Tyler Bates

Day The Earth Stood Still, the (Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia)

(2008)
Day The Earth Stood Still, the (Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia) - okładka
Łukasz Koperski | 12-02-2009 r.

Remake’ów ciąg dalszy. Tym razem padło na klasyka science-fiction, czyli Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia Roberta Wise’a z roku 1951. Oryginał to całkiem udany film, fabularnie nieco naiwny, jak większość obrazów fantastyczno-naukowych tamtego okresu, jednak niebanalny i z przesłaniem. Powtórka z rozrywki w wydaniu Scotta Dericksona traci wszelkie atuty oryginału a w zamian ma do zaoferowania jedynie efekty specjalne oraz Jennifer Connelly. Cała reszta mogłaby co najwyżej stanowić argument na tezę, że kinematografia przez ponad pół wieku zamiast się rozwijać, zanotowała poważny regres. Najgorzej w porównaniu z filmem z lat 50-tych wypada niestety muzyka. Skoro wtedy ścieżkę dźwiękową napisał sam Bernard Herrmann, a teraz padło na Tylera Batesa, to już to mówi samo za siebie. Jednak przepaść między tymi dwoma kompozycjami okazuje się jeszcze większa, niż można było przypuszczać.

O ile jeszcze sam początek albumu, w którym usłyszymy coś, co w pożal się Boże „dziele” Tylera Batesa robi za temat główny, nie zapowiada tragedii, to potem jest niestety co raz gorzej. Głównym pomysłem kompozytora na score są bezkształtne i beznamiętne plamy dźwięku, w których miesza elektronikę, orkiestrę i chór, chociaż po co Batesowi te dwa ostatnie elementy, to doprawdy ciężko powiedzieć, skoro równie dobrze mógłby rozpisać swą kompozycję na garnki i gwizdek od czajnika – efekt końcowy byłby pewnie zbliżony. Z założenia wszystko miało być jak sądzę mroczne i budować miało ponury i tajemniczy klimat opowieści, ale otrzymujemy jedynie zlepek denerwujących dźwięków, które czasami naprawdę trudno w ogóle nazwać muzyką. Coś tyka, dudni, piszczy… ot i cały underscore według Tylera Batesa.

Oczywiście skoro w filmie czasem coś się dzieje, to i Bates musiał się wysilić na namiastki action-score. Cóż jednak z tego, skoro akcja w jego wydaniu niewiele lepsza jest od całej reszty. Orkiestra i elektroniczna perkusja w stworzonych na modłę Media Ventures fragmentach, strasznie sztampowych i przewidywalnych, jednak i tak wyróżniają się na tle żenującego albumu, choć do poziomu przyzwoitości jeszcze im nieco brakuje. Tak naprawdę, jedyne co w The Day The Earth Stood Still prezentuje się znośnie, to wspomniany już motyw, który najciekawiej przedstawiony zostaje w najlepszym na płycie Orb Rising, gdzie przez moment Bates zachowuje się jak prawdziwy kompozytor: zainspirowany, nawiązujący do klasycznych partytur kina sci-fi klasy B, mający nawet pewien pomysł na utwór. Ten jeden, jedyny raz orkiestra, chór, syntezatory, theremin a nawet wokaliza Nan Vernon zostają użyte w jakiś sensowny i dający słuchaczowi trochę przyjemności sposób. Naturalnie w dalszej części soundtracka Bates powróci do swojego standardowego poziomu.

Banał, sztampa, nędza… – tego typu epitety cisną się na usta po wysłuchaniu odpowiedzi Tylera Batesa na dzieło Bernarda Herrmanna. Tego bałaganu dźwięków nie można w żaden sposób tłumaczyć, nawet koniecznością podporządkowania się obrazowi, bo przecież okropny twór Batesa nic dobrego do niego nie wnosi, a najczęściej ginie wśród efektów dźwiękowych (od których zresztą ciężko go czasem odróżnić) i to jest tak naprawdę jedyna dobra rzecz, jaka mogła spotkać tę ścieżkę w filmie. Tam bowiem najlepiej działającym fragmentem muzycznym jest fragment Wariacji Goldbergerowskich Bacha, który usłyszymy w scenie w domu profesora-noblisty. Bates oczywiście zdaje się sugerować, że miał jakiś pomysł na swój score, jak choćby użycie thereminu, podobnie jak w ’51 r. uczynił to Herrmann, o ile oczywiście takie nawiązanie jest pomysłem kompozytora, a nie zostało mu narzucone czy zaproponowane. To rzecz jasna i tak nie ma znaczenia, bo Bates zdaje się, że nie bardzo wiedział, co z tym instrumentem począć, skoro ostatecznie ginie on w natłoku żenujących brzmień i nic tu nie wnosi. Po przemęczeniu całej ścieżki dźwiękowej z Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia można zadać sobie pytanie, po co w ogóle zatrudnia się Tylera Batesa? On gwarantuje co najwyżej zmarnowanie pieniędzy przeznaczonych na orkiestrę i chór, by nagrać coś, pod czym chyba każdy porządny kompozytor wstydziłby się podpisać. Mam nadzieję, że w Hollywood wreszcie ktoś sięgnie po rozum do głowy i zacznie się poważnie zastanawiać, czy ten Pan w ogóle ma talent, bo na razie nic na to nie wskazuje. Tymczasem unikajcie The Day The Earth Stood Still A.D. 2008, gdyż to zdecydowanie jeden z największych gniotów tego roku.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.