Ten film początkowo miał nosić tytuł The Flood, ale producenci doszli do wniosku że mylnie sugerowałby widowisko o charakterze katastroficznym. Poprzestano więc na Hard Rain, które polscy dystrybutorzy przewrotnie przetłumaczyli na… Powódź. Niby wszystko się zgadza, bo cała fabuła osadzona jest w ewakuowanej, podtopionej miejscowości, ale nie to jest istotą nocnych zmagań kilku wyeksponowanych tam postaci. Oto bowiem dwaj bankowi konwojenci zostają napadnięci przez grupkę bandytów. Pozostały przy życiu Tom postanawia za wszelką cenę chronić powierzone mu pieniądze, ale w stale pogarszających się warunkach pogodowych jest to nie lada wyzwaniem. W akcję włącza się również miejscowa policja oraz młoda dziewczyna, Karen, która przypadkowo wplątana zostaje w intrygę. Thriller sensacyjny w reżyserii Mikaela Salomona był jak na tamte czasy (rok 1998) stosunkowo dużym i drogim przedsięwzięciem. Zrealizowany za 70 mln $ okazał się jednak komercyjną i artystyczną porażką wpędzającą studio Paramount w nie lada kłopoty finansowe. Nie pomogła gwiazdorska obsada z Morganem Freemanem oraz Christianem Slaterem na czele. Półtoragodzinne widowisko cierpiało na zbyt płytką fabułę, słabe dialogi i multum technicznych błędów każących patrzeć na ten d(r)eszczowiec nie z przestrachem, a lekkim przymrużeniem oka.
Szukając czegokolwiek w tej produkcji, co wydawać się może wiarygodnym i adekwatnym do pierwotnego zamysłu twórców, elementem, należałoby w pierwszej kolejności zwrócić uwagę na ścieżkę dźwiękową. Do stworzenia takowej zaangażowano Christophera Younga, który jak sam wspominał, był bardzo zaintrygowany tą propozycją. Całą swoją karierą opierał bowiem albo na filmach grozy albo na dramatach. Film akcji i to w takim wydaniu był dla niego nowym, niezbadanym terytorium. Gatunkiem, z którym dosyć szybko zdołał się oswoić. Nie było jednak łatwo. Specyfika tego typu kina już na wstępie stawiała kompozytora w roli jednego z kluczowych narratorów. Obok walorów dramaturgicznych, muzyka pełnić miała również funkcje motoryczne – i to na tej płaszczyźnie trzeba było dokonać najwięcej. Dodatkowych trudności dostarczał fakt, że sfera audytywna całego widowiska wypełniona była dźwiękami ulewy i przelewającej się wody. O jakiejkolwiek subtelności lub aranżacyjnych fajerwerkach można więc było zapomnieć – po prostu utonęłyby one w nieznośnie głośnym tle. Z tego też powodu wiele „spokojniejszych” scen po prostu pozostawiono bez oprawy. Pozostałą część trzeba było zagospodarować ilustracją głośną, charakterną, a nade wszystko opartą na klarownej bazie rytmicznej. Owszem, można było pójść śladem coraz prężniej rozwijającej się stylistyki MV i zbudować ścieżkę dźwiękową na bazie ówczesnego brzmienia, ale to nie było w stylu Younga. Bynajmniej nie stronił od klasycznych zestawień orkiestry z elektronicznymi samplami. Natomiast znacznie rozbudowana sekcja dęta blaszana zapewniła tej mieszance należnego, patetycznego wydźwięku. Efektem tego jest totalnie bezkompromisowy akcyjniak, który nie uchyla się od eksperymentów, ot chociażby z solowymi wstawkami na harmonijkę. Akcyjniak, który w filmie Salomona robi całkiem dobrą robotę, choć dla wielu widzów może się wydać zwykłym metronomem odliczającym czas do zakończenia tego średnio udanego widowiska. Uwagę zwraca kilka świetnych fragmentów z finalnej konfrontacji, które mają prawo wzbudzić w odbiorcy chęć sięgnięcia po album soundtrackowy.
