Japonia, koniec XIX-tego wieku. Doktor Ono wraz rodziną przygotowuje się do przeprowadzki, gdy do jego drzwi puka nieznajomy starzec. Zaproszony do środka, zauważa zdjęcie pewnego samuraja, ongiś jego druha z czasów, kiedy upadł siogunat Tokagawy. Ono częstuje gościa sake, po czym obydwaj zaczynają wspominać przedstawionego na obrazie Kanichiro Yoshimurę. Tak w skrócie prezentują się pierwsze sceny dramatu historycznego Mibu Gishi Den (Kiedy dobyto ostatni miecz) z 2003 roku, za którego kamerą stanął Yojiro Takita (Pożegnania). Film ten znany jest również pod anglojęzycznym tytułem When the Last Sword Is Drawn.
Po tej krótkiej introdukcji, akcja cofa się do lat 60-tych XIX-tego wieku. Kanichiro Yoshimura (świetna, tragikomiczna rola Kiichi Nakai) wciela się do Shinsugumi, gwardii stojącej u boku szoguna. Szybko staje się on obiektem drwin, a większość jego współtowarzyszy podejrzewa, że za dołączeniem do oddziału nie kryją się pobudki moralne, a zwyczajna chciwość. Nikt jednak nie wie o tym, że Yoshimura wszystkie pieniądze wysyła swojej biednej rodzinie. W tym o to interesującym i niebanalnym obrazie, nagrodzonym przez Japońską Akademię Filmową w kategorii najlepszy film, musiała odnaleźć się ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Joe Hisaishiego.
Dla słynnego Japończyka była to pierwsza kolaboracja z Takitą, z którym pięć lat później współpracował przy znakomitych, tak muzycznie, jak i filmowo, nagrodzonych Oscarem Pożegnaniach. Co ciekawe, dla Hisaishiego będącego w branży filmowej od prawie trzech dekad, Kiedy dobyto ostatni miecz było pierwszym obrazem z gatunku filmu samurajskiego, który stanowi przecież jeden z najważniejszych odłamów japońskiej kinematografii. Jak sobie poradził w nowej roli? O tym przekonamy się, gdy przyjrzymy się bliżej soundtrackowi wydanemu przez wytwórnię Volcano, który zawiera w sobie zdecydowaną większość muzyki, jaką możemy odnaleźć w produkcji.
Omawianie muzyki z obrazu Takity najlepiej zacząć od końca albumu. Wieńczący krążek, tytułowy utwór, niestety przeznaczony dopiero pod napisy końcowe, prezentuje nam bowiem to, co najlepsze w partyturach Japończyka. Mowa tu oczywiście o długich, wyrazistych melodiach. Pierwsza z nich służy za temat przewodni. Napisana jest na typową, zachodnią modłę – można tutaj wręcz wyczuć inspiracje twórczością Aarona Coplanda, zwłaszcza, gdy prowadzi ją solowa trąbka. Należy ją przypisać głównemu bohaterowi, którego dobroduszny charakter znajduje swoje odbicie w nutach Hisaishiego. Bardzo podobny motyw Japończyk napisze kilka lat później do mało znanego, familijnego filmu A Tale of Marie and Three Puppies.
Druga z najważniejszych melodii, również zawarta w ostatniej ścieżce, wydaje się być zupełnie przeciwstawna do pierwszej. Tak jak tamta silnie zakorzeniona jest w zachodnich wzorcach muzycznych, tak następna melodia budująca tytułowy utwór, wykorzystuje chwyty typowe dla japońskiej muzyki tradycyjnej, zarówno pod względem orkiestracyjnym, jak i melodycznym. Ma to swoje podłoże w filmie Takity. Motyw ten można uznać za temat Morioki, ojczyzny Yoshimury. Ta lekka, chwytliwa melodia, dzięki wydatnym wpływom japońskiego folkloru, sprawnie podkreśla charakter tej krainy, która w obrazie przedstawiana jest, jako miejsce bardzo dalekie od tego, w których toczy się akcja filmu. Początkowo poznajemy ją w utworze Hometown – Southern Morioka, gdzie grana jest na różku angielskim. Niestety, podobnie jak w przypadku motywu głównego, Hisaishi dość rzadko po nią sięga na przestrzeni tego 40-minutowego albumu.
Muszę jednak przyznać, że choć omawiane w powyższych akapitach dwa główne tematy są przyjemne i łatwo wpadające w ucho, to jednak nie posiadają w sobie większych pokładów emocji, z których, przecież, melodie Hisaishiego są znane. Pod tym względem dużo lepiej wypada poboczny motyw rodziny Yoshimury, który w pełnej krasie rozbrzmiewa pod koniec utworu Seduction, akompaniamentujący jednej z najbardziej pamiętnych scen z filmu – rozstaniu Yoshimury z jego familią. Porywająca i dramatyczna, wysoko prowadzona sekcja smyczkowa, będąca najlepszym, pod względem ilustracyjnym, punktem z całej partytury, nasuwa skojarzenia z późniejszymi, być może jeszcze bardziej ekspresyjnymi tematami z Sun Also Rises czy I Want to be a Shellfish.
Niestety reszta zaprezentowanego na płycie materiału nie reprezentuje sobą specjalnie wysokiego poziomu. Co prawda mamy także ciekawą melodię skomponowaną dla gwardii Shinsegumi ze ścieżek Mibu’s Wolves oraz Conquer (które to kompozycje wraz ze sporadycznie występującą muzyką akcji są muzycznym pokłosiem kultowej Księżniczki Mononoke), lecz reszta ścieżek jest niezbyt absorbująca. Bazuje ona głównie na dość odtwórczej liryce, z której wyróżnia się może jedynie ładny, aczkolwiek standardowy dla Hisaishiego, gitarowy motyw z Hotaru, tworzący coś na wzór tematu miłosnego. Szkoda, że poza piękną melodią z Seduction, pozostała część motywów rzadko kiedy ma okazję wybrzmieć w pełnej krasie, co także przekłada się na wrażenia z odsłuchu płyty. Dlatego też można odnieść wrażenie, że omawiana ścieżka dźwiękowa Hisaishiego nie posiada takiej siły wyrazu, jak wiele jego innych partytur i broni się przede wszystkim świetnym, ostatnim utworem, w którym znajdzie upodobanie wielu słuchaczy muzyki filmowej – nie tylko miłośników twórczości japońskiego kompozytora.
Po seansie Kiedy dobyto ostatni miecz możemy odczuć, że nie do końca wykorzystano potencjał drzemiący w muzyce japońskiego kompozytora. Hisaishi i Takita, zupełnie przeciwnie do słynnych Pożegnań, podchodzą do filmowej ilustracji nieco zbyt zachowawczo. Próżno tutaj szukać bardziej wyrazistych rozwinięć poszczególnych motywów, wszak najlepsze fragmenty znajdziemy w suicie przeznaczonej pod napisy końcowe. Choć muzyka w żaden sposób nie gryzie się z obrazem, a wprost przeciwnie, gdyż sprawnie go dopełnia, to jednak trudno uznać ją w jakikolwiek sposób za pamiętną. Zatem reasumując, pomimo tego, że omawiana partytura nie schodzi poniżej pewnego poziomu, to jednak, zwłaszcza patrząc przez pryzmat jakże bogatego dorobku Hisaishiego, nikogo nie powinno dziwić, że ten album nie należy do popularnych prac Japończyka.