Zostań, to kolejny po Marzycielu film Marca Forstera. Specjalizujący się w dramatach reżyser, po stosunkowo light’owym obrazie traktującym o twórcy Piotrusia Pana, powraca do poważniejszego kina, tym razem spowitego nutką grozy. Film ów porusza problematykę psychologa Sama Fostera oraz jego pacjenta, młodego Henry’ego Lethama, który podczas jednej z wizyt oświadcza, że wkrótce popełni samobójstwo. Starający się wyjaśnić ten problem lekarz, rzucony zostaje w wir nieoczekiwanych i nie do końca dających się wytłumaczyć w sposób racjonalny wydarzeń. Obraz Forstera spowity jest płaszczem mroku, który potęgują niesamowite zdjęcia i dosyć nowatorski montaż. Czy muzyka jaka go zdobi również ma w tym swój udział? Tylko częściowo.
Mianem dobrego biznesu można nazwać współczesną muzykę filmową. Trudnią się nią nie tylko wybitni kompozytorzy z dyplomami najlepszych akademii muzycznych na świecie. Gatunek ten stał się istną areną popisów, dla wszystkich którzy mają chęć i jako takie możliwości do tworzenia, nawet prostych melodii dźwiękowych. Nic dziwnego, że coraz częściej pojawiają się grupy osób, a nawet instytucje traktujące swoją działalność jako czysty biznes. Przykładem takowych jest “Asche & Spencer”, firma zajmująca się głównie produkcją dźwięku i tworzeniem opraw muzycznych do spotów reklamowych, od czasu do czasu udzielająca się również (jak twierdzi szefostwo, dla czystej frajdy, bo same reklamy przynoszą im krocie) w kinie. Cóż zatem dobrego może wnieść takie czysto rzemieślnicze podejście do tematu? Nic rewelacyjnego oczywiście. Takim mianem należałoby określić najnowszy produkt “Asche & Spencer” pod tytułem Zostań. Film ten nie był pierwszym nad jakim pracowali muzycy z tej grupy. Tak się składa, że cztery lata wcześniej mieli okazję zaistnieć w przemyśle dzięki partyturze do dramatu Forstera, Czekając na Wyrok. Całkiem porządna kompozycja jakiej się wtedy dopuścili sprawiła, że reżyser postanowił skorzystać raz jeszcze z usług tych panów. Efekt końcowy najogólniej rzecz biorąc nie powala na kolana.
Grupowe komponowanie ma to do siebie, że częstokroć brakuje tam jednomyślności, przez co cały projekt sypie się pod ciężarem bezowocnych prób łączenia koncepcji i wizji poszczególnych kompozytorów. Metodologia pracy “Asche & Spencer” przy Zostań przypominała nieco koncert życzeń. Zespół otrzymał od reżysera scenariusz i jeszcze przed zakończeniem montażu kompozytorzy dostarczyli mu ogromną ilość materiału muzycznego, pisanego co prawda na ślepo, ale pozostawiającego duże możliwości wyboru dla Forstera. W zamian za to uniknęli konfrontacji z temp-trackiem. Trudno powiedzieć, czy zabieg ten wyszedł na plus, czy też okazał się pomysłem spalonym, bowiem sama partytura sprawuje się w filmie na poziomie tylko przyzwoitym, a o walorach estetycznych poza nim nie ma większej mowy.
Jak bardzo jałowieje muzyka filmowa świadczy tylko coraz częstsze opieranie jej na monotonnym elektronicznym ambiencie i równie mało pociągającym suspense. Te stanowią fundament partytury do Zostań. Kreowana niemalże wyłącznie na elektronice muzyka, jakże gubi się w swoim minimalizmie. Leniwie posuwające się do przodu dźwięki, scalane syntetycznym podkładem muzycznym kreują skutecznie co prawda tak tryskający z obrazu ponury nastrój nostalgii, jednakże na dłuższą metę zamykają one partyturę w sztywnych ramach ilustracyjności, czyniąc ją bardzo toporną w słuchaniu. Wrażenie to potęguje brak charakterystycznej tematyki. Uczucie znużenia próbują rozładowywać pojawiające się od czasu do czasu rytmiczne frazy lub solowe wstawki, na przykład instrumentów smyczkowych, fortepianowe “kliknięcia” lub gitarowe jingle. Jakąkolwiek muzycy chcieli uzyskać dramaturgię sięgając po tak ostry minimalizm elektroniczny ze szczątkowym udziałem instrumentów naturalnych, po prostu im się to nie udało. Emocje są tu tak płytkie jak brodzik przy wejściu do basenu, a jedyne czego nie można odmówić partyturze do Zostań, to specyficznego obskurnego klimatu oraz przebojowość w epatowaniu samplami.
Muzyka do Zostań nie wywarła na mnie większego wrażenia. Jako muzyczny background na zimne deszczowe wieczory może się nadaje, ale poza takimi szczątkowymi okazjami partytura ta nie wgniata mnie w fotel swoim pięknem. Osobiście wolę nieco bardziej kreatywne soundtracki, wychodzące naprzeciw słuchaczowi z czymś więcej niż tylko arsenałem zebranych w jedną kupę sampli pochodzących z bardzo pojemnych dysków “fabryki dźwięków”. Pozycja dla miłośników swobodnie dawkowanej elektroniki w muzyce filmowej.