Raymond Wong

Siu Lam Juk Kau (Shaolin Soccer)

(2001)
Siu Lam Juk Kau (Shaolin Soccer) - okładka
Dominik Chomiczewski | 15-11-2014 r.

Od dawna wiadomo, że dzięki umiejętnemu zestawieniu ze sobą kultur zachodu i wschodu możemy otrzymać ciekawy produkt. A gdyby tak spróbować je połączyć i jednocześnie przedstawić w krzywym zwierciadle? Tego właśnie dokonał w 2001 roku hongkoński reżyser Stephen Chow, który na podstawie własnego pomysłu zrealizował jedną z najciekawszych komedii ostatnich kilkunastu lat, Shaolin Soccer. Film opowiada o sześciu wychowankach klasztoru Shaolin, którzy decydują się wziąć udział w turnieju piłki nożnej. Sprawa wcale nie jest jednak taka łatwa, albowiem żaden z nich nigdy nie trenował futbolu. Postanawiają więc wykorzystać znajomość technik kung-fu w spotkaniach z rywalami. W Shaolin Soccer można łatwo wyczuć inspiracje słynnym serialem Kapitan Tsubasa, emitowanym dawniej na kultowej Polonii 1. Chow jest jednak pierwszym reżyserem, który przeniósł tę konwencję na duży ekran.

Shaolin Soccer to film z rodzaju tych, które albo się kocha, albo nienawidzi. Jest tu bowiem sporo głupotek, infantylizmów i naiwności, a sam humor zapewne nie każdemu przypasuje. Jednak z drugiej strony obraz wprost kipi bezprecedensową rozrywką, a widok strzałów rozpruwających murawę i zmiatających bramki oraz piłkarzy z powierzchni ziemi (świetne efekty specjalne) może wywołać niemały uśmiech pod nosem. Najważniejsze jest jednak to, że Chow drwi po równo z piłki nożnej i tradycji wschodnich sztuk walk. Dokładnie to samo poczucie humoru znajdziemy w następnym i prawdopodobnie jeszcze lepszym filmie tego reżysera – Kung Fu Hustle.

Muzykę do Shaolin Soccer napisał Ying-Wah Wong, bardziej znany (choć należy to określenie wziąć w spory cudzysłów) jako Raymond Wong. Kompozytor ten miał za sobą kilkanaście niezbyt znaczących filmów, z których wyróżnia się współpraca z mistrzem kina akcji Harkiem Tsui’m przy produkcji Hua yue jia qi. Shaolin Soccer to początek kolaboracji Wonga z Stephenem Chow. Jako że zwycięskiego składu się nie zmienia, panowie zrealizowali później Kung Fu Hustle, CJ7 oraz zeszłoroczne Journey to the West. Do kompozytorskiego składu pracującego przy Shaolin Soccer powołany został także Lowell Lo – pochodzący z Hong Kongu piosenkarz, aktor, a także autor ścieżek dźwiękowych do wielu tamtejszych filmów. Jego wkład odnajdziemy jednak tylko w 3 z 20 zawartych na krążku utworach.

Już w pierwszym utworze Wong (razem z Lowellem Lo) rzuca nas w wir „piłkarskich sztuk walki”. Potężne, orientalne bębny, talerze i gongi stanowią podkład dla tematu przewodniego, co prawda prostego, ale za to łatwo wpadającego w ucho i heroicznego. Doskonale sprawdza się on także jako introdukcja filmu Chowa, stanowiąc podkład napisów początkowych stylizowanych na starożytne ryciny. Gwałtu na produkcji dokonali Amerykanie, dystrybuujący Shaolin Soccer w swoim rodzimym kraju. Wykopali oni na aut całą otwierająca obraz sekwencję razem z muzyką Wonga. W zamian za nią wprowadzili kilkunastosekundową czołówkę z dużo mniej frasującą ścieżką dźwiękową. Temat przewodni z Opening powraca w przyjmującym bardzo podobną konstrukcję utworze Double Dragon (co ciekawe, i w tym utworze maczał palce Lo) – świetnej ilustracji jednego z meczów. Generalnie melodia ta funkcjonuje jako temat zespołu, co potwierdza jej obecność w scenie, podczas której drużyna zostaje założona. Wong wprowadza wtedy najbardziej „badassowską” aranżację tematu przewodniego (Roof). Oczywiście zarówno film, jak i ścieżka dźwiękowa nie mogła zakończyć się innym motywem niż głównym. Przeznaczona pod ostatni gwizdek filmu aranżacja rozpoczyna się od wejścia współczesnego beatu, a następnie przechodzi w pompatyczny temat przewodni. Muzyczne podsumowanie obrazu Chowa niewątpliwie sprawia niemałe wrażenie, doskonale zamykając ten jakże przyjemny i pomysłowy obraz.

