Clint Mansell

Smokin’ Aces (As w rękawie)

(2006)
Smokin’ Aces (As w rękawie) - okładka
Tomek Goska | 17-07-2008 r.

Clint Mansell świetnie czuje się w filmach, gdzie dużo się dzieje. To widać od samego początku jego kariery. Nikt chyba jednak nie zaprzeczy, że ścieżki do Requiem for a Dream oraz Sahara, a także The Fountain nie mają coś w sobie, jakiejś iskierki ładunku porywającego zarówno widza zmierzającego się z obrazem jak i słuchacza wertującego kolejne utwory umieszczone na soundtrackach. Nie dziwne zatem, że Joe Carnahan myśląc o oprawie muzycznej do swojego filmu Smokin’ Aces, pomyślał własnie o Mansellu.

Czym jest owe filmidło? No cóż, bardzo agresywnym kinem akcji, przypominającym niekiedy jeden wielki wideoklip, gdzie soczysty montaż i stylistyka wizualna kryją próżnię w jakiej tonie strona merytoryczna filmu, tudzież fabuła. Ta jest dosyć prosta. Sławny magik mający swoją przeszłość z mafią postanawia na nowo stać się przykładnym obywatelem i wydać swoich dawnych bosów. Ci z kolei wyznaczają za głowę zdrajcy ogromną sumę, która sprawia, że wielu łowców głów przystępuje do polowania i nierównej walki o nagrodę. Innymi słowy, rozrywka pełną gębą – wymarzony materiał na odpoczynek po ciężkim dniu w pracy / szkole… Mimo, że “poziomem rozrywki” nie tak daleko Smokin’ Aces odbiega od haniebnego Doom Bartkowiaka, pod względem muzycznym dzieło Carnahana wypada po trzykroć lepiej. Posiada trzy atuty deklasujące mizerną jak zimną pomidorówkę ścieżkę do Dooma:

1. Przebojowość.

2. Harmonijność ścieżki.

3. Sensowny temat przewodni.

Zajmijmy się jednak wszystkim po kolei…

Przebojowość to główny atut nowej partytury Mansella. Da się ją odczuć zarówno w filmie, jak i poza nim, zmierzając się ze ścieżką dźwiękową wydaną przez Lakeshore Records (pół roku po premierze filmu, tylko dzięki apelom fanów, którzy rozczarowani byli po mizernym soundtracku zawierającym głównie piosenki). Jako, że oryginalny materiał był dosyć mocno porozbijany przez niesamowicie szybki montaż oraz częste zmiany miejsca akcji, zaszła potrzeba “posklejania” tego wszystkiego w sensowną całość przed wypuszczeniem krążka. Ludzie Mansella odrobili dobrze swoją lekcję, dając ludziom wyczekujących na score, ośmioczęściową, 45-miutową suitę, wydobywającą z partytury to, co najlepsze. Nie zawsze spójną, ale potrafiącą ucieszyć niewybredne ucho. Clint Mansell, to osoba która idealnie trafia do przeciętnego, nawet nie związanego szerzej z muzyką filmową odbiorcy, właśnie dlatego, że posługuje się stosunkowo prostym językiem stylistycznym, ogólnie zrozumiałym i akceptowalnym przez niemalże wszystkie środowiska. Imając się elektronicznych lub akustycznych instrumentów wykorzystywanych w muzyce popularnej lub rockowej, przemyca na ich podłoże niezbyt skomplikowane, wprowadzające element dramaturgii frazy orkiestrowe, przyrządzając w ten sposób bardzo prostą, ale dobrze odbieraną papkę dźwiękową. Na takim schemacie zrobione zostało między innymi Smokin Aces. Na pierwszy plan kompozytor rzucił gitary (elektryczne, basowe oraz akustyczne) z towarzyszącymi im perkusją oraz elektronicznymi samplami. Dopiero na szarym końcu, gdzieś w tle pojawiają się smyczki, rzadziej dęciaki.

Gitary elektryczne odpowiedzialne są rzecz jasna za element akcji, choć i to nie jest żadną regułą. Przykładem niech będzie początek utworu Smokin’ Aces – It’s Buddy’s World, gdzie rockowy kawałek ilustruje krótki wizualny montaż pławiącehgo się w uciechach świadka koronnego. Instrument ten często słyszany jest również w nieco bardziej stonowanej formie, jako jeden z głównych środków wyrazu tematu dramatycznego z ostatnich trzech utworów płyty. Bardzo prosta to melodia, a w swej prostocie niesamowicie łatwo wpadająca w ucho. Gitara akustyczna znajduje swoje zastosowanie między innymi w temacie latynoskim jaki usłyszeć można w suicie Yo’ Te Queiro, swoją drogą dosyć ciekawym utworze wybijającym się lekko z tej rockowo-ambientowej konwencji ścieżki. Najwięcej komentarzy na ustach widzów wychodzących z sal kinowych niebezpodstawnie pozostawił, ilustrujący zaskakujący finał filmowy, utwór, Dead Reckoning, którego jako jedynego ominęły zabiegi montażowe przed umieszczeniem na krążku. Obnaża on doskonałe preferencje Mansella do przenoszenia ilustracyjnego rzemiosła na płaszczyznę brzmieniowego uniwersalizmu. Jest to tym samym mój ulubiony fragment płyty. Zainteresowanie wzbudził we mnie również kawałek Aftermath zawierający fortepianowe solówki, a fenomenalnie eksponujący smutek i żal w scenach pokazujących makabryczne obrazy pozostałości po rzezi jaka miała miejsce pod drzwiami apartamentu Buddy’ego.

I wszystko jest w porządku jeżeli do owego materiału podejdzie się jako do pewnego rodzaju rozrywki, przedłużenia wrażeń czerpanych z obejrzanego filmu. Partytura Mansella nie serwuje bowiem nic z tak zwanej ambitnej muzyki filmowej. Nie ma tu niczego innowacyjnego, ani na dłuższą metę przyciągającego uwagę. Ot 45 minut fajnego plumkadła, które prędzej czy później zastąpione zostanie czymś nowym…

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.