Joe Hisaishi

Kikō Sōseiki Mosupīda (Genesis Climber Mospeada)

(1983)
Kikō Sōseiki Mosupīda (Genesis Climber Mospeada) - okładka
Dominik Chomiczewski | 24-02-2018 r.

W swoich tekstach kilkukrotnie już pisałem, że Joe Hisaishi na początku swojej kariery, czyli zanim zyskał rozgłos dzięki ścieżce dźwiękowej z Nausicii z Doliny Wiatru, przez wiele lat komponował muzykę do pomniejszych filmów i seriali anime. Większość z nich kompletnie zaginęła w odmętach dziejów, inne poradziły sobie nieco lepiej z przemijającym czasem. Do tej drugiej grupy należałoby zaliczyć 25-odcinkową serię Genesis Climber Mospeada, autorstwa Hidekiego Kushimy i Shinjiego Aramakiego (późniejszego twórcy Applessed). Jest to jedna z wielu futurystycznych opowieści o wielkich robotach, tzw. mechach.

Produkcja Kushimy i Aramakiego była emitowana w niedzielne przedpołudnia od 2.10.1983 do 23.03.1984 , a zatem w okresie, w którym prace nad kultową Nausicaą z Doliny Wiatru szły już pełną parą. Nie licząc kilku drobnych zabiegów melodycznych, wynikających z ówcześnie kiełkującego dopiero stylu Hisaishiego, nie znajdziemy tu jednak zbyt wielu wspólnych mianowników. Genesis Climber Mospeada to od strony stylistycznej klasyczny przykład ścieżki dźwiękowej z dawnych anime. Zresztą sam Hisaishi ma kilka innych tego typu prac w dorobku, by wspomnieć tu chociażby seriale Galactic Whirwind Sasuraiger, Twin Hawks, czy pełnometrażówkę Techno Police 21 C. Aby przekonać się, jak prezentuje się ścieżka dźwiękowa z Genesis Climber Mospeady, w niniejszym tekście weźmiemy na warsztat oficjalny soundtrack, który ukazał się pod postacią trzech osobno wydanych woluminów.

Na potrzeby serialu Hisaishi przygotował bardzo szerokie spektrum muzycznych stylizacji – mamy tu min. pop, rock, jazz i elektronikę. I tak też soundtracki zaoferują nam rozmaite utwory: począwszy od lirycznych, przez bardziej podniosłe, dynamiczne, kończąc na tych najmniej atrakcyjnych, odwołujących się zapewne do ekranowego suspensu. Partytura Japończyka ewidentnie wywodzi się z muzyki rozrywkowej (poza wyżej wymienionymi gatunkami można by jeszcze wskazać nawet funky i blues). Są więc tu min. prawdziwie rockowe fragmenty (z wyraziście zaznaczonymi gitarami elektrycznymi), utwory jazzujące i bigbandowe (z fortepianem, saksofonami, trąbkami i innymi dęciakami, co też zresztą miejscami przywołuje trochę na myśl prace Yujiego Ohno do serii Lupin III), samplowana i popowa liryka, a nawet westernowe trąbki – wszystko to oczywiście podparte często solidną pracą perkusjonaliów i syntezatorów. Jako że jednak Hisaishi nawiązuje do ówczesnych trendów, to też miejscami jego ilustracja trąci już nieco myszką. Słychać to zwłaszcza w stricte elektronicznych ścieżkach. Z drugiej strony muzyka maestro nadrabia generalnie luzackim tonem i pogodnym charakterem.