Podmiotem odpowiedzialnym za wydanie stosownego krążka był Milan Records. Tradycyjnie już Christopher Young wziął na siebie selekcję i montaż odpowiedniego zestawu utworów i tradycyjnie również niewiele one miały wspólnego z filmową chronologią. Ciekawostką wydaje się szorstko sformułowana tytulatura prezentowanych fragmentów, jakże odbiegająca od tego, co zazwyczaj zwykł wymyślać kompozytor. Mówi się, że wydawcy wywierali pod tym względem presję na autorze ścieżki dźwiękowej, bo jego propozycje nazw odarte były z filmowej kontekstowości. Trochę więc po złości otrzymaliśmy beznamiętnie sformułowaną playlistę. Całe szczęście muzyczna treść zdecydowanie rekompensuje wszystkie edytorskie mankamenty. Udowadnia też, że słuchowiska moderowane przez Chsristophera Younga nie noszą w sobie znamion przypadkowości.
Może akurat Powódź nie jest tutaj najlepszym przykładem, wszak cała ścieżka dźwiękowa jest nieustannym balansowaniem miedzy suspensem a muzyczną akcją. Przekonujemy się o tym już od pierwszych taktów tytułowego Hard Rain. Patetyczna, aczkolwiek owiana płaszczykiem dramaturgii, fanfara, świetnie sprawdza się zarówno jako temat tytułowego żywiołu, ale i jako kulminacja wielu fragmentów akcji. Zresztą w dalszej części partytury spotykamy się z nią bardzo często – niekoniecznie w tak doniosłej formie, akcentowanej uderzeniami w dzwon i akordami fortepianowymi. Te dwa instrumenty idealnie wtapiają się w apokaliptyczną wymowę niszczycielskiego żywiołu o czym przekonują nas nie tylko dynamiczne, mistrzowsko rozpisane fragmenty The Rain, ale i suspensowe wprowadzenie do tego utworu. Christopher Young korzysta z całego bogactwa swojego warsztatu nie szczędząc nam brawury w gospodarowaniu orkiestrowymi środkami muzycznego wyrazu. Elektronika i perkusjonalia wydają się tutaj tylko pomocą – najprostszą metodą, by utrzymać partyturę w ciasnych szponach klarownej rytmiki. Niestety są one najczęściej rejestrowanym przez słuchacza elementem faktury, przez co muzyka Amerykanina może się wydać nieco monotonna. Jednakże pod tym pozornym płaszczykiem jednolitego przekazu kryją się tematyczne i aranżacyjne smaczki, których odkrywanie jest swoistego rodzaju atrakcją. Nie trzeba być tutaj wybornym znawcą twórczości Younga, aby wychwycić elementy zbieżne z takimi kompozycjami, jak Wysłannik piekeł (praca sekcji dętej np. w Kenny Dies) czy też wznoszące się i opadające smyczki, kojarzone z szeregiem thrillerowych ilustracji.
Ten drugi zabieg jest zresztą bezpośrednio powiązany z jednym z dwóch pozostałych tematów akcji. Ich walory estetyczne docenić możemy w segmentach The Jet Ski Chase, The Church Attack oraz Jim Saves The Day. Ciekawy jest sposób wykorzystania tych idiomów przywiązanych bardziej do pewnych wydarzeń aniżeli bohaterów. Sam kompozytor przyznawał, że pisząc Hard Rain starał się traktować tę partyturę bezosobowo – priorytetem były wydarzenia, które scalały konkretne postaci, a nie studium charakterów. Wielu odbiorców, słusznie zresztą, punktować tu będzie ciekawe rozwiązania tematyczno-stylistyczne, które zapewne inspirowały kompozytorów dopiero wówczas wkraczających do branży muzyki filmowej. Ot na przykład takich, jak Brian Tyler.
