Don Davis

House on Haunted Hill (Dom na Przeklętym Wzgórzu)

(1999)
House on Haunted Hill (Dom na Przeklętym Wzgórzu) - okładka
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Moda na remake’i klasyków filmowych rozkręciła się w Hollywood gdzieś pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Stwierdzono wtedy, że skoro raz pewien pomysł sprzedał się dobrze, to czemu nie miałby się sprzedać ponownie w nowszej wersji? O ile jednak filmy te charakteryzują się pięknym zewnętrznym opakowaniem (efekty, zdjęcia, efekty, montaż, efekty), to od wewnątrz zżera je rdza kiczu i tandety. Dom na Przeklętym Wzgórzu wielkiego wyjątku od tej reguły nie stworzył. Film ten choć o niebo lepiej prezentujący się od współczesnych straszących we Mgle Domów Woskowych Ciał i innych dziwactw, to i tak przesiąknięty jest banałem scenariuszowym zdradzającym już na początku filmu jego zakończenie oraz jałową grą aktorską. Zatem wszystko kręci się wokół nawiedzonego budynku, który stopniowo pozwala odejść uwięzionym w jego murach przypadkowym gościom z tego nędznego ziemskiego padoła. Reżyser William Malone widocznie za mało wymagał od swojej ekipy… w sumie niczego wielkiego po twórcy serialu familijnego na niedzielne popołudnie Kochanie Zmniejszyłem Dzieciaki nie można było się spodziewać.

Horror jest specyficznym gatunkiem filmowym, chyba najbardziej zależnym od partytury jaka go ilustruje. Większość z kompozytorów specjalizujących się w tym gatunku tworzy niestety wtórne, oklepane już do znudzenia produkty muzyczne, które poza obrazem nadają się tylko do zalegania na półkach wytwórni. W przypadku Davisa sprawy mają się trochę inaczej. To chyba jeden z niewielu współczesnych artystów z branży muzyczno-filmowej, który ponad ilustrację stawia sobie ciekawe, częstokroć niekonwencjonalne rozwiązania techniczne. W mrocznym kinie czuje się jak w domu, co wielokrotnie udowadniał chociażby wspomnianym wcześniej Matrixem, który odniósł spory sukces nie tyle komercyjny co artystyczny. Pisząc muzykę do Domu na Przeklętym Wzgórzu udowodnił po raz kolejny, że jest nietuzinkowym twórcą potrafiącym sprawnie poruszać się pomiędzy wieloma konwencjami muzycznymi rozwijając w ten sposób swój i tak bogaty już warsztat twórczy.

Oczywiście wielkiej rewolucji Davis nie poczynił w gatunku Domem na Przeklętym Wzgórzu. Oparł się na mniej więcej tych samych, lansowanych od dziesięcioleci standardach okraszając je swoimi niuansami. Pełno więc tu nerwowych smyczek, schizofrenicznych dysonansów, ogólnie atonalnych zabiegów oraz nagłych eksplozji dźwiękowych. Davis w przeciwieństwie do większości pokrewnych mu artystów potrafi jednak “uporządkować” ten muzyczny bajzel, zamykając chaos w niesamowicie pasjonujących rozwiązaniach kompozycyjnych, tudzież eksperymentach. Podstawą jest tu (jak zwykle zresztą w partyturach Dona) orkiestra symfoniczna, gdzie królują niezmordowane instrumenty dęte. Wchodzące w ich skład puzony i waltornie bombardują uszy słuchacza monumentalnymi i często atonalnymi formami. Towarzyszą im smyczki, które niczym rozdrażnione modliszki atakujące dęciaki dorzucają do kotła dźwiękowego kolejną porcję dysonansów. Pojawiające się na krótko agresywne fortepianowe wstawki skutecznie budują napięcie. Wszystko to wspierane jest przez szeroki wachlarz elektronicznych zabiegów. Nie trzeba być wybitnym słuchaczem, by zauważyć liczne powiązania stylowe jakich dopuszcza się Davis. Najczęściej na tapetę idzie Matrix, jako iż tam właśnie kompozytor zmodernizował swój warsztat na nowo, szczególnie na tle relacji elektronika-orkiestra. Często więc na równe nogi zrywać nas będą zsamplowane metaliczne uderzenia oraz przeróżnej maści odgłosy i dźwięki. Są to jednak podstawowe formy wyrazu na których niczym na szkielecie opiera się muzyczne ciało Domu na Przeklętym Wzgórzu. Nie działają zatem tak bardzo na wyobraźnię słuchacza. Uczynią to jednak solowe instrumenty i chór.

Dosyć oryginalnym zabiegiem, aczkolwiek nie pierwszym w karierze Davisa (wcześniej w podobny sposób budował stylistykę i melodykę Domu Frankensteina) było zaszczepienie do kompozycji organ kościelnych. Gotyckie, monumentalne dźwięki wydobywające się z piszczałek rozpościerają nad partyturą obłok mroku i powagi. To właśnie na organach kompozytor buduje swój temat główny, który “grobowymi” melodiami przywita nas już w pierwszym utworze, Main Title, a w pełni zachwyci przy okazji House Humongous. Najsprawniej Davis posługuje się jednak chórem. Sztampowe śpiewy zastępuje pozornie zdezorganizowanym krzykiem wydobywającym się z dziesiątek gardeł. Przykładem idealnego epatowania chórem krzyczanym jest utwór Pencil Neck zdobiący jedną z pierwszych scen w filmie, gdzie pensjonariusze domu psychiatrycznego dokonują krwawej zemsty na swoich sadystycznych opiekunach. Oprócz tego kompozytor raczy nasz chorałami na przykład w The Price Petard.

Pomiędzy szalonymi, mrocznymi eksperymentami pojawiają się także luźniejsze akcenty muzyczne. Takowym jest na przykład nostalgiczny skonstruowany w formie walca track Hans Verbosemann. Równie interesujący jest Price Pestiferous z charakterystycznymi dla rejonów bliskowschodnich pociągnięciami smyczkamowymi i tamburynami w tle. Zupełnym przeciwieństwem wszystkiego innego co usłyszymy na płycie jest rockowo brzmiący Struggling to Escape. Towarzyszące mu metaliczne odgłosy w tle przywołają nam na myśl sceny w holu z Matrixa. Na płycie Varese oprócz “original score” Davisa znalazł się także jeden utwór klasyczny, Piano Quartet in G Minor Brahmsa.

Wszystko to sprawia, że Dom na Przeklętym Wzgórzu jest niezwykle elektryzującą mieszanką muzyczną. Owszem zdarzają się w niej momenty, gdzie pod natłokiem stale bombardującego nas dźwięku uginamy się. Kilka razy przyjdzie nawet moment zwątpienia. Jednakże z perspektywy licznych partytur do filmów grozy i dotychczasowego dorobku kompozytora jest to dzieło nieprzeciętne i jak najbardziej warte uwagi. Polecam.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.