Soundtracki z Genesis Climber Mospeady nie posiadają żadnego tematu przewodniego. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, albowiem praktycznie każdy utwór z pierwszych dwóch woluminów (nie licząc trzeciej płyty, gdzie znalazło się kilka powtórek, ale o tym wspomnę w dalszej części tekstu) prezentuje osobną ideę muzyczną. Większość z nich, pomijając syntetyczny underscore, skonstruowana jest na prostych, chwytliwych, często durowych melodyjkach, z którymi zapoznawanie się jest miłą przygodą, także ze względu na całkowity brak ilustracyjności i niejako koncepcyjny charakter poszczególnych kompozycji. Najciekawiej wypadają zwłaszcza te motywy, do których wykonania Japończyk angażuje zestaw dęciaków, gitary elektryczne i perkusję. Takie utwory, jak przebojowe Dash and Dash lub dostojne Young Soldiers, wysuwają się na czoło najciekawszych fragmentów z Genesis Climber Mospeady. Prosta i przejrzysta melodyka jest zresztą główną siłą wszystkich trzech albumów.

Choć recenzowane soundtracki to niemal klasyczne przykłady, że tak powiem, „premiyazakowskiego” okresu filmowej twórczości Hisaishiego, to jednak w niektórych fragmentach usłyszymy echa jego późniejszych prac. Np. Venus of Space pod względem melodyki przypomina mistyczno-liryczną poetykę tematu głównego z Nausicii z Doliny Wiatru. Frazy dulcimeru z Flying Ceremony również zdają się być zapowiedzią ścieżki dźwiękowej z pierwszego wspólnego projektu Hisaishiego z Miyazakim. Z kolei kołysankowe Blue Latter opiera się na niemal identycznej progresji akordowej, co Mother z Mojego sąsiada Totoro.

Trochę miejsca zajmują również piosenki. Za ich aranżację odpowiadał sam Hisaishi, aczkolwiek autorem muzyki jest tylko w kilku przypadkach. Oscylują one wokół podobnych stylizacji, co materiał instrumentalny, a zatem mamy więc, z grubsza rzecz biorąc, trochę popu, trochę rocka i trochę jazzu. Tym samym ładnie wkomponowują się w całość, choć niestety nie wychylają się poza ramy reprezentowanych przez siebie gatunków.

Najmniej ciekawie prezentuje się na pewno trzeci wolumin. Nie zawiera on jednak oryginalnej ilustracji Hisaishiego, lecz mniej lub bardziej związane z serialem piosenki, które zostały nagrane podczas bliżej nieokreślonego występu w tokijskim klubie jazzowym Pit Inn. Ze względu na specyfikę tego miejsca, songi oscylują głównie wokół jazzu, choć nie brak im również elementów popowych i rockowych. Wśród nich znalazła się chociażby aranżacja evergreenu Somewhere over the Rainbow z Czarnoksiężnika z krainy Oz. Japończyk zaaranżował wszystkie piosenki, choć żadnej z nich osobiście nie napisał. I tak też trzecia i ostatnia płyta wydaje się tylko czymś rodzaju ciekawostki, pewnym bonusem, bo ani nie gwarantuje szczególnych doznań słuchowych, ani nie rzuca nowego światła na przygotowaną przez Hisaishiego partyturę.

Gdyby dokonać odpowiedniej selekcji, to z trzech woluminów Genesis Climber Mospeady z pewnością dałoby się skompilować doprawdy przyjemnego i porządnego składaka. Joe Hisaishi nie reprezentuje tutaj co prawda poziomu, do którego przyzwyczaiły nas jego późniejsze i dużo bardziej znane dzieła, niemniej serial Kushimy i Aramakiego dał mu spore możliwości w wykazaniu się swoją wszechstronnością. I taka też jest ostatecznie powstała ścieżka dźwiękowa – różnorodna. Jest tutaj pop, rock, jazz, blues, trochę bigbitowego i bigbandowego grania, a nawet eksperymenty z elektroniką. Co prawda po latach nie wszystko działa dobrze, część stylizacji brzmi już archaicznie, a brak idei przewodniej czasem daje we znaki, niemniej jeśli ktoś jest fanem Hisaishiego, albo lubuje się w ścieżkach dźwiękowych z dawnych anime, to powinien mimo wszystko zapoznać się z tym materiałem.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.