Niespełna godzinny soundtrack rzadko kiedy spuszcza z tonu i daje chwilę oddechu przed kolejną porcją wybuchowej akcji. Poza kilkoma suspensowymi akcentami jest to raczej bezkompromisowy twór wyciskający z wykorzystanych środków muzycznego wyrazu przysłowiowe ostatnie soki. Dlatego też ciekawym rozwiązaniem było wrzucenie w te drapieżne instrumentarium solówek na harmonijkę ustną. Poza wiadomym kontrapunktem jakie one tworzą, ich obecność można tłumaczyć miejscem toczącej się akcji – prowincjonalnym, opustoszałym miasteczkiem. Dodatkowym argumentem może być wątek konfrontacji dwóch twardych charakterów. Czy jest więc bardziej wymowne nawiązanie do stylistyki westernowej?
Wszystkie te pozornie błahe ciekawostki składają się na ogólny obraz szalenie atrakcyjnej, świetnie zaaranżowanej, ale przede wszystkim efektywnie działającej oprawy muzycznej. Nie jest to jednak praca pozbawiona jakichkolwiek wad. Największą z nich jest względna monotonia, która siłą rzeczy musiała zaistnieć w tworze przemawiającym głównie muzyczną akcją. Nawet najbardziej wymyślne techniki aranżacyjne i najlepsze tematy nie zniwelują poczucia znużenia tą intensywną muzyką. Pewnego rodzaju urozmaiceniem może być piosenka Flood w wykonaniu Jars of Clay kończąca przygodę z albumem od Milan Records. Albumem obok którego po prostu nie sposób przejść obojętnie.
Expanded Edition (La-La Land Records, 2021):
Jako miłośnik twórczości Christophera Younga z wielkim entuzjazmem przyjąłem informację o pojawieniu się rozszerzonej (właściwie kompletnej) ścieżki dźwiękowej do tego filmu. Została ona opublikowana w limitowanym nakładzie przez wytwórnię La-La Land Records. Od strony edytorskiej i graficznej otrzymujemy więc produkt z najwyższej półki, ale czy w kwestii zaprezentowanej na tym albumie muzyki również można się wypowiadać w samych superlatywach?
Zacznijmy od tego, że materiał, jaki proponuje nam nowe wydanie w sensie merytorycznym nie odbiega znacznie od tego, co mieliśmy już okazję usłyszeć na krążku od Milan Records. W praktyce otrzymujemy niewiele ponad 10 minut nowego materiału muzycznego, który pod względem stylistycznym i tematycznym jest tylko przedłużeniem albumowej prezentacji. Najbardziej intrygujące wydaje się uporządkowanie całości w ramach jednego, podporządkowanego filmowej chronologii doświadczeniu. Pociągnęło to za sobą kilka zmian, m.in. w zakresie aranżacyjnym prezentowanych utworów. Wersje filmowe, które możemy usłyszeć na tym limitowanym wydaniu w większej mierze nie odbiegają od tych albumowych, ale z pewnością rzucają światło na szerszy kontekst zmian, jakie Young musiał dokonywać w toku prac nad ścieżką dźwiękową. Zresztą znane są liczne problemy postprodukcyjne mobilizujące kompozytora do kilkukrotnego nanoszenia poprawek do gotowego już produktu. Niektórych z tych zmian można dosłuchać się w utworach umieszczonych w sekcji z bonusami. Prawie dwudziestominutowy dodatek również nie będzie jakimś wielkim odkryciem, ale z pewnością ucieszy fanów filmu oraz ścieżki dźwiękowej.
I właściwie tylko tym grupom odbiorców polecałbym sięgnięcie po wydany prze LLLR, rozszerzony album. Zresztą tysięczny limit najlepiej mówi o skali targetu do jakiego trafi rzeczony krążek. Mnie osobiście ucieszyło pojawienie się takowego, choć mam świadomość, że do codziennego funkcjonowania wystarczyłby mi w zupełności oryginalny album.