James Michael Dooley

Mars Underground, the

(2005)
Mars Underground, the - okładka
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Sam nie za bardzo wiem, czemu ma służyć ta recenzja. Album ten jedynie można nabyć poprzez sprzedaż wysyłkową z USA, zaś nazwisko kompozytora nie jest na tyle znane, żeby skłoniło rzesze melomanów do poszukiwań tej muzyki. Niestety nie potrafię udzielić odpowiedzi na to pytanie, przynajmniej nie w tej chwili. Przymknijmy więc na to oko i uznajmy, że kieruje mną altruistyczna chęć podzielenia się z wami moimi wrażeniami po przesłuchaniu najnowszego dzieła amerykańskiego kompozytora Jamesa Michaela Dooley’a.

Jak zwykle po użyciu sformułowania ‘dzieło’, pojawiają się wątpliwości, czy aby nie zostało ono użyte na wyrost. Owszem, jeśli porównamy to do np. Mozarta, to niestety ‘dzieło’ tu nie pasuje. Ale jeśli spojrzymy na to z drugiej strony, to chyba moje słownictwo wydaje się być choć po części usprawiedliwione. Ta druga strona to nic innego jak fakt, iż jest to tak naprawdę pierwszy duży, samodzielny projekt Dooley’a. I trzeba przyznać, że jak na nowicjusza spisał się rewelacyjnie.

The Mars Underground jest filmem dokumentalnym, który opowiada o marzeniu jednego człowieka. Dr Robert Zubrin zabiera nas w świat terraformowanego Marsa, na którym być może zamieszkają nasi wnukowie. Film zrobiony jest bardzo ładnie (przynajmniej fragmenty, które do tej pory można było zobaczyć) i na tym mógłbym zakończyć wzmiankę o samym obrazie, gdyby nie to, że… go jeszcze nie ma. Od dłuższego czasu film ten ma status ‘post-production’, co oznacza, że utknął w fazie montażu. Nie przeszkodziło to jednak jego twórcom wystawić na sprzedaż soundtracku Dooley’a. Tak więc pozbawieni jeszcze możliwości skonfrontowania dźwięku z obrazem, uzbrojeni jedynie we własną wyobraźnię, udajemy się w międzygwiezdną podróż. No może trochę przesadziłem, gdyż w skali wszechświata Mars leży od nas o rzut beretem. A to, że my jeszcze nie potrafimy tym beretem tam dorzucić, to już inna sprawa.

Pierwsze, co przyszło mi na myśl, gdy w moje ręce wpadł The Mars Underground, to Total Recall nieodżałowanego Goldsmitha. Bynajmniej nie dlatego, iż muzyka Dooley’a ma coś wspólnego z muzyką Jerry’ego. Naturalnie wspólnym ogniwem jest Czerwona Planeta (tutaj pojawiają się kolejne tytuły, takie jak właśnie Red Planet, czy Mission to Mars). Tyle, że w jednym obrazie pewien Austriak lata z karabinem i walczy ze złoczyńcami, zaś w drugim przypadku mamy do czynienia z surową, naukową wizją przyszłości przedstawioną w iście dokumentalnym stylu. Tak samo jak tych filmów nic poza samą planetą nie łączy, tak samo jest z muzyką. Skoro zaś nie tutaj Dooley szukał inspiracji, to gdzie? Większości z was znana powinna być trylogia Godfrey’a Reggio: ‘qatsi’. Do wszystkich trzech części muzykę napisał Philip Glass. Jest ona hipnotyczna, jednostajna, a jednak bogata tematycznie. Wielu słuchaczy zniechęciła swoją surowością. Jednak to co jednego zniechęci, drugiego przyciągnie.

Nie wiem w jakim stopniu Dooley czerpał z trylogii Glassa (szczególnie z Naqoyqatsi), jednak pozostaje faktem, że czasami brzmi to niemal identycznie. Mimo iż bardzo lubię trylogię ‘qatsi’, należy to zapisać na minus amerykańskiego kompozytora. Ale jako iż Dooley to nic innego, jak część Media Ventures, tak więc chyba wszystko zostało wyjaśnione w tej kwestii. Chociaż równie dobrze twórcy filmu mogli sobie zażyczyć dokładnie takiego podkładu, stąd też takie bliskie pokrewieństwo. Kolejnym minusem może być monotematyczność, jaka nam towarzyszy podczas słuchania. Mimo wszystko klimatyczny, wręcz złowrogi underscore nie jest materiałem, którym możemy sobie bez przeszkód wypełnić godzinę naszego życia. Równie dobrze można było ten materiał zamknąć w jakiś 40 minutach, wtedy wszystko byłoby idealnie. Nie wiem, może zmienię na ten temat zdanie po obejrzeniu filmu (o ile ten zostanie kiedyś ukończony). To tyle w kwestii narzekania. Czas na pozytywy.

Elektronika jest na najwyższym poziomie. Widać, że podczas pobytu w Santa Monica w Media Ventures, James patrzył Zimmerowi na ręce (dosłownie). Jako iż muzyka ma obrazować marsjańskie krajobrazy, naturalnym wyborem w moim odczuciu była minimalistyczna, klimatyczna elektronika. Naprawdę nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby przenieść się na piaszczyste pustynie, gdzie wszystko wokół nas przybiera barwę bladej czerwieni. Album otwiera Arrival on Mars, w którym dane nam będzie usłyszeć temat przewodni. Towarzyszyć nam on będzie jeszcze parokrotnie podczas całej ścieżki. Ciekawym jest kontrast wobec całej konstrukcji albumu. Temat ów jest bombastyczny, wybucha niczym wulkan, by po chwili uspokoić się i wkomponować się niepostrzeżenie w inne takty. Jak dla mnie, świetne posunięcie, które na pewno jeszcze lepiej działa w filmie. Drugim tematem wartym wyróżnienia, jest temat ‘qatsi’. Słychać go doskonale w Dr. Zubrin oraz w History has Taught Us. Naturalnie aranżacja jest dużo szybsza i bardziej współczesna, niż u Glassa, jednak trudno nie usłyszeć podobieństwa. W przeciwieństwie do pierwszego tematu, ten jest bardziej klimatyczny i bliższy nastrojowi całej płyty. Jak już wcześniej wspomniałem, muzyka na niej zawarta jest wręcz surowa, momentami potrafi przyprawić o gęsią skórkę. Idealnie oddaje realia, jakie panują w kosmosie i na (jeszcze) złowrogim Marsie.

W tym miejscu myślałem, że może będę już znał odpowiedź na pytanie, jakie zadałem sobie we wstępie. Niestety… Ale to pytanie jest trochę nie na miejscu, bo gdyby postawić je przy innych recenzjach, brzmiałoby ono jeszcze bardziej irracjonalnie. Tymczasem skoro recenzja ta została już napisana i ujrzała światło dzienne, nie pozostaje mi nic innego, jak mimo wszystko zachęcić wszystkich do poszukania tego albumu i udania się w godzinną podróż na Marsa. Na Marsa, który czeka tylko, ażeby odkryć go na nowo.

  • Wywiad z kompozytorem
  • Oficjalna strona filmu
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze

    Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.