Martin Scorsese w dobrej formie. Wyspa Tajemnic nie pozostawia wątpliwości co do talentu tego pana w dyscyplinie totalnego zniewalania widza: fabułą, kunsztem realizacji no i odpowiednią selekcją w kadrach, zarówno tych stojących przed jak i za obiektywem kamery. Do niedawna nazwisko Scorsese można było kojarzyć z inną ikoną w swoim rodzaju, kompozytorem Howardem Shorem. Do niedawna, ponieważ drogi tych panów rozeszły się jakoś po pamiętnej Infiltracji i filmowiec wydaje się tym niespecjalnie wzruszony. Doskonale radzi sobie ostatnimi czasy i bez niego. Doskonale radzi sobie jak widać i bez pomocy żadnego kompozytora. Dowodem ku temu jest omawiana tutaj ścieżka dźwiękowa do Wyspy Tajemnic. Ścieżka, do której określenie „score” pasuje jak najbardziej, ale już sformułowanie „original” stanowiłoby poważny gwałt na gatunku, w którym próbuje się odnaleźć.
Album z muzyką do Shutter Island nie powinno oceniać się kryteriami uwzględnianymi przy popełnianiu recenzji typowych ścieżek dźwiękowych. Czemu? Poza tym, że jest to kompilacja, zawiera ona utwory, które swoją krytykę już przechodziły, a dokonywały jej już przynajmniej środowiska muzykologiczne. Nie widzę więc sensu wtapiania się w istotę programowości (bądź jej braku), konwencji i estetyki tworów Mahlera, Pendereckiego, czy Cage’a. Można za to zgłębić wartość tych partytur na nowej płaszczyźnie – w kontekście filmu, w którym zostały osadzone. Nie bez znaczenia okazuje się również kwestia odpowiedniej selekcji materiału zawartego na krążkach…
Oddając niejako pierwszeństwo kwestiom funkcjonalności, zatrzymajmy się na chwilę nad ową kontekstowością muzyki w Shutter Island. Thriller psychologiczny, to wdzięczny gatunek filmowy dla współczesnej, wyłamującej się normom harmonii kompozycji. Luka, którą pozostawia na tym polu decyzja reżysera o zrezygnowaniu z tradycyjnej ilustracji wydaje się skutecznie zapełniania utworami z repertuaru muzyki poważnej. Bardzo zróżnicowanej zresztą, prezentującej varietas barw brzmieniowych i artykulacyjnych, zawsze jednak korzystającej z minimalistycznych środków muzycznego wyrazu. Kolejną cechą wspólną dla większości wykorzystanych w filmie utworów jest ich molowa tonacja, kreująca poczucie trwania w nieustannym napięciu, innym razem uczucie smutku w skonstruowanych na modłę fugi melancholijnych utworach. Trzeba przyznać, że repertuar ten całkiem dobrze odnajduje się w zestawieniu z posępnym, choć nierzadko dynamicznym obrazem Scorsese’a. Doskonale sprawdza się zarówno jako przedmiot w tworzeniu audiowizualnej harmonii, jak i kontrapunktu stanowiącego niejako muzyczną hiperbolę prezentowanych na ekranie scen. Przykładem może być tu jeden z ciekawszych utworów kompilacji, czyli Symphony no. 3: Passacaglia – Allegro Moderato autorstwa naszego rodaka, Krzysztofa Pendereckiego. Sukcesywnie narastające dysonanse w rytmicznym temacie, świetnie „sprzeczają się” z obrazem przybycia głównych bohaterów na tytułową wyspę. Posługiwanie się tego typu zabiegami, choć z jednej strony podnosi artystyczną rangę filmu, z drugiej potrafi stworzyć wrażenie, że Scorsese w tak agresywnym epatowaniu tego typu zabiegami stylizuje się nieco na Quentinie Tarantino.
Funkcjonalność i estetyka w tym przypadku nie idą ze sobą w parze. Materiał zawarty na oficjalnym albumie Rhino jest równie ciężki i oporny w odbiorze jak klimat w wizualnej odsłonie Shutter Island. Sam pomysł stworzenia dwupłytowego soundtracku zestawiającego w sobie wszystkie zawarte w filmie utwory wydaje się (łagodnie mówiąc) poroniony. Nie jest to bowiem jednolita pod względem tematycznym mieszanka. Nie bazuje również na aspekcie atrakcyjności brzmieniowej. Jakby tego było mało, pośród mrocznych, dziwnych niekiedy wymysłów ekspresjonistów, odnaleźć możemy element muzyki popularnej, czyli utwory elektroniczne, jazzowe i bluesowe. Da się jednak zauważyć pewną cząstkową strategię grupowania kawałków w ramach poszczególnych krążków. Pierwszy z nich jest bowiem przeładowany ciężkim, schizofrenicznym wręcz brzmieniem, drugi z kolei wychodzi z bardziej melodycznym repertuarem, nierzadko balansującym gdzieś pomiędzy snującym się ambientem, a neoromantyczną nostalgią. Tu na szczególną uwagę zasługuje zamykająca drugą płytę elegia, This Bitter Earth…, fenomenalnie konkludująca zresztą wydarzenia dziejące się na ekranie.
Jak już wspominałem, ocena tak osobliwego albumu nie należy do najłatwiejszych. Typowe krytyczne spojrzenie na kompilację Rhino zabija świadomość obcowania z materiałem będącym wynikiem pewnych impresji. Impresji samego reżysera jak i szefa muzycznego projektu, Robbie’go Robertsona. Sama koncepcja wykorzystania tych właśnie utworów zasługuje na szczere uznanie, niemniej brak selektywności w konstruowaniu oficjalnego soundtracka może się odbić czkawką na potencjalnym odbiorcy. Kupno takowej proponuję zatem zagorzałym wielbicielom filmów Scorsese’a i tym, którzy najzwyczajniej w świecie zakochali się w oprawie muzycznej oglądając Shutter Island.