Ennio Morricone

Da Uomo a Uomo (Śmierć jeździ konno)

(1967/2004)
Da Uomo a Uomo (Śmierć jeździ konno) - okładka
Dominik Chomiczewski | 05-01-2017 r.

XIX wiek, Dziki Zachód. Kilkunastoletni chłopak Bill jest świadkiem masakry własnej rodziny. Mija 15 lat. Mężczyzna wciąż pała żądzą zemsty; nie zamierza spocząć, dopóki nie odnajdzie oprawców. Pewnego dnia spotyka na swojej drodze rewolwerowca, który ma rachunki do wyrównania z bandą, odpowiedzialną za śmierć jego familii. Kowbojów zaczyna łączyć wspólny interes. Taką fabułę opowiada spaghetti western Śmierć jeździ konno (Death rides a horse) w reżyserii Giulio Petroniego, z Lee Van Cleefem w roli głównej.

Produkcja ta to jeden z tych wielu spaghetti westernów, do których muzykę napisał Ennio Morricone (pierwsza współpraca z Petronim). Pomimo tego, że słynny Włoch rokrocznie pracował nad kilkoma tego rodzaju filmami, to niemal za każdym razem świetnie wywiązywał ze swojego zadania. Owe partytury nie były co prawda wolne od wad, ale zawsze oferowały sporo fajnych tematów, nie wspominając już o efektownym, filmowym oddziaływaniu. W końcu żaden reżyser nie angażował Morricone po to, aby jego muzyka pełniła jedynie funkcje tapety. To wszystko widoczne i słyszalne jest w przypadku dzieła Petroniego.

Highlightem omawianej ścieżki dźwiękowej jest temat główny, dość osobliwy patrząc pod kątem innych spaghetti westernów Morricone. Włoch buduje go na szorstkim, gitarowym rytmie (który przypomina jego „mocniejszą” odmianę z powstałego w tym samym roku score’u z filmu Faccia a Faccia), trudnych, pseudo etnicznych partiach fletu, a także charakterystycznym, agresywnym, męskim chórze (odmiennym jednak od tego, który pojawia się chociażby w „trylogii dolarowej”). Jak to często bywa na soundtrackach Morricone z westernów, z tematem głównym spotkamy się kilkukrotnie w różnych aranżacjach – min. na solowy, męski głos, który przywołuje na myśl amerykańskie filmy o dzikim zachodzie. Warto wspomnieć, że po tytułowy utwór sięgnął Quentin Tarantino, podkładając go w jednej ze scen w pierwszej części Kill Billa.

Partie gitarowe odgrywają sporą rolą nie tylko w temacie głównym, ale również w innych kompozycjach. Na brzmieniu tego instrumentu jest zbudowany chociażby chwytliwy temat z Mystic Severe, lekkie Anger and Sorrow, epickie Monody for Guitar, czy zabarwione na meksykańską modłę Guitar Nocturne. W większości przypadków Morricone posługuje się też wokalami, które dodają poszczególnym ścieżkom więcej wyrazu i siły. Generalnie baza tematyczna, nie licząc motywu przewodniego, jest utrzymana w typowym dla Morricone stylu. Na przykład Mystic and Severe odrobinę przypomina Mysterioso e Ostinato z Faccia a Faccia, rozmach i majestatyczność Monody for Guitar nasuwa skojarzenia z fragmentami Strzelb dla San Sebastian, a słysząc gwizd z A Man and a Whistle od razu mamy w głowie L’arena z Zawodowca. Fakt faktem wszystkie powyższe tytuły powstały mniej więcej w tym samym czasie, co produkcja Petroniego. Rzeczone wyżej Mystic and Severe również upodobał sobie Tarantino. Popularny reżyser wykorzystał ten utwór w Bękartach wojny.

Co ważne, słychać, że Morricone próbuje bawić się środkami muzycznego wyrazu, posługując się wokalami, gitarami, fletami i perkusjonaliami. To wszystko przekłada się na doznania słuchowe podczas obcowania w domowym zaciszu z soundtrackiem, który choć może nie sprawia wrażenia szczególnie ambitnej pozycji w dorobku Włocha, to jednak zdecydowanie potrafi obronić się jako dzieło autonomiczne, gwarantujące odbiorcy miłe spędzenie trzech kwadransów. Czas trwania albumu zresztą jest bardzo optymalny, tematy nie pojawiają się ani za często, ani za rzadko, a do tego nie musimy przedzierać się w często obecny na soundtrackach ze spaghetti westernów, denerwujący underscore (znajdziemy go w zaledwie dwóch ścieżkach).

Ennio Morricone nie ma praktycznie takiego spaghetti westernu w swojej dyskografii, który nie wart by był przynajmniej chwili uwagi. W przypadku ścieżki dźwiękowej z filmu Śmierć jeździ konno nie jest inaczej. Charakterystyczny temat główny, kilka fajnych motywów pobocznych, bardzo dobre oddziaływanie w filmie, a także przystępny, pozbawiony zapychaczy album – to wszystko powinno zachęcić statystycznego miłośnika filmówki do sięgnięcia po tę pracę.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.