Wong w swojej muzyce nie stara się unikać odniesień do chińskiej muzyki ludowej. Te odnajdziemy przede wszystkim w utworze Kung Fu, w którym kompozytor stara się imitować tamtejsze instrumenty. To samo usłyszymy także w wielu innych ścieżkach, m.in. w Pressing. Shaolin Soccer Wonga to jednak nie tylko czerpanie z tradycji. Znaczną rolę odgrywają tutaj powiewy teraźniejszości. O beacie z ostatniego utworu zdążyłem już wspomnieć. Również temat z utworu Kung-Fu powraca już w następnej ścieżce Refrigerator w uwspółcześnionej aranżacji. Z kolei Dance oraz muzyka akcji z Final Match całkowicie podporządkowują się panującym dziś trendom. Takie kompozytorskie zabiegi rzutują na specyficzny obraz partytury. Wong traktuje film Chowa dokładnie tak jak powinien, czyli z przymrużeniem oka.

Jednak muzyka Wonga najlepiej radzi sobie tam, gdzie stara się wyolbrzymiać i tak już celowo przerysowane sekwencje. Do nich należy scena, w której bramkarz jest dosłownie bombardowany przez rywali, nie bez uszczerbku na własnym zdrowiu, piłkami kopanymi z taką siłą, że zamieniają się w kule ognia (sic!). Hongkończyk wprowadza wtedy bardzo dramatyczny chór, podkreślając w ten sposób heroizm golkipera (Cell Phone). Tak samo oddziałuje niemal demoniczny motyw drużyny, z którą główni bohaterowie muszą się zmierzyć w finale turnieju, a który usłyszymy m.in. w końcówce Final Match.

Głównym problemem ścieżki do Shaolin Soccer jest temat triumfu, z którym zapoznamy się po raz pierwszy na początku Final Match. Zdecydowana większość słuchaczy muzyki filmowej bez trudności wyłapie, że to bardzo wyraźna kopia podniosłego fragmentu utworu King of Pride Rock z kultowego Króla Lwa Hansa Zimmera. Czyżby temp track dotarł także na wschód Azji? A może miał być to jeden z żartów? Trudno powiedzieć, niemniej Wongowi powinna należeć się za to czerwona kartka, tym bardziej, że nie jest to jednokrotnie popełnione przewinienie – temat triumfu pojawia się także w ścieżce The Cup. I choć zastrzeżenia są jak najbardziej na miejscu, to jednak, co by nie powiedzieć, omawiany motyw spełnia swoją rolę należycie.

Wszyscy miłośnicy ambitnej i wysublimowanej muzyki filmowej powinni trzymać się od tego albumu z daleka. Shaolin soccer to bowiem nic innego, jak czysta, nieskrępowana rozrywka obdarzona kilkoma niezłymi tematami i fajnymi aranżami. Oczywiście plagiat z zimmerowskiego Króla Lwa nie może pozostać bez wpływu na ocenę oryginalności oraz notę ogólną. Niemniej czas spędzony z krążkiem mija względnie szybko i choć nie znajdziemy w nim niczego oryginalnego, to wydaje się być idealną propozycją, gdy chcemy posłuchać czegoś prostego, chwytliwego i niezobowiązującego.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.