbudza ciekawość, Having Lived za sprawą hipnotyzujących partii klawiszowych tworzy niezwykle refleksyjny nastrój, a Teddy dzięki wykorzystaniu gitary elektrycznej stanowi interesujący fragment muzyki akcji. Z kolei utwór Take Me Anywhere, czy skoczne World’s Smallest Ferris Wheel odwołują się do zgoła odmiennych emocji. Odprężają i nie sposób się przy nich nie uśmiechnąć. Niektóre kompozycje Gao są do siebie zbliżone tematycznie, czy wręcz powielają konkretny motyw. Taką sytuację mamy w przypadku Born a Stranger i Lament of a Stranger, gdzie nawet tytuły utworów brzmią podobnie. Zabieg ten jednak nie razi bo pomimo tego samego tematu, obie kompozycje różnią się od siebie tempem i dynamiką. Zapadają w pamięć
za sprawą pięknej aczkolwiek melancholijnej partii klawiszowej. Gao zadbał o to, by każdy utwór miał swój określony nastrój. Dlatego też jego muzyki, nawet w oderwaniu od obrazu, po prostu dobrze się słucha. Wydaje mi się jednak, że osobom, które ukończą grę, niektóre kompozycje (za sprawą ich ogromnego ładunku emocjonalnego) mimowolnie będą kojarzyć się
z konkretnymi scenami. Na przykład przepiękny utwór Launch, ilustrujący jedną z końcowych, kulminacyjnych scen gry. Wraz z utworem To the Moon – Piano Ending Version podsumowuje on ścieżkę dźwiękową. Celowo pominąłem 5 ostatnich utworów, gdyż względem reszty stanowią one raczej bonus, aniżeli pełnoprawny materiał muzyczny z samej gry. Gao w Launch idzie na całość, na pierwszy plan wysuwając majestatyczną sekcję smyczkową. Wspiera ona motyw główny, który pobrzmiewa w fortepianowej wersji, wieńcząc utwór i płynnie wprowadzając w To the Moon – Piano (Ending Version) – ostatnią, ale zarazem najbardziej złożoną wariację For River.
To the Moon to soundtrack, który choć zróżnicowany w nastroju, w gruncie rzeczy składa się z utworów instrumentalnych, opartych na fortepianie i urozmaicanych sekcją smyczkową. Spośród 30 utworów tylko dwie kompozycje urozmaica wokal – Everything’s Alright i Trailer Theme – Part 2. Autorką obu kompozycji jest wspomniana wcześniej Laura Shigihara. Jej utwory od razu zapadają w pamięć i naprawdę dobrze korespondują z materiałem skomponowanym przez Kana Gao. Laura urzeka swoim pięknym, delikatnym głosem. Napisane przez nią teksty piosenek świetnie współgrają z przedstawioną historią, ale co ważne, nie zamykają się tylko na nią. Laura swym uspokajającym wokalem wlewa dodatkowy pokład wrażliwości w i tak już niezwykle emocjonalną ścieżkę. Everything’s Alright wykorzystano by zilustrować jeden z kluczowych momentów produkcji. Trailer Theme – Part 2 to z kolei wokalna wersja motywu głównego, która pojawiła się w zwiastunach gry. To the Moon poza utworem Laury reklamowane było również inną, równie ciekawą wariacją tematu For River, którą wzbogacono dźwiękami echokardiogramu, aparatury służącej do mierzenia echa serca. W samej grze EKG naszego pacjenta przypomina naszym bohaterom (i nam również), że trzeba się spieszyć, jeśli chcemy spełnić marzenie Johnny’ego. Jego życie bowiem nieubłaganie dobiega końca. Tej kompozycji również nie zabrakło na płycie (Trailer Theme – Part 1). Oryginalna kompozycja Shigihary została również zaaranżowana przez Gao i zaprezentowana w różnych wariacjach. Mamy więc Trailer Theme Part 2 (Instrumental), jak również utwór Everything’s Alright (Reprise) czy Moonwisher. W każdym Gao wykorzystuje zróżnicowane instrumentarium, bawiąc się tematem śpiewanym przez Laurę. Przekłada go również w utwór będący imitacją pozytywki – Everything’s Alright (Music Box). Jako ciekawostkę dodam, że od niedawna na stronie autora (poniekąd na życzenie fanów) można zakupić dwie pozytywki, które pobrzmiewają melodiami z gry, w tym również uroczym tematem z Everything’s Alright.
Soundtrack z To the Moon mimo wielu zalet, nie ustrzegł się też kilku wad. Przede wszystkim utwory na ścieżce dźwiękowej mogły zostać lepiej rozmieszczone. To the Moon to dzieło małego, niezależnego studia, które samo wydało swój soundtrack. Domyślam się więc, że Kan R. Gao miał decydujący głos, jeśli chodzi o końcowy wygląd albumu. Tym bardziej dziwię się, że popełniono tutaj błędy większych wytwórni, które często bezlitośnie tną materiał muzyczny na niezwykle krótkie utwory. Trwają one średnio 100 sekund, co sprawia, że często przerywane są zbyt szybko, pozostawiając po sobie uczucie niedosytu i nie pozwalając słuchaczowi zagłębić się w konkretną melodię. Choć nigdy nie byłem zwolennikiem łączenia utworów w długie, dziesięciominutowe kompozycje, to jednak takie kilku sekundowe skrawki muzyki też bywają nieprzyjemne w odbiorze. Kolejnym mankamentem, który niejako godzi
w spójność płyty, to w moim odczuciu zupełnie niepotrzebnie dodane „bonusy”. W ścieżce postanowiono zamieścić kilka „zapychaczy”, jak np. dzwonek telefonu jednej z postaci. Nie zabrakło też poczucia humoru, gdyż kompozytor postanowił zamieścić dwunutowy motyw (w grze sygnalizujący niebezpieczeństwo) i nazywał go najlepszym utworem w historii (Warning AKA best track ever). Fakt, niektóre z tych przerywników są urocze (Too Bad So Sad), ale przy którymś z kolei odsłuchu mogą denerwować. Szczególnie jeśli przesłuchujemy całość
w zgodzie z kolejnością playlisty. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłoby udostępnienie tych materiałów na stronie autora w formie dodatku, aniżeli umieszczanie ich na siłę
na płycie. Nie tyczy się to oczywiście muzyki wykorzystywanej w zwiastunach, bo ona akurat urozmaica soundtrack i nie gryzie się z pozostałymi kompozycjami.
Jaka więc w ogólnym rozrachunku jest muzyka z To the Moon? Na pewno jest to ścieżka niezwykle udana, choć nie ustrzegła się kilku wad. Kan R. Gao do tej pory nie był znany
w branży, jednak po tym albumie (jak i grze) wypracował swoją markę i zdobył uznanie wśród odbiorców i krytyków. Jestem przekonany, że produkcja Freebird Games bez tej oprawy muzycznej nie zyskałaby aż takiej popularności. To the Moon to piękne, uspokajające melodie. O ich wybitnej roli w grze padło już wystarczająco dużo słów. Całość zaskakująco dobrze radzi sobie również w oderwaniu od obrazu. Utwory nie tracą ze swej magii, dalej generują emocje, pozwalają się zrelaksować, a także sprawiają, że po prostu chce się zamknąć oczy
i marzyć. Muzyka Kana R. Gao zaczarowała mnie, więc bacznie będę śledził jego dalszą karierę. Z niecierpliwością wyczekuję A Bird Story, którego muzyczne fragmenty można znaleźć
na stronie autora. Jak sam twierdzi ma to być pomost pomiędzy pierwszą, a drugą częścią To the Moon. Udostępnione z tego projektu materiały sugerują, że być może otrzymamy równie wyjątkową ścieżkę dźwiękową. Trzymam za to mocno kciuki. Przyznam się szczerze, że jeszcze nie zdarzyło mi się, aby jakakolwiek gra zaangażowała mnie emocjonalnie aż w takim stopniu. Nie tylko za sprawą wciągającej historii, ale równie mocno absorbującej muzyki. Prawdopodobnie dorosły facet nie powinien wyznawać takich rzeczy, ale dziwnym trafem zawsze jak wspomnę tę produkcję, coś wpada mi do oczu i zmuszony jestem rozglądać się za chusteczkami. Piszę to w formie przestrogi. Nawet jeśli myślicie, że Wam chusteczki nie będą potrzebne, lepiej mieć je pod ręką. Tak na wszelki wypadek. Po co później tłumaczyć niepohamowany atak alergii bądź kataru? 😉 To the Moon to materiał godny zekranizowania. Jest
to prawdziwa podróż, pełna napięcia, zaskoczeń, śmiechu i łez. Duet Gao i Shigihara stworzył do tej opowieści urzekającą ścieżkę, która tak łatwo nie da o sobie zapomnieć. Utwory kipią emocjami i hipnotyzują swoim niepowtarzalnym nastrojem. To the Moon osiągnęło to, co udaje się tylko nielicznym tytułom – pozostawiło trwały ślad w pamięci osób, które miały z nim styczność. Freebird Games stworzyło dzieło, które może także stanowić potężny argument w dyskusji na temat tego, czy gry mogą aspirować do miana szeroko rozumianej sztuki. Polecam szczerze każdemu tę muzykę, ale zachęcam także do sprawdzenia gry. Nie uwierzę, że znajdzie się osoba, która żałować będzie poświęconego na nią czasu. Biorąc pod uwagę całokształt, z pełną odpowiedzialnością wystawiam muzyce z To the Moon maksymalną ocenę 10/10 za to, jak prezentuje się w grze, a 9/10 za materiał na płycie.
Album To the Moon można odsłuchać i nabyć w serwisie Bandcamp. Połowa sumy, którą wydamy na zakup przeznaczona zostanie na wsparcie działalności organizacji charytatywnych. Kochani, z mej strony to wszystko. Gorąco zachęcam Was do wspólnej wyprawy na księżyc!
Recenzja pierwotnie ukazała się na łamach serwisu gamemusic.pl
P.S.Zafascynowany melodiami z To The Moon postanowiłem gwoli podsumowania nagrać i podzielić się z Wami swoim wykonaniem jednego z utworów. Jak widać w dzisiejszych czasach nawet recenzja nie ustrzeże się przed lokowaniem produktu 😀